Pokazał, że ciało można złamać — ducha nie. Ks. Jerzy Popiełuszko we wspomnieniach brata
Dziś mija 40 lat od śmierci duchownego
- Olga Figaszewska
Przez kilka lat bezskutecznie władze komunistyczne próbowały go zastraszyć. Dla ówczesnej dyktatury polityki gen. Jaruzelskiego stanowił niewygodne ogniwo. Na jego kazania przybywały tłumy. Posiadał niezwykły dar zjednywania sobie ludzi. Wychowany w duchu wiary chrześcijańskiej. Jeszcze przed narodzeniem został poświęcony Bogu. Marzeniem Marianny Popiełuszko było zostać matką kapłana. Spełniło się.
Przyjaciel i kapelan „Solidarności”. Odważny i nieustępliwy głos ludu, obrońca praw w świecie PRL-u. Bł. ksiądz Jerzy Popiełuszko, został zamordowany przez funkcjonariuszy Służb Bezpieczeństwa 19 października 1984 roku. W 2010 r. 6 czerwca papież Benedykt XVI beatyfikował ks. Jerzego, a w sierpniu 2014 r. został ustanowiony patronem NSZZ Solidarność przez papieża Franciszka. Bł. Ks. Jerzy Popiełuszko, mówił: „Podstawowym warunkiem człowieka w zdobywaniu prawdy, a tym samym w likwidowaniu zła, którym jest kłamstwo, będzie zdobycie cnoty męstwa”.
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 19.10.2024 r.]
[Ostatnia aktualizacja 14.09.2024 r.]
Ks. Jerzy Popiełuszko we wspomnieniach brata. Wywiad
19 października mija 40 lat od śmierci duchownego. Przypominamy poruszające wspomnienia starszego brata księdza Jerzego — Józefa Popiełuszko. Rodzice kapłana – Władysław i Marianna – mieli łącznie pięcioro dzieci: córkę Teresę, bohatera naszego wywiadu – Józefa, Alfonsa (późniejszego Jerzego Aleksandra), Stanisława, jak również Jadwigę, która jednak odeszła przed ukończeniem drugiego roku życia... Rodzina była bardzo religijna, wielopokoleniowa.
„Jaki był? Nieraz my się pokłócili, nawet pobili, jak to bracia. Był całkiem normalny. Tylko ołtarzyki zbijał z deseczek, msze odprawiał – takie miał jako dziecko zabawy”.
– Zawsze był taki uduchowiony?
Józef Popiełuszko: Oj, wie pani, jak to dzieciak. Nieraz my się pokłócili, nawet pobili, jak to bracia. On był całkiem normalny. Tylko takie ołtarzyki zbijał z deseczek, msze odprawiał – takie miał zabawy. I lubił chodzić do sąsiada księdza. Zawsze mieli o czym porozmawiać.
– Koledzy traktowali księdza Jerzego trochę jak odmieńca?
Józef Popiełuszko: Nie, bo on w te ołtarzyki bawił się, jak byliśmy sami na pastwisku. A mnie to nie dziwiło, bo wychowywaliśmy się w bardzo bogobojnej rodzinie. Rodzice co niedziela chodzili do kościoła. A mama, gdy Jerzy miał się urodzić, to z góry jakby poświęciła go na księdza. Jak tylko zaszła w ciążę, to miała jedno marzenie – zostać matką kapłana. I modliła się o to gorąco. Bóg modlitw matek czasem wysłuchuje.
– Poglądy polityczne też zaczerpnęliście z domu?
Józef Popiełuszko: Mama i babcia były bardzo religijne. Mama wstawała rano i od razu zaczynała godzinki śpiewać. Chodziła i śpiewała cały czas. To jasne, że nienawidziła tamtego systemu i nam, dzieciom, to wpajała. Opowiadała, że jeszcze jak była panienką, w wojnę, Ruscy tam kwaterowali. Kazali pokój wynająć i zdjąć obraz święty ze ściany. Postawiła się twardo, że nie. Nie zdjęła. A potem brat mamy, akowiec, zginął. Nie wiemy, czy to przypadek, czy nie.
– W jaki sposób Jerzy poinformował rodzinę, że zostanie księdzem?
Józef Popiełuszko: Najpierw, po maturze, powiedział, że jedzie do Warszawy. Jeszcze wtedy nic konkretnego ze swoich planów nie zdradził, bo tam dwa lata chodziło się bez sutanny. Dopiero po roku oznajmił, że zostanie księdzem. Mama się bardzo ucieszyła.
Polecamy: Przyjaźnił się z Janem Pawłem II, Korą i hipisami. Niezwykła historia ks. Adama Bonieckiego
1 z 6
Historia księdza Jerzego Popiełuszki poruszyła całą Polskę
2 z 6
Brat księdza Jerzego Popiełuszki, Józef, żyje w Dąbrowie Białostockiej, 26 kilometrów od ich rodzinnego domu w Okopach. Tam nadal mieszka mama księdza – Marianna, która ma już grubo ponad 80 lat, i trzeci, najmłodszy brat Stanisław. Po śmierci żony, która zmarła w tajemniczych okolicznościach, opiekuje się matką, chroniąc ją przed dziennikarzami i innymi nieproszonymi gośćmi.
Józef Popiełuszko, wśród miejscowych mający przydomek Popiołko, prowadzi wraz z żoną Alfredą połączony z domem bar Relaks – automaty do gry, stoły bilardowe. W dzień jest tam pustawo, ale wieczorem zbiera się tu młodzież. Gdy wypija za dużo piwa, do akcji wkracza pani Fredzia – bardziej skuteczna od niejednego policjanta. Oboje sobie nieźle radzą – jeden syn mieszka w Ameryce, córka w pobliskim mieście. Tylko trzeciego dziecka nie ma – chłopak umarł w wieku zaledwie 18 lat. Jego portret widnieje na głównej ścianie pokoju, obok wiszą plakaty z twarzą księdza Jerzego. Obaj są cały czas obecni w życiu państwa Popiełuszków, którzy w odpowiedzi na pytania o brata i syna dyskretnie ocierają łzy. Bo wydarzenia sprzed 24 lat tkwią w ich pamięci, jakby to było wczoraj.
– Widział Pan już film o bracie – „Popiełuszko”?
Józef Popiełuszko: Tylko fragmenty, ale oczywiście obejrzę cały, jak pojedziemy na premierę. I wszystko powróci. Chociaż właściwie nie ma co wracać, bo nie ma dnia, żebym nie myślał o księdzu Jerzym, żebym nie wspominał. Ja i moja żona.
– Co wspominacie?
Józef Popiełuszko: No, jak byliśmy dzieciakami. Jak chodziliśmy do szkoły, jak mama smażyła nam na blasze takie placki z mąki, podpłomyki. Jak ksiądz Jerzy uderzył się i wyrósł mu guz, i trzeba było wezwać doktora. To ja wtedy byłem w drugiej klasie, a on dwa lata młodszy.
– Żyliście w zamożnym domu?
Józef Popiełuszko: Nie, rodzice mieli wprawdzie dużo hektarów, bo 20, ale to były prawie same piaski. Trzeba było jakoś wiązać koniec z końcem. Ja pomagałem przy gospodarstwie, skończyłem naukę na podstawówce, a Jurek chodził dalej do szkoły. Wcześnie wyjeżdżał z domu na rowerze, żeby przed lekcjami służyć do mszy. Potem zawsze jakąś nagrodę od księdza się dostawało.
3 z 6
– Bała się, że jej marzenie się nie spełni?
Józef Popiełuszko: Nie wiem. Jerzy w szkole jeszcze zachowywał się tak zwyczajnie, jak wszyscy. Na zabawy chodził, tańczył, był bardzo wesoły. Tylko że jak ja pomagałem w gospodarstwie, to on siedział w książkach. Nie uczył się najlepiej, ale przechodził z klasy do klasy. Dla niego zostanie na gospodarstwie było niemożliwe.
– Podobno był bardzo drobny, chudy, brakowało mu sił fizycznych?
Józef Popiełuszko: Chudy to i ja byłem. Takie szczupaki z nas. Dopiero teraz trochę przytyłem. Ale miał wielkiego ducha. Niczego się nie bał. Jak już potem słuchałem jego kazań, to ja bałem się o niego. Pamiętam, jak raz pojechałem z wizytą do niego do seminarium, ormowcy chcieli nas już wtedy do Wisły zepchnąć. Bo szliśmy z obrazem świętym, kilkanaście osób przez miasto ze śpiewem. Taką odwagę w sobie mieliśmy.
– Często widywał się Pan z bratem?
Józef Popiełuszko: Raz na jakiś czas woziłem mu z domu jajka, żywność, najpierw jak był w wojsku, a potem do seminarium. Bo on nigdy się nie skarżył, nigdy nic nie powiedział, czy mu źle, czy dobrze. Nawet jak leżał w szpitalu, zataił to przed nami. Nie chciał martwić matki.
– Chorował?
Józef Popiełuszko: Miał chorą tarczycę, poddał się operacji. Ale czerpał siły ze swoich przekonań, z pasji, jaką żył.
Na zdjęciu: mała kapliczka w Okopach, rodzinnej miejscowości Popiełuszków, ludzie chodzą się modlić do księdza Jerzego.
4 z 6
– To jak się kontaktowaliście, skoro nawet telefonów nie było?
Józef Popiełuszko: Listy pisał do mamy. Ale nie opisał na przykład, jak go w wojsku męczono, do basenu wrzucano, jako poborowego. My dopiero później się dowiedzieli. A na święta to przysyłał piękne życzenia na pocztówkach. Nigdy nie zapomniał. To ja potem jeździłem do niego na Żoliborz, jak już był duszpasterzem. Miał tam pokoik, kuchenkę i ubikację. Meble takie zgrzebne, dużo książek, wersalka, stół, fotel. O, ten pomarańczowo- -zielony, co stoi tu teraz u nas, to z pokoju księdza Jerzego.
– A Was często odwiedzał?
Józef Popiełuszko: Do nas to przyjechał na nasz ślub. Wtedy poznał moją żonę. A potem, jak wpadał do mamy, to i do nas zajrzał. Bawił się z bratankami.
– Pani Fredzia pewnie od razu szykowała poczęstunek?
Józef Popiełuszko: Nie, bo był już najedzony u mamy. Bardzo lubił ziemniaki, takie pokrojone na talarki i podsmażone na patelni. To już mama, ledwo pojawił się na podwórzu, rzucała je na rozgrzany smalec. Mieliśmy też ogród, za który obowiązkowo trzeba było oddać część na kontyngent. A jak się nie oddało, to spichlerz blokowano. Nielekko było.
– Zawsze tak mówi Pan o bracie: ksiądz Jerzy?
Józef Popiełuszko: Wszyscy tak o nim mówimy. Dla nas on jest księdzem Jerzym, a nie zwykłym Jurkiem. Tak skromnie żył, przyjeżdżaliśmy na jego kazania do Warszawy, słuchaliśmy ich. Myślałem: To mój brat. Niewygodny był, bo ludzie za nim poszliby jak w dym.
– Jak się Pan dowiedział o porwaniu?
Józef Popiełuszko: Byłem wtedy w Niemczech, pracowałem. A żona jako salowa w szpitalu. Podszedł do niej doktor, popatrzył i pyta: „A wiecie coś o księdzu Jerzym?”. I czekała na wiadomości, żeby się czegoś więcej dowiedzieć. A ja zadzwoniłem do bratowej. Ona pyta: „Wiesz, co się stało?”. A co? „No, porwali go”. Zamurowało mnie, jakby gula stanęła w gardle. Potem włączyłem radio. Potwierdzili. Razem z Niemcami my płakali. Jak go porwali, to i pewnie nie puszczą. Potem pojechałem do Polski. Na granicy mnie trzymali z godzinę. I od razu gnałem na Żoliborz. A tam dosłownie tłumy, od kościoła łuna biła – tysiące zniczy się paliło. Brat wcześniej mówił, że się szykują na niego, ale nie wtajemniczał nas, co się naprawdę dzieje. Jego ostrzegali inni księża. „Przecież księdza zamordują” – mówili.
– Bał się?
Józef Popiełuszko: Posmutniał, ale chyba się nie bał. Wszystko było w rękach Boga. W ogóle wszystko jest w rękach Boga. Jak umarł nasz syn Tomuś w 1992 roku, miał 18 lat, to żeśmy rozpaczali, żona od zmysłów odchodziła. A potem nagle uspokoiła się, bo pomyślała, że taka była boska wola i że to ksiądz Jerzy powołał go do siebie, żeby mu tam, na górze, pomagał.
– W śmierci Waszego syna, jak czytałam, było coś tajemniczego?
Józef Popiełuszko: Nie, on umarł po zastrzyku penicyliny. Był uczulony, a nikt tego nie sprawdził. Zachorował, miał wysoką gorączkę. Mówi: „Mamo, ty mnie zawieź do szpitala, bo długo tak nie wytrzymam”. W szpitalu próbowali zbić temperaturę. Umarł na trzeci dzień, wieczorem, a na ciele miał małe wybroczynki. Dziś wyglądałoby to na sepsę. Pani spojrzy, jaki ładny chłopak był. On najbardziej z charakteru przypominał księdza Jerzego. Dla niego białe to było białe, a czarne – czarne. A jak ja zachorowałem na raka, też oddałem się w ręce Boga. Proszę popatrzeć – na języku mam nowotwór.
– Nie zoperował Pan go?
Józef Popiełuszko: Nie, ani żadnej chemii nie chciałem. Piję tylko zioła – wilczą korę. Na początku rozpaczałem, później jednak przyjąłem chorobę z pokorą – będzie, jak ma być. No i proszę – żyję z tym już dziewięć lat. Widocznie jeszcze tam, na górze, nie jestem potrzebny.
Na zdjęciu: Jerzy Popiełuszko w wojsku, 1967 r.
Polecamy: Kochał góralskie wesela i nie nosił sutanny. Przypominamy ciekawą rozmowę z ks. Józefem Tischnerem
5 z 6
– Jak się dowiedzieliście, że ksiądz Jerzy nie żyje?
Józef Popiełuszko: Ogłosili to na mszy świętej, że znaleźli go w Zalewie Wiślanym. W kościele podniósł się okropny szloch. A ja płakałem razem z ludźmi. Płaczę po cichu do dziś. Cały czas stoi mi przed oczami. Bo to ja identyfikowałem zwłoki, Bóg dał mi siłę, żeby to przeżyć. Bóg zawsze daje siłę. Nie rozpoznałbym księdza, tak był zmasakrowany, nie do poznania. Wiedziałem jednak, że to on, bo miał znak szczególny, z lewej strony, jakby dwa sutki.
– Śni się to Panu?
Józef Popiełuszko: Śni mi się czasem. I nie tylko mnie. Naszej bratanicy przyśnił się Tomek, nasz syn. Powiedział do niej: „Chodzę z księdzem Jerzym, zwiedzam niebo”. Dał znać, żeby my nie płakali, że jest pod dobrą opieką.
– Szuka Pan faktów? Chce Pan odkryć, jak to naprawdę było ze śmiercią księdza Jerzego?
Józef Popiełuszko: Chciałbym poznać prawdę, bo w bagażniku samochodu, gdzie podobno umarł, nie znaleziono żadnych śladów, ani jednego włoska. Do Wisły wrzucili go dwa dni po aresztowaniu Piotrowskiego, Pękali i Chmielewskiego jako jego zabójców. Teraz IPN zaczął badać sprawę. Ksiądz Jerzy zginął od pałki, jak się sądzi. Wnętrzności były uszkodzone. Byliśmy na procesie w Toruniu w 1985 roku. Ale tam słowo prawdy nie padło. Mama to do tej pory płacze i się modli. Dla niej to zdarzyło się wczoraj.
6 z 6
– Wspominacie przy okazji spotkań świątecznych, rozmawiacie o tej tragedii?
Józef Popiełuszko: Cały czas odnawia się ta rana poprzez wspomnienia. Na wigilie wszystko musi być jak dawniej, gdy ksiądz Jerzy zasiadał z nami przy stole. Żona ma taki przepis na kapustę i przyrządza ją z grzybami. Ksiądz Jerzy bardzo ją lubił.
– Podobno boicie się gróźb, szantażują Was?
Józef Popiełuszko: Nie mamy wrogów, żeby nam ktoś źle życzył. To tylko mama unika kontaktów z obcymi, a brat Stanisław złości się, gdy są jakieś telefony od nieznajomych. Owszem grożono nam, wtedy gdy mieliśmy niby dostać nagrodę pośmiertną, 40 tysięcy dolarów. Ale nic nie dostaliśmy. Wszystko, co mamy, zarobiliśmy własną pracą. Obrzydliwe, że zdjęcia z prosektorium skradziono i sprzedano do gazet na Zachodzie, zarobili na tym masę pieniędzy, ale nie my. Ja tak myślę, żeby tylko gorzej nie było, żeby życie nam płynęło już bez dramatów, bo swoje przeszliśmy. Lecz i tak nie mamy na to wpływu, tylko Bóg. To Bóg powiedział: Chodź, Jerzy, do mnie, jesteś mi potrzebny. Ludzie wybudowali taką kapliczkę w Suchowoli, trochę na uboczu. Tam chodzą się modlić do księdza Jerzego. On tutaj jest już jak święty.
– Ludzie oczekują cudów od niego?
Józef Popiełuszko: A czy nie cudem jest, że ja żyję? Żonie to kiedyś przyśniła się koleżanka, cała w białej sukience, i mnóstwo innych kobiet w białych sukienkach, jakby na procesję ubrane. I ta koleżanka powiada do niej: „Mówiłaś, że księdza Jerzego już nie ma, a on idzie tu z nami, w biały dzień. Żona popatrzyła, no rzeczywiście, idzie i ma taką młodzieńczą twarz. Podbiegła do niego i obudziła się. Tak to jest – Bóg dał, Bóg zabrał.
– Czujecie nad sobą opiekę księdza Jerzego?
Józef Popiełuszko: A jak nie? On tu nad wszystkim czuwa. Nad nami, nad bratankami – wnukami jego matki. To nasz anioł stróż…
Na zdjęciu: tablica pamiątkowa w Okopach