Anna Lewandowska: z czym walczy, o czym marzy, gdzie jest jej dom i dlaczego nie płacze?
1 z 9
Już dawno przestała być tylko zawodniczką. Albo tylko żoną piłkarza. Trenerka. Tak? Ale to znów za mało. Mówi, że dla niej najważniejszy jest rozwój. Każdego dnia chce sięgać po więcej. Działanie to jej żywioł. Anna Lewandowska, znana trenerka fitness, specjalistka od zdrowego żywienia i żona najlepszego polskiego napastnika Roberta Lewandowskiego, spotkała się z "Vivą!" tuż po powrocie z obozu dla kobiet, który co roku organizuje w Dojo Stara Wieś. To jej praca, pasja.
To był jeden z najfajniejszych obozów jaki organizowałam, a odbyły się już cztery. Sto osób, pozytywna energia. Jestem zachwycona! To są młode mamy, mamy z córkami, studentki, nauczyciele, pani adwokat, pani doktor. I w różnym wieku, od 16 do 60 lat. Jestem zaskoczona ich zaangażowaniem, bo treningi, które prowadzę nie są lekkie. Tak naprawdę trzeba im uzmysłowić, że jedyne ograniczenia są w głowie.
Na koniec obozu dziękowały jej, że zmieniła ich życie. A ona się poryczała, choć nigdy tego nie robi. "Vivie!" wyjaśnia nie tylko, dlaczego nigdy nie płacze, ale także z czym walczy, jak to się stało, że nie poszła do szkoły filmowej i gdzie naprawdę jest jej dom...
2 z 9
Ma wdzięk nastolatki. Ale kiedy zaczyna mówić już wiesz, że masz przed sobą fighterkę. Mówi szybko i precyzyjnie. Jakby zadawała ciosy karate. Zawsze w punkt. Na pytanie, dlaczego nie płacze, odpowiada krótko:
Jestem twardą fighterką! Nie będę się rozczulać.
A sukcesy? Oboje z mężem odnoszą mnóstwo sukcesów, właściwie same sukcesy. A to, że uczestniczki jej obozów mówią, iż zmieniła ich życie, to wielka moc. Czy nie boi się, że przewróci się jej w głowie?
To jest moc, ale też duża odpowiedzialność. Przede wszystkim muszę pokazać, że jestem profesjonalna, nie zrobię nikomu krzywdy, tylko mogę pomóc. Na tym się skupiam. Jestem sportowcem z krwi i kości. Zawsze nam wpajano, że chociaż dziś jesteś mistrzem to wracasz i trenujesz dalej bo za pół roku są następne zawody. Nie ma siadania na laurach.
My z Robertem szanujemy to, co nas spotkało. Często rozmawiamy o tym, że trzeba zawsze pamiętać o swoich początkach. Dzisiaj byliśmy na obiedzie. Dowiedziałam się właśnie, że moja płyta jest na pierwszym miejscu w EMPIKu i mówię: „Popatrz, to taki kolejny mały sukces”. Robert na to: „Jestem bardzo z ciebie dumny!”. Wciąż umiemy się cieszyć ze wszystkiego, co udaje nam się osiągnąć, ale nie można zapominać o tym, aby mocno stąpać po ziemi. Nikomu tu nie odbiła palma. Wiemy, że trzeba iść dalej.
3 z 9
Jej projekty dotyczą zdrowego stylu życia, żywienia. Zawsze się tym interesowała? Podobno jako dziecko była chucherkiem.
Tak, byłam chorowita, miałam wiele alergii oraz astmę. Jeszcze w liceum i w czasie studiów, kiedy byłam już zawodniczką karate nie zwracałam dużej uwagi na to, co jem. W ogóle nie umiałam gotować, nie potrafiłam nawet zrobić zupy pomidorowej. Wszystko zaczęło się osiem lat temu od tego, że mój trener, Jerzy Szcząchor bardzo schudł. Zapytałam, co się stało, a on odpowiedział, że zupełnie zmienił dietę. Widziałam w nim też inne pozytywne zmiany - zaczął ćwiczyć razem z nami, częściej się uśmiechał. Zainspirował mnie i ja też weszłam na tę drogę. Rozpoczęłam współpracę ze szwagrem trenera, Jackiem Kucharskim, który jest spec. d.s żywienia człowieka i suplementacji diety.
A teraz chciałabym, żeby aktywny i zdrowy styl życia stał się dla każdego z nas codziennością.
4 z 9
Dużo uwagi poświęca motywacji. Pisze:"Powalcz o lepszego siebie, ja sama też walczę". Nigdy nie miała chwili zwątpienia w tej walce? Nie chciała po prostu zjeść ciastka!?
Pewnie, że tak. Przecież ja też jestem człowiekiem. Nie zjadłabym hamburgera, bo szkoda mi wątroby i jelit, pewnie po tym słabo bym się czuła i gorzej regenerowała po treningu. Kiedyś miałam astmę i od jakiegoś czasu nie jem wielu rzeczy, cukru, żywności przetworzonej, fast foodów, nabiału. Jeśli ich teraz spróbuję to później naprawdę źle bym się czuła, byłaby zmęczona, nie miałabym siły na trening. Nie warto tego robić. No dobrze, pączka ostatnio zjadłam na tłusty czwartek. Często znajomi mówią: „Nie wierzę, że nie zjesz tego batona”. A ja go naprawdę nie zjem. Wolę takiecie batony i pączki, które zrobię sama, są smaczniejsze a przy tym zdrowsze. Proszę mi uwierzyć, że domowe słodkości są lepsze niż zwykły baton ze sklepu zawierający ulepszacze i tłuszcze trans.
A jako sportowiec? Nigdy nie miała dość terningów?
Zdarza się, że uprawiające sport nastolatki mają chwile zwątpienia, ale ja - wręcz przeciwnie. Jako kilkunastoletnia dziewczyna miałam różne problemy. Reagowałam wtedy nie zniechęceniem, tylko odwrotnie - byłam bardziej zmobilizowana. Zaciskałam zęby i ćwiczyłam, weszłam do kadry karate. I cały czas to karate trenuję.
Myślę, że sport był wtedy dla mnie formą ucieczki. Ja generalnie jestem osobą temperamentną. Wolałam pójść, uderzyć w worek. Uciec w sport i oddać się pasji.
5 z 9
Zależało jej, bo miała wizję swojej sportowej przyszłości? Chciała być mistrzem, zdobywać medale?
Nie! Ja chciałam być filmowcem, operatorem. Szłam bardziej w artystyczną stronę, tak jak moja mama, która maluje i mój brat Piotrek, który robi witraże i również maluje. Chodziłam na rysunek, interesowałam się fotografią. Teraz zresztą wróciłam do fotografii, na blogu zamieszczam swoje zdjęcia. Jacek Bławut, operator filmowy i mój ojciec chrzestny, pomagał mi się przygotować do egzaminów. I w pewnym momencie stwierdziłam po prostu, że ja tego nie chcę. Że wolę AWF. Znowu wybrałam sport.
Nigdy nie żałowała, że nie poszła do filmówki?
Chyba nie. Mój chrzestny zawsze mi powtarzał, że to jest trudny zawód dla kobiety. Ale ja lubię wyznania. Jako mała dziewczynka jeździłam na plany zdjęciowe, zbierałam autografy. Od Edyty Olszówki dostałam taki wpis „Do zobaczenia kiedyś na planie, bo wiem, że będziesz dobra w tym zawodzie”. Przypomniało mi się to, gdy się kiedyś spotkałyśmy. Nadal spotykam ludzi z branży filmowej, ale jestem teraz z drugiej strony kamery. Przy okazji jakiegoś programu spotkałam też Czarka Pazurę, którego często widywałam jak byłam mała. A teraz się przyjaźnimy. To są bardzo miłe spotkania.
6 z 9
Sport nie jest łatwy. Przecież nie zawsze się wygrywa. Czasem trzeba przyjąć porażkę. Co wtedy?
Na blogu zamieściłam takie zdanie: "Nie chodzi o to, żeby czekać aż burza minie, chodzi o to, żeby nauczyć się tańczyć w deszczu". Pamiętam mistrzostwa świata w Brazylii kilka lat temu. Przygotowywałam się do nich bardzo mocno. I przegrałam o wejście do półfinału przez wskazania – najgorsza przegrana z możliwych. Dla mnie świat się zawalił. Płakałam w samolocie kilka godzin. Byłam załamana. Powiedziałam, że już nie będę ćwiczyła bo po co się cały rok przygotowywałam? Zawalałam inne rzeczy? Liczyło się tylko karate! Wróciłam z Brazylii rozżalona w niedzielę, a we wtorek byłam już na treningu. I powiedziałam sobie, że kiedyś zdobędę medal mistrzostw świata, i tak się stało.
Jak sobie poradziła z tą porażką? Tak po prostu przeszedł ten żal?
Zawsze w takich chwilach dzwonię do mojego trenera, który wszystko potrafi mi wytłumaczyć. Wtedy powiedział: „Ania, przyjdź na ten trening. Porozmawiamy.” Do tej pory w ten sposób mnie motywuje. Mówi: „Ania! Ty nie dasz rady?”. To na mnie najlepiej działała. Mój mąż robi to samo. Mówi: „Ty nie pójdziesz? Ty nie zrobisz?”. A ja wtedy myślę: „O, nie! Ja wam pokażę!”.
7 z 9
Przyjaźni się z innymi żonami piłkarzy?
Przyjaźnię się z Anią Peszko, z Karoliną Garncarczyk, z Magdą Wojtkowiak i Małgorzatą Dutką. To jeszcze z czasów Lecha Poznań. Fajne więzi, które przetrwały wiele lat. Utrzymuję kontakt z Mariną Łuczenko czy z Sarą Boruc. I mówię zdecydowanie "stop!" stereotypowi dziewczyny piłkarza. Żadna z nich nie jest taka, jak to się opisuje. To inteligentne dziewczyny, każda z rozwija się w swojej dziedzinie.
A ona sama wciąż walczy ze stereotypem żony piłkarza? Bo kiedyś bardzo nie lubiła, gdy tak o niej mówiono.
Kiedyś mnie to dotykało. Teraz już nie. Cały czas się uczę, jeżdżę na szkolenia, studiuję. Współpracuję z naukowcami, z wieloma wybitnymi osobami. To są poważne rzeczy i nie interesuje mnie plotkarski świat. Bardzo cieszy mnie to co robię i poświęcam temu mnóstwo energii. Oczywiście niektórzy myślą, że nic nie robię. Leżę i pachnę albo lansuję się. A ja najpierw próbowałam udowodnić, że jestem tą samą Anią, która walczy na macie, potem, że nie jestem tylko żoną Roberta, potem, że mam jakąś wiedzę. Teraz już nie mam potrzeby, żeby cokolwiek udowadniać.
8 z 9
A co z hejterami? W pewnym momencie krytykowano ją za wszystko. Że śniadanie je za drogie, że po bułki lata z mężem helikopterem…
Oj tak! To nieprawda, że leciałam po bułki! Ja przecież nie jem pieczywa. Nikt nie zapytał - czy może ktoś złamał nogę i była potrzebna pomoc, nikt się nad tym nie zastanowił, tylko napisał, to co chciał.
A złamał?
To już w tej chwili nie ma żadnego znaczenia.
Uodporniłam się i to w dużej mierze dzięki mojemu mężowi, który mnie wspiera. Zna moją wartość i przypomina mi, że są ludzie tu w Polsce, jak i za granicą, którzy szanują nas i drugiego człowieka.
9 z 9
Fani rozpoznają ją na ulicy w Monachium, ale ona twierdzi, że choć to bardzo miłe, ona się na tym nie skupia, to nie jest najważniejsze. A na czym się skupia? O czym marzy?
Moim największym marzeniem było i jest mieć zawsze zdrową i szczęśliwą rodzinkę. A zawodowym marzeniem - żeby kiedyś mieć swoje miejsce treningowe, swoją klinikę, gdzie będę pracować z ludźmi, propagować ruch i zdrowe życie. Teraz nie mam takiej możliwości, jeśli chodzi o tę kwestię zawodową, bo mieszkam w Monachium. Dlatego organizuję spotkania, warsztaty, prowadzę wykłady i moje ukochane obozy. Ja się w tym spełniam. Uwielbiam dawać. Naprawdę. Czasem moje przyjaciólki śmieją się, że na siłę chcę im dać coś ze swojej szafy. Lubię się dzielić. To mi daje powera.
A kiedy mówi, że wraca do domu, to myśli o Monachium czy o Polsce?
O Monachium. O mężu! Mamy mieszkanie w Warszawie, ale jeśli mówię, że wracam do domu, to wracam zawsze do męża.