Anna Dymna: „Bycie gwiazdą jest strasznie nudne i głupie. To spełnianie wyobrażeń tłumów”
1 z 5
Anna Dymna aktorka i kobieta o wielkim sercu, obdarzona wyjątkową urodą i wielkim talentem. Wiele lat temu odkryła w sobie lata temu wielką potrzebę pomagania innym. Zamiast mówić o sobie woli rozmawiać o działalności dobroczynnej i swoich podopiecznych.
Anna Dymna: Zawsze wolałam słuchać, niż mówić. A mnie wciąż o coś pytają: „Co pani sądzi o polityce, mężczyznach, golfie? A o miłości? Czy lubi pani szybkie samochody?” itd. A ja mogę rozmawiać tylko na te tematy, które mnie jakoś dotykają.
Dziś aktorka obchodzi 65. urodziny. Przypominamy rozmowy z VIVY! z 2004 i 2014 roku o aktorstwie i o tym, co zawdzięcza osobom niepełnosprawnym.
– Pani nie ma w ogóle typowego dla aktorów narcyzmu, za którym stoi artystowskie podejście do świata.
Anna Dymna: Bo ja tego nie znoszę! Zawsze lubiłam stać w kącie i obserwować. W młodości byłam tak nieśmiała, że jak mama mówiła: „Kup cukier”, to potrafiłam dziesięć razy stać w tej samej kolejce, żeby nie powiedzieć głośno: „Proszę kilo cukru”.
– Większość dziewczyn z Pani urodą pchałaby się na afisz.
Anna Dymna: Gdy ktoś mówił mojej mamie: „Jaką ma pani śliczną córeczkę”, odpowiadała: „No tak, ma dwie nogi do samej ziemi, jak każdy”. I na dobre mi to wyszło.
– Interesowano się Panią przez lata. Była Pani na okładkach wszystkich czasopism, grała główne role, uchodziła za ideał piękna.
Anna Dymna: Na szczęście miałam do tego dystans. Kiedy zobaczyłam pierwszą swoją okładkę, wstydziłam się podejść do kiosku. Ale za dwa dni weszłam do toalety na dworcu. Nie było papieru i „Film” ze mną na okładce zawieszony był na kołku. Do podcierania! Przeszło mi poczucie wyróżnienia i niezwykłości z powodu okładkowej sławy. Miałam szczęście w życiu do jednego – do właściwych ludzi, którzy mnie kształtowali. Przede wszystkiego Dymnego spotkałam. Na początku się go bałam, a potem zakochałam się naprawdę i na zawsze. Wiesiek ugruntował wiele moich cech, nad którymi pracowali rodzice. Nikt mi tak wciąż nie pomaga, jak on. Cały czas. Jak coś robię ważnego, to myślę: „Ciekawe, co by Wiesiek na to powiedział?” Jest dla mnie wciąż największym autorytetem, choć od jego śmierci minęło 25 lat. Prawdziwe i głębokie uczucia nigdy nie przemijają.
– Pani, mając wszelkie warunki na gwiazdę, nigdy nie zachowywała się jak gwiazda.
Anna Dymna: Bycie gwiazdą jest strasznie nudne i głupie. To spełnianie wyobrażeń tłumów. A to mnie zupełnie nie interesuje. Szkoda mi na to czasu. Gdy jadę na spotkanie z publicznością, też staram się ładnie wyglądać, uśmiecham się, kłaniam, ale mówię: „Kochani, w tym zawodzie trzeba ostro zapieprzać i mieć pokorę”.
Polecamy: Anna Dymna: "Dobro czasem budzi największą agresję. Niektórzy nie znoszą mnie za to, jaka jestem"
2 z 5
– Powiedziała Pani, że szczęście jest wtedy, kiedy człowiek się budzi i wie, że jest komuś potrzebny.
Anna Dymna: Nie wyobrażam sobie, że żyję sama dla siebie. Nawet gdy widzę coś wspaniałego i nie mogę się z nikim podzielić tym obrazem, to tak, jak bym widziała dużo mniej. Teraz czuję się bardzo szczęśliwa, bo mam mnóstwo „dzieci”. Niektóre co prawda są starsze ode mnie. Gdy przyjeżdżam do ośrodka w Radwanowicach, słyszę okrzyk: „Mamo, mamo!” wydobywający się z ust nawet 60-letnich facetów. To właśnie moje dzieci.
Polecamy: Anna Dymna: "Nie jestem żadną świętą!"
3 z 5
– Cierpienie uszlachetnia?
Anna Dymna: Uczy pokory. Odkąd weszłam w świat prawdziwego cierpienia, przestałam narzekać. Cieszę się z tego, że mam ręce i nogi. Wcześniej nie wiedziałam, że jest to powód do szczęścia. Zostałam wyróżniona przez los wobec tylu pokrzywdzonych i jestem im coś winna. A jak ktoś się z tego naśmiewa, to mówię: „Przecież ja to robię dla siebie. Z egoizmu. Spróbujcie, jakie to miłe uczucie, gdy komuś się uda pomóc”. Choć często po nagraniach nie śpię, ryczę, ale tak naprawdę te rozmowy dają mi ogromną siłę.
– Płacze Pani z bezsilności?
Anna Dymna: Powiem tak: na szczęście, umiem płakać. Inaczej bym zwariowała. Mama mówiła, że jako dziecko świetnie chodziłam po drzewach, umiałam się bić i plułam na odległość lepiej od chłopaków. Ale czasem siadałam na środku pokoju i płakałam. Trwało to jakąś chwilę, po czym wstawałam, mówiłam: „już” i nie płakałam pół roku. Obserwuję teraz moich podopiecznych niepełnosprawnych intelektualnie. Wielu z nich się do mnie przytula i nagle zaczyna płakać. Wiem, że muszą sobie popłakać, nawet bez powodu. Ważne, żeby płakać przy kimś, a ja się do tego nadaję. Halinka, dorosła kobieta, często mnie chwytała w pasie i płakała. Brzuch miałam aż mokry od jej łez. A potem się uspokajała i już było dobrze. Jak się umie płakać, jest lżej. Człowiek się rozluźnia, nabiera nowego oddechu.
– Czego nauczyli Panią ludzie niepełnosprawni intelektualnie?
Anna Dymna: To jest dla mnie wciąż niepojęte, ale nauczyli mnie prawdziwej radości, pozwolili dostrzec głęboki sens i najważniejsze wartości życia. Przeczytałam kiedyś wypowiedź pewnego neurologa, że największą nagrodą za wszystkie jego trudy życia jest kontakt z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Teraz to rozumiem. Moi podopieczni mają na stałe uszkodzone mózgi, nie umieją kombinować, manipulować, świat rozumieją sercem. Po prostu czują, co jest człowiekowi najbardziej potrzebne. My często o tym zapominamy, zabijamy uczucia i pragnienia, bo mózg mówi nam: tego ci nie wypada, to ci się nie opłaca. A dla nich najważniejsze jest, by obok był ktoś, by trzymał za rękę, by się do kogoś przytulić. I nagle zdaję sobie sprawę, że dla mnie też jest to najważniejsze.
Polecamy: Anna Dymna: "Dobro czasem budzi największą agresję. Niektórzy nie znoszą mnie za to, jaka jestem"
4 z 5
– Stoi Pani w rozkroku, bo jest i aktorką, i wolontariuszką, i matką przygarniającą cudze dzieci!
Anna Dymna: Jaki rozkrok? To jest harmonia, proszę pani! Tu wszystko się harmonijnie przenika i dopełnia. Nie mam czasu stać w rozkroku, muszę iść do przodu. Dzisiaj do nocy mam jeszcze zajęcia ze studentami, a o ósmej rano muszę być w fundacji. Wszystko zaplanowane na styk. Nie ma czasu na chaos, nerwy, rozkraczanie. Żeby się udało, trzeba mieć w sobie radość i spokój. Czasem słyszę: „Musisz z czegoś zrezygnować”. Ale jak ma się 62 lata, tak jak ja, to czas inaczej płynie. Teraz już nie ma „później”. Czasem mówię: „Nie dam rady, Panie Boże, taka jestem zmęczona”. Po czym wchodzę do teatru i czuję, jakbym weszła do orzeźwiającej wody. Po prostu odpoczywam. A jak w teatrze padam ze zmęczenia, jadę do fundacji i zapominam o tym zmęczeniu.
Polecamy: Anna Dymna: "Nie jestem żadną świętą!"
5 z 5
– Jakieś marzenia?
Anna Dymna: Żeby mieć dużo wnuków (śmiech). Żeby moi bliscy byli zdrowi i szczęśliwi, by fundacja dobrze działała… A ja? Chciałabym mieć więcej czasu i prywatne ciepłe jezioro albo morze i …codziennie bym sobie pływała wieczorem po spektaklu. W wodzie jestem lekka jak piórko i mój kręgosłup to lubi.
– Gdyby można było cofnąć czas, poszłaby Pani tą samą drogą?
Anna Dymna: Nie wiem. Droga, którą idę, jest fascynująca. Jest prosta i konsekwentna, nigdy niczego nie żałowałam. Jestem szczęśliwa w Krakowie. Tu mam swoje miejsce na ziemi, mój teatr, ogród i moją kanapę podrapaną przez koty.
– Nie boi się Pani starości?
Anna Dymna: A widzi pani jakiś strach w moich oczach? Przecież już mam swoje lata i dla wielu już dawno jestem stara! (śmiech). Zawsze się cieszyłam z tego, co mam. Wolę zmieniać to, co mi się nie podoba, a jest ode mnie zależne. Kiedy źle, uśmiecham się. W szpitalu, gdzie trafiłam po ciężkim wypadku, usłyszałam: „Pani jest jakaś nienormalna. Była pani prawie umierająca, a tak uśmiechnięta jak promień słońca”. Im bardziej boli, tym bardziej jestem radosna. Odziedziczyłam to po mojej mamie. O starości mogłabym okropne rzeczy powiedzieć, ale jest sprawiedliwa dla wszystkich. Zabiera nam wzrok, słuch, sprawność fizyczną i przyjaciół. Czasem ze zgrozą myślę: Boże, odszedł kolejny świadek mojej młodości.
– Długo zamierza Pani tak pędzić?
Anna Dymna: Ile mi Pan Bóg pozwoli i jeden dzień dłużej. Na wszelki wypadek nie pytam go o to. Pędzić na pewno będę w taki sposób, jakby każdy dzień miał być ostatnim, żeby nie zmarnotrawić ani minuty. A co później, nie wiem.
– Ludzie mają problem, bo trudno Panią zaszufladkować. Jak by się Pani określiła jednym słowem?
Anna Dymna: Kobieta Dymna (śmiech). Nie wiem, co za problem. Taka zwyczajna wersja dymna człowieka jestem.
Polecamy: Anna Dymna: "Dobro czasem budzi największą agresję. Niektórzy nie znoszą mnie za to, jaka jestem"
Rozmawiała: Elżbieta Pawełek
Zdjęcia: Robert Wolański
Stylizacja: Jola Czaja
Asystent stylisty: Marek Przesmycki
Makijaż, fryzury: Aneta Kostrzewa/I LIKE PHOTO
Postprodukcja: Plupart.pl
Produkcja sesji: Piotr Wojtasik