W liceum byli parą, stracili kontakt na 30 lat. Gdy znów połączyła ich miłość, los brutalnie ich rozdzielił
"Gdy nagle człowiek spojrzy w twarz swojej dawnej miłości, coś łapie go za serce", mówiła Dorota Sumińska
- Elżbieta Pawełek
Pasjonaci swojej pracy, zawsze pomagali potrzebującym. Byli jak księżyc i słońce. Ona - słynna lekarska i miłośniczka zwierząt. On - lekarz ludzi. Ich miłość rozpoczęła się w szkole średniej. Dorota Sumińska i Tomasz Wróblewski odnaleźli się po 30 latach. Oboje mieli za sobą bagaż osobistych doświadczeń. I znów zostali parą.
Po kilkunastu latach wspólnego życia wzięli ślub. Nie spodziewali się, że nie będzie im dane kontynuować wspólnej życiowej podróży. Mieli tyle planów i marzeń. Nie zdążyli ich pełnic. W dniu ślubu Tomasz Wróblewski stracił przytomność. "Wierzyłam, że go uratuję. Reanimowałam go tak mocno, że aż połamałam mu żebra. Dwadzieścia minut później przyjechało pogotowie, lekarz i ratownicy przejęli pałeczkę. Wszędzie piszą, że 20 minut reanimacji to zbyt długo, bo mózg umiera. Ale przecież nie można jej przerwać, gdy umiera ktoś, bez kogo nie da się żyć.po trzech tygodniach odszedł", mówiła Dorota Sumińska. Tomasz Wróblewski odszedł trzy tygodnie później. To były najtrudniejsze chwile, dni wypełnione bólem, samotnością jakie dane było jej przeżyć. "Pomyślałam, że może Tomek wybrałby właśnie taką śmierć. W radosny dzień, bez strachu przed nią, bez poczucia beznadziejności. Tylko te trzy straszne tygodnie potem, powolne odchodzenie, kiedy kontakt z nim był niemożliwy. Ale wierzę, że umarł szczęśliwy", mówi Dorota Sumińska w rozmowie z Elżbietą Pawełek dla VIVY!. Była przez chwilę zła na ukochanego. Na co dzień walczył o życie ludzi, zapominając o własnym, ponieważ uważał, że jest ze stali. "Wystarczyło, żeby zrobił EKG, o co nieustannie go prosiłam, i wyszłoby, że grozi mu zawał z powodu zatkania tętnicy wieńcowej. Ale mówił, że jutro. Cały Tomek. Nigdy nie przyznawał się do swoich słabości", wspomina słynna lekarka.
Był listopad 2021 roku. Świat Doroty Sumińskiej w jednej chwili legł w gruzach. Po tych trudnych doświadczeniach napisała książkę o stracie ukochanego - „Moje życie z Tomkiem”. „Widziałam, jak wylatujesz mi z rąk, jak umykasz gdzieś, gdzie Cię nie dogonię”, to jedno ze zdań, które czytamy na pierwszej stronie. Dorota Sumińska opowiedziała dziennikarce VIVY!, Elżbiecie Pawełek o wyjątkowej relacji z ukochanym. Co ich łączyło, w czym byli różni? Jak to się stało, że po wielu latach odnaleźli się na nowo?
Dorota Sumińska o miłości do męża, Tomasza Wróblewskiego. Jak zaczęła się ich historia?
Po co wzięliście tak późno ślub, już po sześćdziesiątce?
Przeżyliśmy razem 14 bardzo aktywnych lat. Objechaliśmy ponad pół świata, poznaliśmy setki ludzi i kultur. Zobaczyliśmy tysiące zwierząt i daliśmy dom kilkudziesięciu psom i kotom. Mieliśmy ciekawe plany na przeżycie starości i właśnie one skłoniły nas do zalegalizowania naszego związku. Napisałam w książce, że chcieliśmy się przenieść z Polski na Sri Lankę, aby zacząć nowe lankijskie życie jako „przystemplowane małżeństwo”. Będąc małżeństwem, mogliśmy liczyć na ułatwienia przy zakupie kawałka ziemi i budowie domu. Chociaż gdyby nie wyjazd, ślub byłby zbędny. Mieliśmy po 64 lata, głowy pełne planów, a w kieszeni już wykupione bilety na przelot. Niestety nie zdążyliśmy. To wszystko prysło jak bańka mydlana, a mnie się zawalił cały świat. Tomek odszedł, kiedy był mi tak potrzebny…
[...]
Byliście różni jak słońce i księżyc. Pani wesoła, rozgadana, on zaś introwertyk, zamknięty na sto kluczy, ale ciągle razem. Jak to się udało?
Myślę, że właśnie dzięki temu nam się udało. Nie byliśmy idealną parą. Kiedy mówiłam, co czuję, on zamykał się w swojej skorupie. Oczekiwałam wyznań, a dla niego spontanicznie powiedzieć „kocham” to było jak rozebrać się do naga i wyjść w godzinach szczytu na Marszałkowską. Przeszkadzało mi to, ale nigdy nie było między nami poważnych kłótni, nawet kiedy byłam na niego wściekła. Zamykał się wtedy w swoim pokoju i palił papierosy albo jeździł na motorze. Nie umiał przepraszać, za to cudownie umiał wybaczać. I w ramach rekompensaty, niby mimochodem, sprawiał mi jakąś przyjemność. Uwielbialiśmy razem jeździć na urlop, przebywać ze sobą i byliśmy sobie niezwykle życzliwi.
[...]
Początki wspólnego życia musiały być jednak trudne?
Początki bywają trudne, ale nie dla Tomka. Choć to było prawdziwe wyzwanie dla nas obojga, bo nie każdy dom wygląda tak jak mój. Dwadzieścia jeden zwierząt, psów i kotów będących głównymi lokatorami. Wszędzie. Na stole, na kanapie i w łóżku. Ale Tomek też bardzo lubił zwierzęta, miał do nich, tak jak ja, partnerski stosunek. Nie bał się ich, nie brzydził, okazywał im dużo czułości, więc odpłacały mu miłością. Lubił z nimi spać, wręcz się nimi obkładał, i kiedy szedł do łóżka, jeszcze je wołał, żeby do niego przyszły. Muszę przyznać, że bardzo miło śpi się z psami. Są cieplutkie, a zdrowy pies pod kołdrą naprawdę pięknie pachnie i można się do niego przytulić. Tomkowi bardzo to odpowiadało. Tylko że on był od całowania, przytulania, dostarczania zwierzętom smakołyków, a ja byłam od brudnej roboty.
Podejrzewam, że jako perfekcyjna pani domu nie miała w nim Pani oparcia?
Był typowym przedstawicielem płci męskiej, który nie miał pojęcia, jak się sprząta. Kupiłam mu kiedyś odkurzacz pod choinkę, bo nigdy w życiu go nie użył. Ale zbierał chętnie psie kupy w naszym ogrodzie. Może pani zapytać, co tak bardzo mnie zachwyciło w mężczyźnie, który palił trzy paczki papierosów dziennie, upijał się w chwilach wolnych od pracy, choć potem już rzadziej, bo tego nie znosiłam, i jak prawie każdy facet nie wiedział, do czego służą sprzęty pomagające w pracach domowych. Na pewno odezwały się dawne sentymenty, bo znaliśmy się jeszcze z czasów szkolnych, ujął mnie jego stosunek do zwierząt i oczy pełne miłości. Ale prawdziwy zachwyt budziły jego medyczna wiedza i intuicja. Czułam się przy nim bezpieczna, gdziekolwiek bym była. Byle z nim. Jemu też moje medyczne zdolności dawały bezpieczeństwo.
Prowadziliście życie medyczno-weterynaryjne, jak to Pani ujęła w swojej książce.
Tak, Tomek potrafił zbadać zwierzęta, miał wręcz kardiologiczne ucho i przy rozpoznawaniu różnych dolegliwości był po prostu genialny. Ale przede wszystkim był niezwykle cenionym lekarzem, bardzo kochanym przez swoich pacjentów. Kiedy wkładał w szpitalu biały fartuch, to stawał się aniołem, który każdego pacjenta umiał wysłuchać i pocieszyć. Pracował na SOR-ze, bo mówił, że potrzebuje adrenaliny, a praca na oddziale jest nudna. Bezgranicznie się jej poświęcał, brał długie dyżury, po których wracał do domu jak zdjęty z krzyża.
Byliście oboje pasjonatami swojej pracy, bo Pani całe swoje życie poświęciła zwierzętom.
Tak, to prawda. Pod tym względem byliśmy do siebie podobni, oboje byliśmy pracoholikami. Każdego samotnego wieczoru tęsknię za nim. Nazywał mnie „Mrówą” i tak zapisał mnie w swoim telefonie, a czasem mówił czulej „Mrówka”. [...] To jeszcze szkolne przezwisko, nikt w liceum nie mówił do mnie Dorota. Poznałam Tomka w trzeciej klasie liceum, kiedy do nas dołączył, i staliśmy się szkolną parą.
I co się stało z tą miłością?
No, ja go rzuciłam. Każde poszło w inną stronę i parę razy naprawdę żałowałam. On został lekarzem ludzi, ja – zwierząt. On miał syna, ja córkę. On jedną żonę, ja trzech mężów. I znów zostaliśmy parą. Po 30 latach Tomek znalazł mnie na portalu Nasza Klasa. Nie wiem, co poczuł, gdy zobaczył mnie po tylu latach. Ale ja poczułam ogromne wzruszenie. Gdy nagle człowiek spojrzy w twarz swojej dawnej miłości, coś łapie go za serce. Tym bardziej że w jego spojrzeniu zobaczyłam odbicie moich uczuć.
Piękna historia. Zaczynać można w każdym wieku?
Tak, bo nasze drogi znów skrzyżowały się, kiedy oboje mieliśmy już dorosłe dzieci. Marta, moja córka, nie uwłaczając nic jej tacie, znalazła w Tomku drugiego tatę i miała z nim doskonałe relacje. Bardzo się lubili. Szła do niego z wszelkimi problemami, a on zawsze mówił o niej „Marcychna”. Myślę, że w Tomku było dużo ciepła, chociaż nie był wylewny.
Ale w tym związku to Pani była kierowniczką?
Tak, bo wszelkie wyjazdy czy wydarzenia w naszym życiu działy się z mojej inicjatywy. Dobrze funkcjonuję, kiedy wszystko mam zaplanowane. Natomiast Tomek żył od dyżuru do dyżuru. Kiedy nie pracował, starałam się wyciągnąć go na spacer do lasu. Bardzo lubił zbierać grzyby, ale największym wabikiem do wyjścia z domu były poniemieckie bunkry w Puszczy Kampinoskiej, jakich sporo się zachowało w naszej okolicy. Wtedy szedł z ochotą, bo niesłychanie interesowała go II wojna światowa, którą miał w jednym palcu. Czasem wyruszaliśmy gdzieś na motorze. Tomek był fantastycznym kierowcą. Miał motor, był czas, że nawet dwa, więc zasiadałam z tyłu jako pasażerka. Każdy urlop spędzaliśmy na motorze, Tomek uwielbiał nim jeździć, zresztą samochodem też.
[...]
Czuje się Pani samotna?
Może nie samotna, czuję się opuszczona. Na szczęście mam zwierzęta, sześć psów i 13 kotów. Zabierają mi mnóstwo czasu, ale dają dużo radości i zadowolenia, że jest im ze mną dobrze. Jeden z psów znów podarł worek na śmieci i rozwłóczył je wszędzie. Wkurzyłam się na niego i nakrzyczałam. Potem żałowałam, bo ma potężny guz płuca i jego dni są policzone. Ratuję go, jak mogę, ale to w zasadzie koniec. Jest mi bardzo przykro. Chciałabym utrzymać swoje zwierzęta do ich końca. A potem wziąć ze schroniska starego, malutkiego pieska, który będzie wszędzie ze mną chodził. A jak nie będzie mógł chodzić, to będę go nosić, bo bez psa nie umiałabym żyć. Chyba Tomek też nie umiałby. Był pierwszy, gdy wspominałam o psim czy kocim nieszczęściu w jakimś schronisku. „No, to bierzemy!”, mówił. Chciał wziąć wszystkie chore i bezpańskie zwierzęta do naszego domu. [...]
Czytaj też: Kasia Moś długo była sama. Dziś artystka jest zakochana i nie ukrywa szczęścia
Cały wywiad do przeczytania w nowym numerze VIVY! Magazyn jest dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 18 stycznia 2024 roku.