Dorota Gardias o walce z koronawirusem. „Gdy zaczęła się duszność, wpadłam w panikę”
Ujawniła kulisy zmagań z COVID-19
- Krystyna Pytlakowska
Miesiąc temu zachorowała na koronawirusa. Doniesieniami na temat stanu jej zdrowia żyły wszystkie media. W końcu jednak Dorota Gardias opuściła szpital. Przebywa w domowym zaciszu, gdzie wraca do pełni sił. Jak przebiegało u niej zakażenie? Kiedy zobaczymy ją na wizji? O tym opowiedziała Krystynie Pytlakowskiej.
Od czego to wszystko się zaczęło?
Dorota Gardias: Zaczęło się od zakażeń w szkole mojej córeczki – nauczycielka Hani zaraziła się koronawirusem. W jej klasie jeden chłopiec również miał wynik dodatni. Ale my, Hania i ja, jeszcze nie byłyśmy objęte kwarantanną, chociaż starałyśmy się być ostrożne. U mnie zaczęło się od drapania w gardle, ale nie miałam temperatury, męczył mnie tylko suchy kaszel.
Pomyślałaś od razu, że to koronawirus?
Miałam świadomość, że to może być koronawirus. Dlatego nawet w pracy nakładałam maseczkę, chociaż jako prezenterka nie muszę w niej chodzić ze względu na makijaż. Starałam się jednak unikać bliższego kontaktu z innymi ludźmi - chowałam się w moim gabineciku. Kiedy jednak okazało się, że kolega Hani z klasy zachorował, zadzwoniłam do TVN mówiąc, że nie przyjdę tego dnia do pracy. Wkrótce potem pojawil się stan podgorączkowy, a następnego dnia rano strasznie zaczęły boleć mnie plecy. Czułam się tak, jakby ktoś mi poobijał żebra. Bolały nawet, gdy przekręcałam się na łóżku. Potem pojawił się ból oczu - nie moglam patrzeć ani w dół, ani na boki – i ból głowy, a dopiero potem pojawiła się gorączka.
Bardzo wysoka?
Nie, najwyższa temparatra u mnie to było trzydzieści osiem i dwa. Okazało się też, że moja córka również ma podwyższoną temperaturę. Zdecydowałam się więc na to, żeby prywatnie zrobić test i miałam wynik pozytywny. To był czwarty dzień po pojawienie sie pierwszych objawów - dwudziestego trzeciego września. Od razu zleciłam rownież test dla Hani. Zanalazłam przez interenrt firmę, która przysyła laborantów i zabiera próbki z domu pacjenta. U Hani też niestety wynik był pozytywny.
Wsród objawów wymienia się także utratę smaku i węchu.
Po czterech dniach straciłam smak a później węch, to wszystko działo się stopniowo. Najpierw przestałam czuć smak jabłka. Pobiegłam do łazienki powąchać płyn do mycia rąk i poczułam słaby zapach, ale później też już go straciłam. Po pięciu dniach gorączka zaczęła spadać, a ja poczułam się lepiej. Następnego dnia miałam wrażenie, że już wychodzę na prostą. Cały czas przebywałam w domu, wydawało mi się, że to taka choroba jak grypa. Telefonicznie konsultowałam się z lekarzem, który mnie uspokajał, ale w sobotę zaczęło mnie boleć w klatce piersiowej przy oddychaniu. Od pierwszych objawów minął właśnie tydzień. W niedzielę ból się nasilił, więc się już trochę przestraszyłam, a gdy zaczęła się duszność, to nawet wpadłam w panikę.
Nie mogłaś złapać powietrza?
Oddech był bardzo płytki, człowiek zaczyna wtedy łykać powietrze jak ryba. A do tego dochodzi strach, wzrasta puls a oddech staje sie szybszy. Miałam uczucie, że brakuje mi powietrza, otworzyłam więc balkon, postałam chwilę i odzyskałam spokój. Najgorsza bowiem jest panika, która sprawia, że serce bije jak młotem. Dotrwałam do poniedziałku, zadzwoniłam do lekarza, który od razu dał mi skierowanie do szpitala na badania w reżimie sanitarnym. Pojechałyśmy więc obie z córką, bo nie miałam z kim jej zostawić. Nie mógł się nią zająć nikt z rodziny w obawie przed zakażeniem. Kiedy jechałyśmy do szpitala MSWiA, musiałam wcześniej uzyskać zwolenienie z izolacji, żeby policja się do nas nie przyczepiła - codziennie byłyśmy przez nią sprawdzane.
Pojechałyście twoim samochodem?
Tak, nie wzywałam karetki, bo jeszcze czułam się na siłach sama prowadzić auto. Potem przeszłyśmy w namiocie przed szpitalem wszystkie procedury, zanim na SOR-rze wykonano mi tomografię klatki piersiowej. Ujawniła ona, że mam zmiany typowo cowidowe, muszę więc zostać na oddziale. Umieszczono mnie w jednym pokoju z Hanią, chociaż ona covid przechodziła lekko, miała tylko stan podgrączkowy. U mnie było znacznie gorzej.
Opisz, co czułaś.
Bardzo bolały mnie płuca. Wynik saturacji był na granicy niewydolności, niedotleniona krew sprawiała, że musiałam dostać tlen, ale jestem wdzięczna opatrzności, że nie musiałam leżeć pod respiratorem - cały czas oddychałam sama.
Bałaś się śmierci.
Chyba każdy by się bał, ale u mnie w takich kryzysowych sytuacjach włącza się logiczne myślenie. Przede wszyskim zadawałam sobie pytanie - co ja mogę na to poradzić. Odpowiadałam sobie- zachować spokój i oddychać powoli. Przecież jestem w szpitalu, mam najlepszą opiekę, jaką można sobie wymarzyć, powinnam się więc czuć bezpiecznie. Jedyne więc, co mogę zrobić, to zachować spokój. Bałam się tylko jednego, żeby zmiany w moich płucach się nie powiększały.
Na szczęście lekarze ten proces zatrzymali. Wiele osob wychodzi ze szpitala z płucami jak sito. Moje sita nie przypominały. Cała ta sytuacja jednak była dla psychiki bardzo trudna a zwłaszcza dla córeczki, która starała się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ma przecież dopiero siedem lat. Leżała w łóżku obok mojego i widziała, jakie mam problemy oddychaniem.
Ale jednak dałaś radę wyjść z tego i teraz możemy sobie porozmawiać przez telefon. A głos masz swój własny, bez zadyszki.
Przecież mija już drugi tydzień, odkąd wyszłam ze szpitala. Najgorszy był ten pierwszy, po powrocie do domu zupełnie nie miałam siły, byłam bardzo zmęczona, najchętniej bym spała, Nie mogłam też jeść, schudłam więc pięć kilogramów, ale miałam świadomość, że organizm potrzebuje witamin i energii. Jadłam więc na siłę.
W drugim tygodniu było już lepiej, przybywało mi sił, a teraz muszę tylko popracować nad wydolnością płuc, bo czuję, że jest gorsza. Staram się więc głęboko oddychać. Wychodzimy z Hanią na krótkie spacery. Gdy odzyskam kondycję, będę robić dluższe marsze, żeby podnieść tętno. Lekarz zaleca spacery, nakazuje tylko uważać, żeby się nie przeziębić.
A kiedy wracasz do pracy?
Dziś będę miała pierwszy dyżur, ale zdalny, w domu. Na wizji jeszcze się nie pokażę, na razie pracować będę tylko głosem. W przyszłym tygodniu jednak już pewnie zobaczysz mnie na monitorze telewizora.
Dziękujesz pewnie opatrzności, że wszystko potoczyło się dobrze.
Wiem jakie miałam szczęście, że pokonałam covida. Wczoraj zadzwonił do mnie znajomy, mówiąc, że też jest zakażony, ledwo rozumiałam, co mówi, tak ciężko oddychał. Bardzo przeżyłam tę rozmowę. Gdy słyszysz, że obcy ludzie chorują, to jednak jesteś od tego daleko, ale gdy ktoś z przyjaciół ma covida, jest to naprawdę trudne przeżycie. W każdym razie mnie bardzo dotknęło. Jedyne, co mogę poradzić, to nie wpadajcie w panikę.
No i trzeba wykonać już po wyzdrowieniu badania, prześwietlić płuca.
Ja jestem właśnie przed badaniem kontrolnym.
Życzę Ci więc zdrowia od siebie i od wszystkich naszych Czytelników.
Życz mi też, żeby ta choroba nie miała wpływu na całe moje późniejsze życie, żebym całkiem doszła do siebie.
Dorota Gardias przeszła covid. Na szczęście od niemal dwóch tygodni jest już w domu: