Reklama

„Żelazna dama polskiego dziennikarstwa” – tak piszą o Dorocie Gawryluk media. Ambitna i silna, a jednocześnie drobna, przez co sprawia wrażenie kruchej. Beacie Nowickiej zdradza, jaką mamą jest dla 25-letniego syna Nikona i 8-letniej córki Marysi, za co kocha modę oraz dlaczego uważa, że życie małżeńskie nie jest wyłącznie pasmem sukcesów…

Reklama

Bardzo wcześnie zawodowo wystartowałaś, na dodatek z malutkim synkiem u boku, kończyłaś trzeci rok dziennikarstwa na UW.

Byłam wtedy dużo mniej odpowiedzialna, co pomaga. Cały świat wydaje ci się do okiełznania. Jak to nie dam rady z dzieckiem przy piersi? Ależ oczywiście, że dam radę: nauczę się kolejnego języka, napiszę kolejny tekst, zrobię zakupy, ugotuję obiad… W ciąży zdałam wszystkie egzaminy na zapas, żeby potem mieć jeden problem z głowy. Pisałam do Tygodnika Uniwersyteckiego, „Na Przełaj” i szukałam stałej pracy.

Korzystałaś z czyjejś pomocy?

Najbardziej pomagał mi mąż, mieliśmy oparcie w sobie. Nasi rodzicie, z jednej i z drugiej strony, martwili się o nas, a my odczuwaliśmy to jako ingerencję w naszą niezależność, w nasze życie. Wyzwania jednoczą, wspólny cel, wspólni wrogowie (śmiech). Wszyscy którzy próbowali nam pomóc byli postrzegani jako natręci.

Kiedy odpuściłaś?

Bardzo szybko. Ale jeśli chodzi o materialne sprawy, przez całe nasze małżeńskie życie, nigdy nie korzystaliśmy z pomocy naszych rodziców. Oboje pracowaliśmy, byliśmy zżyci, wspieraliśmy się. A z drugiej strony chyba nie ma małżeństwa, które powiedziałoby, że ich związek to pasmo sukcesów. Są różne etapy w życiu, na jednym kłócisz się i nienawidzisz swojego męża, uważasz, że jest najgorszym mężem na świecie, na innym wierzysz, że pod każdym względem jest lepszy od innych, a na kolejnym odpuszczasz wady i doceniasz zalety. Zależy czy patrzysz na związek całościowo, czy wyciągasz jakieś fragmenty. I czy trafisz na odpowiedniego człowieka.

O której zaczynasz dzień?

Zwykle wstaję o 6, mam taki rytm, budzę Marysię, razem się ubieramy, razem wymyślamy śniadanie. Koleżanka miała naleśniki w szkole, które wzbudziły zachwyt, więc najważniejsza myśl od rana: kurcze, co zrobić z tymi śniadaniami, żeby były bardziej urozmaicone? Dzisiaj zapakowałam Marysi tortille, może zrobi wrażenie na koleżankach? Obiecałam jej, że w internecie sprawdzę jak zrobić wymyślne śniadania, chociaż wiadomo, że cudze śniadania smakują najlepiej, ale postanowiłam się podszkolić.

Marysia jest ośmioletnią dziewczynką Twój syn Nikon ma już 25 lat, skończył studia, mieszka osobno. To dwa kompletnie różne doświadczenia macierzyństwa.

Często patrzę na Marysię i mówię: „Marysiu, ty nie możesz tak szybko rosnąć. Cieszmy się każdym dniem”. Kiedy Nikon się urodził, pierwsza myśl: „Rany boskie, kiedy on urośnie, kiedy będę miała trochę więcej czasu dla siebie”. Czasami, gdy marzenia się spełniają, bywa kiepsko. Oczywiście, że z synem to jest inna relacja, mam w nim wsparcie, jest poukładany, dobrze wychowany, porządnie wykształcony. Jestem z niego dumna. Nigdy nie sprawiał mi problemów, poza tymi drobnymi, które ma każda matka z każdym chłopcem czy dziewczynką. Zawsze kiedy się spotykamy, patrzę na niego z dumą i miłością, ale też z myślą: „Kurcze, to niemożliwe, że ja jestem jego matką, że to było moje małe dziecko. Przecież to już jest mężczyzna ”. On jest taki duży, ja jestem taka drobna. I to jest straszne, bo nie wiem, kiedy ten czas minął. Wydaje mi się, że wciąż jestem taka młoda, a przecież nie mam już 20 lat. Ale nie mam też 80, a wydaje mi się, że kobieta zaczyna się starzeć dopiero po 80-tce.

A Marysia?

Wszędzie razem chodzimy, jestem jej przewodniczką, pokazuję miasto i świat. Syn nie chciał prowadzać się z mamą, bo to wstyd, wolał kolegów, ale zawsze mieliśmy bliską relację. Przez całe lata był jedynakiem, traktowałam go jak córkę i syna w jednym. Był w stosunku do mnie bardzo szczery, wszystko mi mówił, nawet o najtrudniejszych sprawach. Kiedy popalał, też mi powiedział: „Mamo, czy ty musisz być taka naiwna? Popalam i robię to od dwóch lat” i patrzył jakie to na mnie robi wrażenie. Patrzył z góry, Marysia za chwilę też będzie z góry na mnie spoglądać, bo mąż jest wysoki. Zostanę najmniejsza w rodzinie.

Praca, Marysia, a gdzie w tym wszystkim Twoje potrzeby?

Nie mam poczucia, że zaniedbuję siebie, wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że egoizm często ze mnie wychodzi.

W czym na przykład?

W moich przyjemnościach. Staram się jednak wychodzić z koleżankami, nawet w te weekendy, które są dla Marysi wymykam się do sklepu po masło, a tam koleżaneczki już czekają w kawiarence, i ciasteczko (śmiech). Marysia jeszcze do niedawna nie miała poczucia czasu, ale to się już skończyło i teraz patrzy na zegarek. No i ciuchy mnie kręcą, moda. Potrafię siedzieć w internecie, czytać strony net a porte, a w pinterescie oglądać każdy ciuch po kolei.

Nie spodziewałam się, że interesujesz się modą...

(śmiech). No, dzięki.

Wyłącznie dlatego, że na ekranie jesteś bardzo poważna, zazwyczaj w klasycznej marynarce, „grzecznej” koszuli. Dałam się zwieść...

Że zawsze noszę taki mundurek? Ale ten wizerunek nie jest udawany, ja się w tym dobrze czuję. Nie wyobrażam sobie siebie w czymś zwariowanym, bo mam w sobie szaleństwo, w związku z tym muszę je, przynajmniej na zewnątrz, okiełznać. W twojej koszuli w czerwone serca i pomarańczowym sweterku – chociaż mi się podobają- to nie byłabym ja. Lubię klasykę dobrej jakości, ona jest uporządkowana.

To co kręci Cię w modzie?

Sztuka dobierania ubrań. Uważam, że blogerki modowe są często artystkami, dla mnie sposób w jaki one potrafią mieszać ciuchy jest dziedziną sztuki. A z drugiej strony nie przywiązuję się do dóbr materialnych, ciężko byłoby mnie kupić. Potrafię zaszaleć, zafundować sobie coś wyjątkowego, ale potem gdzieś to zostawiam, zapominam, gubię, zawieruszam.

Zgubiłaś coś ostatnio?

Złotą bransoletkę, pierścionek, ale nie płaczę po rzeczach materialnych. Generalnie jestem ascetką, lubię kilka kolorów, w których czuję się najlepiej: granat, czerń, biel, camel. Podstawowa paleta. Jestem niezadowolona, kiedy czasami daję się komuś przebrać. Do pracy mam w szafie 20 t-shirtów, koszulek, kilka uszytych na miarę marynarek, kilka par jeansów, codziennie mogę wyglądać tak samo i nie mam z tym problemu. Ale nie wpycham się w garnitur od rana do wieczora, troszeczkę szaleństwa nie zaszkodzi. To mi daje oddech.

Natomiast uwielbiam oglądać modę, lubię ludzi, którzy się na tym znają, mają wyobraźnię. Podziwiam te osoby i drażni mnie, gdy ktoś lekceważy ich pracę, umiejętności i patrzy z góry, bo: „Ona zajmuje się tylko modą”. To sam spróbuj! Nie znoszę deprecjonowania pracy i talentu innych osób.

Co sprawiłoby Ci przyjemność?

Nowy płaszcz Isabel Marant (śmiech). Ale najpiękniejszą rzecz, jeśli chodzi o modę, dostałam od mojej mamy. To był sweter, który zrobiła mi na drutach, piękny, duży, oversize, mieszanina różnych kolorów jesieni: brązy, beże, palona żółć, bordowy. Nosiłam do wąskich spodni i spódnic, to była najwspanialsza rzecz, jaką miałam. Niestety, zgubiłam go na polu truskawkowym w NRD, gdzie wylądowałam w ramach wycieczki, jako prężnie działająca dziewczyna w Lidze Ochrony Przyrody. Byłam tak zdesperowana, że chciałam sama jechać na to pole, ale musieliśmy wracać do Polski i nasz przewodnik powiedział, że cała wycieczka będzie zagrożona. Do dzisiaj go pamiętam i żałuję.

Reklama

Cały wywiad z Dorotą Gawryluk przeczytasz w najnowszej VIVE!, do kupienia od 27 grudnia!

Mateusz Stankiewicz/AFPHOTO
Mateusz Stankiewicz AFPHOTO
Reklama
Reklama
Reklama