Anna Dymna: „Gdy tak blisko rozpętało się piekło, momentami wracają do mnie najtrudniejsze chwile”
„Nigdy nie zaznałam wojny otwartej, ale wiem, co to znaczy oddawać życie dla wolności”
- Beata Nowicka
Genialna aktorka i niezwykły człowiek. Dwadzieścia lat temu założyła Fundację „Mimo Wszystko” i pomaga ludziom, o których inni zapomnieli. Anna Dymna opowiada Beacie Nowickiej o wojnie w Ukrainie, wściekłości i strachu, pamięci i dobroci. Piekle i niebie. I natchnieniu, „czymkolwiek ono jest…”.
Kiedy umawiałyśmy się na tę rozmowę, nie przypuszczałam, że spotkamy się w świecie, w którym historia weszła w nowy etap…
Od rana o tym myślę! O czym teraz mamy rozmawiać? W obliczu takiego zła, takich tragedii człowiek w pierwszym odruchu mówi: „To mi się chyba śni”.
A to nie jest sen, tylko koszmar, który dzieje się naprawdę.
Wszystko, co wcześniej nazwaliśmy problemami, nagle przestaje być istotne. Uczucia mamy wszyscy podobne: strach, niedowierzanie, żal i wściekłość. Teraz, na początku tej wojny, widzimy, że nieszczęście wszystkich zbliża. Ale już to kilka razy przerabialiśmy i widzieliśmy, jak nieszczęście najpierw nas zbliżyło do siebie, a potem jeszcze bardziej podzieliło. Mam nadzieję, że tym razem będziemy mówić jednym głosem cały czas. Pewnie znów jestem naiwna… Dużo teraz, w czasach pandemii i wojny w Ukrainie, rozmawiam z młodymi ludźmi, również z moimi studentami. W Akademii Sztuk Teatralnych mamy dwóch chłopców z Ukrainy i dziewczynkę z Białorusi. Dotykamy więc najbardziej skomplikowanych uczuć i problemów. Wszyscy są bardzo zaangażowani w pomoc Ukraińcom i przejęci. W większości wojnę znają tylko z filmów. Myślę, że nam, starszym, jest nieco łatwiej.
Urodziłam się w 1951 roku i wprawdzie nigdy nie zaznałam wojny otwartej, ale wiem, co to znaczy oddawać życie dla wolności. Znamy te napięcia, bo przeszliśmy czarne czasy stalinizmu i komuny. Na dodatek wojnę widziałam w oczach moich rodziców. Tata był w AK, siedział w obozie, uciekał, został postrzelony. Mama opowiadała mi, jak ukrywała się w ziemiankach przed bombardowaniem, ukrywała partyzantów. Widziałam ich łzy szczęścia, kiedy padła komuna. Od dzieciństwa wiedziałam, że trzeba walczyć o wolność, prawdę, sprawiedliwość w życiu, w sztuce, w publicznych działaniach. Młodość spędziłam w Piwnicy pod Baranami, u boku Wiesia Dymnego… Za tę walkę płaciło się najwyższe ceny. Teraz, gdy tak blisko rozpętało się piekło, momentami wracają do mnie najtrudniejsze chwile. Zostały nam zabrane spokój i beztroska. A przecież trzeba mieć siły i pomagać ludziom, którzy stracili wszystko… W dodatku starać się normalnie żyć, pracować, robić swoje, nie rezygnować ze wszystkich planów, nie opuszczać podopiecznych, zachować spokój i dawać radość. Trudne to.
Wiem, że wczoraj wróciła Pani z Warszawy, z nagrań programu „Spotkajmy się”.
Tak. W ciągu dwóch dni nagrałam 10 programów. Moi rozmówcy przyjechali z całej Polski, z różnymi niepełnosprawnościami, rzadkimi chorobami, po przeszczepach. Przed nagraniem nie spałam całą noc. Słuchałam wieści z rozszerzającej się wojny w Ukrainie i myślałam: Boże święty, od kilku dni żyjemy tak blisko niepojętego piekła, a ja będę rozmawiać z ludźmi o cierpieniu i chorobach? Czy moich rozmówców nie wpędzę tym w jakieś czarne doły? Ten program jest najtrudniejszą rzeczą, jaką w życiu robiłam…
...a dodam, że prowadzi go Pani od 19 lat.
To chyba dowód, jak bardzo ludzie potrzebują, by ktoś im poświęcał uwagę, normalnie, szczerze z nimi porozmawiał, wysłuchał, co ich cieszy, boli. Teraz wszyscy rozmawiamy, jak pomóc migrantom. Oczywiście potrzebna jest materialna pomoc, ale też symboliczne gesty solidarności. Nagrywamy na stronę AST wiersze ukraińskich poetów. Studenci organizują też specjalny koncert, zbierają pieniądze na utrzymanie Ukraińców, którzy mieszkają w akademiku. Przygotowałam w Starym Teatrze z kolegami Salon Poezji poświęcony Ukrainie, wezmę udział w koncercie „Kraków dla Ukrainy”.
Telefon wciąż dzwoni. Dziennikarze mówią: „Niech pani powie, jak pomóc”. Ale przecież tego nie wiem, nie jestem ekspertem. Systemową pomoc muszą wymyślić specjaliści. My możemy pomagać, jak potrafimy i na ile nas stać. Ktoś musi jednak nasze działania koordynować, by w to pomaganie nie wdarł się chaos. Sytuacja jest coraz trudniejsza. Mam Fundację „Mimo Wszystko”, więc nasza pomoc może być bardziej fachowa. Współpracujemy z Fundacją im. Brata Alberta. Właśnie przyjęliśmy pierwszych uchodźców do naszego ośrodka w Radwanowicach. Mamy już pewne doświadczenie. Kilka lat temu nasza fundacja dostała w spadku mieszkanie, a my, zamiast je sprzedać, pomyśleliśmy, że może komuś uratujemy życie. W 2015 roku zamieszkała tam rodzina z Donbasu z trójką malutkich dzieci. Cudowni ludzie polskiego pochodzenia, pięknie mówiący po polsku. Znaleźli pracę, zapuścili korzenie i spłacili nam to mieszkanie. Bardzo jesteśmy z nich dumni.
Zobacz też: Anja Rubik pojechała do Lwowa. Opisała, jak wygląda sytuacja w Ukrainie
Ma Pani nadzwyczajną zdolność empatii, nie dziwię się, że dziennikarze do Pani dzwonią.
Jestem aktorką, my zawsze utożsamiamy się z postacią, którą mamy zagrać, żeby ją lepiej zrozumieć. Kiedy prowadzę programy z ludźmi chorymi, utożsamiam się z ich chorobami. Dlatego potem wszystko mnie boli: ich przeszczepione nerki, płuca, serce. Ale zawsze wychodzę z tych programów szczęśliwa, że żyję. Dziś wstałam i wyobrażałam sobie, że wyją syreny, bombardują mój dom, żołnierze gonią mnie do jakiegoś schronu, a ja biorę moje dwa koty i gnam przed siebie. W telewizji widziałam, jak Ukraińcy zabierają do metra w Kijowie swoje chomiki, świnki morskie, koty i psy. Dwa dni temu na stacji urodziło się dziecko. Nagle koszmar stał się nową rzeczywistością, która jest tak blisko. Nie wiadomo, czy jutro…
…wróg nie stanie u naszych bram? Wielu z nas zadaje sobie po cichu to pytanie.
Ale nie wolno budzić takich demonów. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że trzeba starać się normalnie żyć. Przez dwa lata strasznie doświadczył nas COVID-19. Straciłam wielu przyjaciół, bliskich. Mój mąż długo był na granicy życia i śmierci. Teraz nagle o wirusie nikt nie mówi, a on dalej szaleje, wciąż umierają ludzie, ale my… musimy żyć. Teraz zaczynam ze studentami „Kubusia Puchatka”. Rozdzieliliśmy teksty już wcześniej, więc wczoraj ich pytam: „Słuchajcie, a co wy czujecie, kiedy niedaleko nas Rosjanie zrzucają bomby, giną dorośli, dzieci, bombardują szpitale, strzelają do przedszkoli i karetek. Może ten »Kubuś Puchatek« pomoże nam na chwilę o tym zapominać?”. „Tak, pani profesor, róbmy to! To będzie nasza terapia”.
[...]
Ma Pani swoje metody na ból i strach?
Mam terapeutów, którzy kochają mnie bezwarunkowo i zawsze ze mną są. Waśko, ogromny ryś w białych „skarpetach”, budzi mnie codziennie o piątej rano. Nauczył się, że nie reaguję na jego miauczenie, więc teraz gada do mnie: „Eee, yye, aaa, eee”. Ja do niego: „Waśko, spieprzaj, jest piąta”. „Aaa, eee, yy, eee”, gada dalej. Kładzie się na plecach i czeka, aż mu pomasuję brzuch. Jak mi ręka usypia, to mnie wali łapą, a potem wsadza mi nos do ust. „Wrrrr…” Pocałunek kota (śmiech). Jako terapeuta jest bardzo dobry. Mam też starszą Scysję, którą Waśko się opiekuje. Jak te koty się kochają! Scysja jest z azylu, była bardzo chora i Waśko od urodzenia się nią zajmuje, mimo że nie jest jego matką. On jej myje uszy, buzię, razem jedzą, spacerują, a gdy wychodzę, razem śpią. Ale w nocy chcą być z panią. Ile razy miałam jakąś operację, a sporo ich zaliczyłam, moje koty spały na operowanym miejscu. Wcześniej 18 lat miałam kota Haszysza – jedyny raz, kiedy używałam Haszyszu. Albo on mnie. Po operacji nogi leżał na tej mojej operowanej nodze i mruczał. Lekarz powiedział, że mruczenie kota działa leczniczo, jak prądy diadynamiczne. Kiedy wróciłam do domu po operacji barku, dziad kładł mi się na barku i tam mruczał. A Scysja jest z tych kotów, które w ogóle lubią spać na człowieku. Ciągle wymyśla nowe miejsca. Na szczęście jest lekka. Waśko jest ogromny, więc jak kładzie się na mnie, to klatka mi się zapada. Zwierzęta są świetnymi pomocnikami w strasznych czasach. Wentylami bezpieczeństwa. Zauważyłam, że dużo łatwiej wyrazić uczucia, jak odejdzie zwierzę, niż gdy odchodzi człowiek. Gdy odchodzą moje koty, zawsze strasznie płaczę i rozpaczam. A gdy odchodzi bliska osoba, zachowuje się pewną godność, ból i smutek dusimy w sobie.
Fundacja „Mimo Wszystko”, numer konta SANTANDER BANK POLSKA SA 25 1090 1665 0000 0001 0838 1162
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! w punktach sprzedaży w całej Polsce od 24 marca.
Sprawdź też: Beata Ścibakówna i Jan Englert – bohaterowie naszej pierwszej okładki 25 lat później!