„Moje życie to nie tylko choroba”, mówi Anna Puślecka
Czy dziennikarka ma siłę na pracę? Czy pozwala sobie na chwile słabości?
- Katarzyna Piątkowska
Gdy trzy lata temu okazało się, że cierpi na nowotwór piersi początkowo miała plan, że nikt się o tym nie dowie, oprócz najbliższych. Życie jednak szybko zweryfikowało jej postanowienie. Okazało się, że utrzymanie wszystkiego w tajemnicy nie jest takie proste. Anna Puślecka ogłosiła więc to, że jest chora na swoim Instagramie, a potem rozpoczęła walkę nie tylko o swoje zdrowie, ale też z systemem. Rybocyklib, lek, który wtedy był nierefundowany, a który z powody ceny był niedostępny dla większości chorych, między innymi dzięki nagłośnieniu przez nią sprawy stał się dostępny dla wszystkich potrzebujących go kobiet. Dzisiaj dziennikarka opowiedziała nam na jakim etapie jest jej choroba, jak sobie z nią radzi i dlaczego nigdy nie używa w odniesieniu do niej słowa "walka".
Masz siłę pracować?
Niestety, pokutuje taka wizja, że jak ktoś ma zdiagnozowany nowotwór, to już nie pozostaje mu nic innego, jak położyć się i umrzeć. Nie akceptuję tego! Oczywiście może zdarzyć się tak, że chory nie ma na nic siły. Ale są momenty, że czuję się dobrze, chcę działać, pracować. Półtora roku temu, gdy byłam już w trakcie leczenia, zostałam muzą projektantki Agnieszki Maciejak podczas wydarzenia mody Flesz Fashion Night. Gdy razem pojawiłyśmy się na pokazie, jeden z fotografów podszedł do niej i zapytał: „To ona ma siłę, żeby tu być?”. Agnieszka mu odpowiedziała pytaniem: „A ma leżeć na wersalce pod kocem i liczyć pająki na
ścianie, skoro teraz się dobrze czuje?”. Kocham poczucie humoru Agnieszki (śmiech).
Na jakim etapie jest Twoja choroba?
Mam raka piersi z przerzutami do kości. Lekarze mówią, że to postać zaawansowana i niewyleczalna. Ale jest ustabilizowana. To jest tak jak na przykład z cukrzycą – do końca życia trzeba się pilnować i brać leki. Żyję na bombie zegarowej, choć cały czas mam nieodparte wrażenie, że całkowicie wyleczę się z tego. Ostatnio czytałam książkę o cudach w medycynie, w której wypowiadają się wybitni polscy lekarze – każdy z nich miał w swojej karierze kilka przypadków niewytłumaczalnych z punktu widzenia medycyny uzdrowień. Liczy się nastawienie pacjenta i pozytywne spojrzenie na świat.
Nadal nie chcesz wiedzieć, jakie masz rokowania?
Nigdy nie wpadłam na to, żeby pytać. Gdy po raz pierwszy spotykam się z jakimś lekarzem, od razu mówię, że ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna. Ludzie lubią wiedzieć, co ich czeka, dlatego na przykład chodzą do wróżek. Po co? Czy to nie jest fajne żyć z dnia na dzień i cieszyć się tym, co życie przynosi? A jeśliby się okazało, że mam tylko jeden procent szans na przeżycie? I tak bym musiała zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby się w tym jednym procencie znaleźć. Więc robię wszystko, nie mając tej wiedzy. Dlatego trzeba sobie wszystko w głowie poukładać, żeby móc żyć z takim obciążeniem.
Dużo czasu zajęło Ci poukładanie sobie tego wszystkiego?
Wiedziałam, że jeśli długo będę zanurzać się w tym, że jestem ciężko chora, że nie wyzdrowieję, to będzie koniec (...)
Znalazłaś jakieś dobre strony sytuacji, w jakiej jesteś?
Szklanka do połowy zawsze pełna. Na przykład to, że z powodów zdrowotnych podczas pandemii mogę poruszać się bez ograniczeń. Trzeba nosić maseczkę, wypełniać różnego rodzaju deklaracje, ale nie mam problemów w przekraczaniu granic czy pojechaniu do Mediolanu do onkologa. Przynajmniej to (śmiech).
Patrząc na Twoje social media, ktoś mógłby pomyśleć: Chora? Jaka chora?
Nawet mój brat czasem o tym zapomina. Rozmawiamy kilka razy w tygodniu, tak jak z tatą. I Mateusz na przykład mówi: „Nie pamiętasz? Przecież ci mówiłem sto razy”. Wtedy muszę mu przypomnieć, że leki, które biorę, czasem powodują, że się zapomina. Niestety, w Polsce nie mówi się o tym, jakie skutki uboczne ma leczenie onkologiczne. A ma straszne i borykają się z tym wszyscy chorzy. Sama miewam takie momenty, że nie mam siły na nic, że po lekach swędzi mnie całe ciało i drapię się do krwi. Nie przeszłam operacji i nie chciałabym urazić kobiet, które ją przeszły, ale uważam, że udręka, która towarzyszy późniejszemu leczeniu farmakologicznemu, jest równie dotkliwa, ale jej nie widać. Trzeba mówić o tym głośno.
Pozwalasz sobie na płacz?
Czasem, ale trwa to pół minuty, a potem znów stawiam się do pionu, żeby nie nastąpiła eskalacja. Jestem w trybie „wściekłość i duma”.
À propos, gdy rozmawiałyśmy poprzednim razem, mówiłyśmy o Twojej idolce Orianie Fallaci, autorce „Wściekłości i dumy”, która nie poddała się leczeniu nowotworu, bo musiała skończyć książkę…
Ona podeszła do sprawy hardcore’owo. Ale przyznam się, że miałam taki pomysł, że odstawię wszystkie leki. Ale nie z takiego powodu jak ona. Po prostu skutki uboczne tak mnie dobiły, że naprawdę miałam wszystkiego dosyć. Powiedziałam o tym mojej lekarce z Mediolanu, a ona od razu do mnie krzyknęła włoskim tonem nieznoszącym sprzeciwu: „Cara! Nie ma takiej opcji! Chcesz, żeby za pół roku nowotwór wrócił ze zdwojoną siłą?”. Spacyfikowała mnie.
W stosunku do swojej choroby starasz się nie używać słowa „walka”. Zatem który synonim Ci pasuje? Rozgrywka, spór, szamotanina, bitka, rywalizacja, utarczka, batalia, starcie, potyczka?
Najbardziej podoba mi się potyczka, bo jest takie sportowe, a ja przeciągam linę z chorobą. Nowotwór piersi traktuję jak przeszkodę, przeciwność losu, z którą muszę się mierzyć i nie oddawać pola. Gdy słyszę sformułowanie „walka z chorobą”, od razu myślę, że to jest coś, co będzie mnie kosztowało całą moją energię i nie zostanie mi jej na nic więcej. A moje życie to nie tylko rak. Muszę mieć siłę na pracę, na robienie tego, co kocham, bycie z bliskimi. Kojarzy mi się też z czasami, gdy grałam w koszykówkę, startowałam w regatach. Lubię współzawodnictwo i zawsze chcę być pierwsza. Gdy nie jestem, bardzo to przeżywam. Tak, potyczka to dobre słowo. Od dzisiaj będę go używać.
Cały wywiad z Anną Puślecką w nowej VIVE!. Magazyn dostępny od 25 lutego w punktach sprzedaży i w formie e-wydania na stronie hitsalonik.pl.