"Potrzebuję mężczyzny, żeby być razem, smakować życie...". Anita Lipnicka wyszła za mąż!
- OF
1 z 5
Anita Lipnicka 20 lat temu śpiewała "wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń".
Rok temu zmagała się z ciężką chorobą, rozstała się ze swoim wieloletnim partnerem - Johnem Porterem, a teraz po cichu i bez rozgłosu wzięła ślub. Przyszła pora na nowe doświadczenia!
O swoim ślubie, piosenkarka poinformowała fanów wczoraj na oficjalnej stronie na Facebooku. Choć zwykle stroni od dzielenia się swoją prywatnością publicznie.
Kim jest ukochany Anity Lipnickiej? Tego jeszcze nie wiemy. Para podzieliła się na razie z fanami artystki tajemniczymi, bardzo romantycznymi zdjęciami.
Gwiazda napisała: 13 września 2016, Hydra. Początek najpiękniejszej podróży mojego życia... Dzień, którego nigdy nie zapomnę. Szczęśliwa :)
Młodej parze życzymy wszystkiego dobrego na nowej drodze życia!
Zobacz też: Anita Lipnicka o córce: "Szybko zrozumiałam, że to nie żadna mini ja"
Co Anita mówiła o miłości i swoim życiu niecały rok temu Beacie Nowickiej?
Przeczytajcie fragmenty wywiadu.
George Bernard Shaw powiedział kiedyś, że w życiu niewiasty można rozróżnić siedem okresów: niemowlę, dziewczynka, dziewczyna, młoda kobieta, młoda kobieta, młoda kobieta i młoda kobieta. Zatem 13 czerwca rozpoczęła Pani nowy rozdział – kobiety... młodej.
Anita Lipnicka: (śmiech) O tym 13 czerwca myślałam od jakiegoś czasu, byłam emocjonalnie gotowa, więc nie przeżyłam szoku – Boże, mam już 40 lat! Nie płakałam, ani nie byłam smutna. Poza tym ja zawsze byłam ponad wiek dojrzała. Odkąd pamiętam, czuję się staro wewnętrznie, psychicznie i duchowo, więc jeśli chodzi o lata, wszystko mi jedno, ile ich jest. Ważne jest tylko, jak się czuję.
– A jak się Pani czuje?
Anita Lipnicka: Różnie. Zauważam zmiany w moim ciele. I czasami nachodzi mnie żal, że to przemija...
– To, czyli...?
Anita Lipnicka: Młodość. Witalność. Im bardziej odchodzi, z tym większą zaciętością ćwiczę na siłowni, biegam. Staram się robić wszystko, żeby utrzymać ciało w dobrej kondycji. Kiedyś to wszystko miałam dane, więc w ogóle mnie nie obchodziło. Teraz uważam na to co jem, żeby utrzymać szczupłą sylwetkę. Muszę nad tym pracować. Tego mi trochę żal. I że każda nieprzespana noc kosztuje mnie znacznie więcej niż dawniej! Ale w środku cały czas jestem na tyle crazy, że stać mnie na bardzo dziwne zachowania.
– Na przykład?
Anita Lipnicka: Gdybym dzisiaj spotkała kogoś i zakochała się na maksa, a ten mężczyzna byłby, dajmy na to, marynarzem albo malarzem, który mieszka gdzieś na maleńkiej wyspie w Grecji, zostawiłabym wszystko.
– Wszystko? Mam to rozumieć dosłownie?
Anita Lipnicka: Tak. Potrafiłabym zostawić swoje życie i rozpocząć nowe. Nie jestem do niczego przywiązana. Do żadnych rzeczy. Nie jestem osobą, która kolekcjonuje przedmioty, przywiązuje się do samochodu czy do mieszkania. Czasami siedzę w tym swoim mieszkaniu, które urządziłam tak jak lubię, w stylu prowansalskim, rozglądam się i myślę: to tylko przedmioty, nie budzą we mnie żadnych uczuć. Tak samo nie jestem emocjonalnie związana z żadnym miejscem. Nie jestem również patriotką, za co nie raz mi się oberwało. Ale nadal tak czuję, nic mnie nie trzyma specjalnie w tym miejscu. Oprócz przyjaciół, no i oczywiście dziecka, które w tej chwili jest częścią mnie i dopóki nie urośnie, będzie musiało tułać się po świecie z szaloną matką. Jeśli wpadnie jej taki pomysł do głowy.
Polecamy też: "Mam w sobie dziwnego nerwa". Anita Lipnicka jakiej nie pamiętacie
2 z 5
– Ale Pani jest bardzo konsekwentna w swoim życiu.
Anita Lipnicka: Jeśli chodzi o moje sprawy, to faktycznie, jak sobie coś postanowię, zmierzam do tego z precyzją chirurga.
– Brigitte Bardot lubiła powtarzać: „Ja jestem mężczyzną mojego życia”.
Anita Lipnicka: Mocna sprawa. Sama nigdy nie byłam zależna od nikogo. Właściwie nigdy nie dostałam niczego od rodziców ani od żadnego mężczyzny. Wszystko, czego potrzebuję w życiu, jestem w stanie sobie zapewnić. Na wypadek katastrofy mam rezerwy. Muszę przyznać, że to jest cudowne uczucie. Współczuję kobietom, które zależą finansowo od faceta.
– Bo dla Pani to byłaby…
Anita Lipnicka: …tragedia. Wydaje mi się, że kobiety w takim układzie mają inaczej skonfigurowane myślenie o sobie, o związku, o życiu. Nie wszystko im wolno, bo nieustannie muszą liczyć się z humorami i ze zdaniem, choćby najgłupszym, swojego faceta. Nie mogą odejść, bo nie mają pieniędzy, nie mają dokąd. Pomyślałam kiedyś: Boże, jak te kobiety mogą tak żyć? Z takim ograniczeniem wolności?
– Często trudno nam sobie wyobrazić, że osoba po drugiej stronie nie postrzega świata tak, jak my go widzimy.
Anita Lipnicka: Tak, już to wiem. Poza tym większość związków to jest jednak nierówny układ sił. I ciągły taniec, w którym trudno momentami dotrzymać sobie nawzajem kroku. Bo oprócz tego, że jesteśmy z kimś, jesteśmy też w związku z sobą, w różnym tempie się rozwijamy, odkrywamy swój potencjał i własne potrzeby.Sama jestem teraz w takim dziwnym momencie: zatrzymania się i rozglądania co dalej? Ten stan trwa już jakiś czas. Kiedyś panicznie bałam się pustki, tego, że nie wiem, co robić: o Boże, Boże, Boże, co teraz?! Teraz powinnam być mądra i uczyć się na własnych doświadczeniach, przecież ja już w tym miejscu byłam! Wiem, że tak zwane olśnienie w końcu przyjdzie, ale na siłę niczego nie przyśpieszę. Mam prawo czekać, mam prawo nie wiedzieć co dalej.
3 z 5
– Co Pani robi, czekając?
Anita Lipnicka: Poruszam za różne sznurki i patrzę, co spadnie. Jak mi się coś podoba, to podniosę, przyjrzę się z bliska, jak nie, to w cholerę zostawię. Jestem otwarta na nowe znajomości. Byłam na wakacjach z córką i pierwszy raz w życiu zagadywałam do kompletnie obcych ludzi, bo dlaczego nie? Mogę trochę otworzyć się na świat. Już się go nie boję.
– Potrafi Pani postawić w życiu wszystko na jedną kartę?
Anita Lipnicka: Zdarzało mi się i zdarza do dziś. Pamiętam doskonale ten pierwszy raz, kiedy odeszłam od zespołu, który miałam w Piotrkowie Trybunalskim. Któregoś dnia na scenie w Piotrkowie przypadkowo zauważył mnie obcy człowiek i zaproponował, żebym dołączyła do zespołu z Łodzi, który nazywa się Varius Manx. I ja to zrobiłam. Miałam 18 lat i to był pierwszy taki moment, kiedy opuściłam coś, co kochałam, na rzecz nieznanego.
– Rok później wydała Pani płytę i z dnia na dzień stała się „boginią muzyki”, jak pisano.
Anita Lipnicka: Jak teraz z panią rozmawiam, to myślę sobie, że właściwie całe moje życie jest usłane odchodzeniem, rozstaniami. Sytuacjami, w których nagle czuję się źle, niewygodnie, nieswojo, i już wiem, że muszę odejść. Dotyczy to spraw zawodowych i prywatnych. Tyle że teraz te decyzje nie są już tak proste i tak bezkompromisowe jak wtedy, gdy się ma 18 lat. Jestem coraz cięższa od moich doświadczeń.
– Wtedy serce Pani krwawiło?
Anita Lipnicka: Bardzo. Miałam żal do siebie, że ich tam zostawiam. Potem z tych samych pobudek opuściłam zespół Varius Manx. Czułam się wyeksploatowana. Zastanawiałam się, czy to jest droga, którą ja świadomie wybrałam, czy zostałam uniesiona z nurtem rzeki w rejony, w których nie za bardzo chciałam być. Mówię o swojej wielkiej popularności, która mi bardzo doskwierała. I to rozstanie, mimo że było mniej bolesne niż to pierwsze, było bardziej spektakularne. Kolejny rozwód, który okazał się ogromną zmianą w moim życiu.
4 z 5
– Potrafi Pani powiedzieć – przepraszam?
Anita Lipnicka: Potrafię. Mówię, że jest mi przykro i że przepraszam. Wychodzi to raz lepiej, raz gorzej. Ale zawsze wcześniej daję sygnały, mniej lub bardziej widoczne, że jest mi źle. A potem zmieniam kierunek jazdy, a czasami w ogóle samą drogę. Idę w swoją stronę.
– Akcja – reakcja, to takie typowo męskie zachowanie. A pamiętam, że wyrosła Pani w męskim świecie: brat, jego koledzy, pięciu kuzynów. Było się na kim wzorować.
Anita Lipnicka: (śmiech) Tak, byłam skazana na ich towarzystwo, bo nasi rodzice byli bardzo zapracowani. To był obóz przetrwania. Walka o to, żeby mnie nie odrzucono, żebym dała radę wdrapać się na drzewo i biegać po ciemnej piwnicy, nie płacząc ze strachu. Musiałam sobie poradzić, stałam się twarda. Potem zawsze w moim życiu przewijał się ten wątek, że pracuję w męskim świecie i staram się dorównać kroku panom, jednocześnie zachowując swoją kobiecość. Jestem niezależnym duchem i tak naprawdę to ja wiem, co jest dla mnie najlepsze. Nie liczę na to, że ktoś mi powie, co mam zrobić.
– Często słyszę, jak zapewniamy siebie i innych: ja niczego nie żałuję.
Anita Lipnicka: Ja żałuję wielu rzeczy. Na przykład, że nie zostałam w Londynie, jak był na to dobry czas. Mieszkałam tam po nagraniu swojej pierwszej płyty solowej, która w Polsce odniosła duży sukces. Byłam młoda i miałam tyle siły, że ułożyłabym tam swoje sprawy i mogła żyć z muzyki. Wróciłam, niestety, do kraju, oczywiście z powodów miłosnych, bo ta miłość cały czas splata się w moim życiu z muzyką. Nigdy nie mogę rozdzielić tych światów, bo kiedy próbuję to zrobić, zawsze któryś obszar cierpi.
– Niedawno trafiłam do szpitala, gdzie 24 godziny czekałam na diagnozę. Warianty były nieciekawe, ale jeden najgorszy. Po wielu tygodniach w szpitalu jestem tu, rozmawiam z Panią, niby jest, jak było, ale niewiele rzeczy w życiu tak mnie zmieniło jak to doświadczenie.
Anita Lipnicka: Miałam guza ślinianki przyusznej, byłam zdiagnozowana trzy lata temu, tu, za uchem, mam jeszcze bliznę. Zrobiono mi biopsję, czekałam na wynik i werdykt, czy to jest nowotwór złośliwy czy łagodny. W takich sytuacjach, kiedy nie jestem w stanie nic z tym zrobić, kompletnie się poddaję i myślę: cokolwiek będzie, widocznie tak ma być. W tym roku miałam wznowę i kolejny zabieg.To jest dziwne, bo doświadczenia osób, które przeżyły podobne historie są takie jak pani, że nagle cenimy życie. Namacalnie odczuwamy przyjemność ze wszystkiego. Mnie to ominęło. Co więcej, miałam podobnie ze śmiercią taty, który zmarł nagle w tragicznych i dziwnych okolicznościach. To był nieszczęśliwy wypadek. Ja byłam wtedy w drugim miesiącu ciąży i miałam potrzebę oswojenia się ze śmiercią. Wkręciłam się w serial „Sześć stóp pod ziemią”, bo musiałam stanąć twarzą w twarz z tematem umierania, a nie uciekać od niego. Rozmawiałam wtedy z ludźmi, którzy przeżywali żałobę po bliskiej osobie, i oni odczuwali jakiś rodzaj euforii, że są, że żyją, że czują. Ta strata bardzo ich zmieniła, pozwoliła docenić dar życia. Mnie ani śmierć taty, ani guz nie nauczyły niczego nowego. Jedynie jeszcze bardziej otworzyła się we mnie przestrzeń na to wszystko, czego nie jestem w stanie kontrolować. Na coś, co można by nazwać tajemnicą życia. Ale życiem wcale się nie cieszę bardziej ani mniej. Po prostu jestem, dopóki jestem.
– Czyli dostała Pani prolongatę życia na czas nieokreślony – i co?
Anita Lipnicka: I nic. Wróciłam do domu, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jedyne, co mnie martwiło, to myśl, że jeślibym zniknęła, mojemu dziecku zabrakłoby mamy. A na taką stratę jest jeszcze za mała. Nie myślałam, że zabraknie mnie dla życia albo zabraknie życia mi. Jestem gotowa odejść w każdej chwili. W sensie metafizycznym i dosłownym. Porzucić to życie, zamienić je na inne. Mogłabym mieszkać w złotym pałacu albo w małej chatce w środku lasu, daleko od ludzi. Wszystko zależy, gdzie mnie los poprowadzi.
5 z 5
– Jest Pani…
Anita Lipnicka: …dziwna. Wiem (śmiech). Ale w związku z tym nie mam żadnych wielkich oczekiwań wobec życia. Proszę zobaczyć, nie noszę żadnej biżuterii, nie przywiązuję uwagi do marek, nie mam w sobie pragnienia posiadania rzeczy, które w teorii są wartościowe albo modne. Bo po co mi to? Ktoś mnie kiedyś zapytał, co wyniosłabym z domu, gdyby wybuchł pożar, poza dzieckiem oczywiście w pierwszej kolejności. Odpowiedziałam: gitarę Yamaha, która jest starsza ode mnie, John mi ją kiedyś podarował, jak byliśmy szaleńczo w sobie zakochani, oraz trampki, czarne, zniszczone converse’y.
– A gdyby obie te rzeczy spłonęły?
Anita Lipnicka: Powiedziałabym – trudno... Pewnie tak miało być. Tak samo zareagowałabym, gdybym niczego nie mogła wynieść. Poza córką.
– Mam pewność, że nie zginęłaby Pani w razie kłopotów.
Anita Lipnicka: Wydawało mi się, że im dłużej żyję, tym silniejsza jest ta moja samodzielność. Teraz kończę nawet budowę domu. Sama. Nagle poczułam się odpowiedzialna za wspomnienia mojego dziecka z dzieciństwa. Że to ode mnie zależy, jak one będą wyglądały. Pomyślałam, że muszę jej zapewnić miejsce, gdzie będziemy mogły uciekać z miasta. Od pomysłu, który narodził się w ubiegłym roku, teraz jest finał w postaci domu z drewna na wsi: z wielkimi przeszkleniami, z widokiem na drzewa i z piecem kaflowym. Na początku byłam przerażona i kompletnie zielona: jaka pompa ciepła, jakie wiercenie studni, ogrzewanie… ale krok po kroku, z pomocą brata i jego teścia, dałam radę go skończyć. Uzmysłowiłam sobie, że coraz bardziej potrzebuję wsparcia.
– A jednak!
Anita Lipnicka: Tak (śmiech). Ale nie po to tak naprawdę, żeby ogarnąć remont czy budowę. Potrzebuję mężczyzny, żeby być razem, smakować życie, obdarowywać się czułością, po prostu być blisko. Nie jestem samowystarczalna pod tym względem. Nie jestem typem kobiety: dam radę sama, facet do niczego nie jest mi potrzebny. Mnie tam by się przydał. (śmiech).