Andrzej Sołtysik nigdy nie był tak szczery. Opowiada o alkoholizmie, dwóch rozwodach i depresji
Przeżył trzy rozstania. Dwa z kobietami. Trzecie - z alkoholem. Każde z nich zmieniło jego życie, choć każde w inny sposób. By znów stanąć na nogi, przeszedł dwuletnią psychoterapię. Odnalazł miłość, został ojcem. "Uwierzyłem, że życie rodzinne mnie uratuje" - mówi w najnowszej "Vivie!". O swoim upadku i odrodzeniu, rozliczeniu się z przeszłością i szczęściu u boku żony i synka Andrzej Sołtysik opowiada Beacie Nowickiej.
- Długo Cię nie było w życiu publicznym. Cicho zniknąłeś, wróciłeś odmieniony.
Musiałem sobie zrobić przerwę. Mocno przeżyłem drugi rozwód. Symbolicznego 17 września 2012, Po 10 latach małżeństwa i dwóch latach od rozwodu, widziałem się ostatni raz z Shadią Nugud u notariusza i w banku.
- No cóż, przygnębiająco to zabrzmiało.
Myślałem, że to nie odbije się na moim zdrowiu i że dam radę wszystko znieść, wziąć na klatę. Jednym słowem łudziłem się, że będzie ok. Ale nie było (milczenie). Nie było. W którymś momencie wylądowałem w opuszczonym przez znajomych mieszkaniu na Pradze, przy ulicy Wiosennej. Po dwudziestu paru latach pracy, znowu znalazłem się w punkcie wyjścia. Sam w wynajętym mieszkaniu. Znajomi wyjechali, ja zaopiekowałem się ich lokalem.
- I sobą?
Próbowałem. Miałem tam własny koc i poduszkę. W drugim pokoju był składzik rzeczy znajomych… To nie było moje miejsce. Znów stałem się bezdomny, choć miałem gdzie spać. Wierzyłem, że mając 45 lat tak się da funkcjonować i że w sumie w moim życiu nic strasznego się nie stało. Prowadziłem rockandrollowe życie Piotrusia Pana. To była nieustanna, szalona balanga. Tylko, że w pewnym momencie dotarło do mnie, że moi kumple, z którymi ostro balowałem przez weekend wracali po niedzieli do swoich żon, narzeczonych, matek swoich dzieci, domów, kredytów, psów, ogrodów… Do swojego życia.
- A Ty zostawałeś sam na Wiosennej?
Albo sam wracałem do Krakowa na moje poddasze. Przez kilka dni zbierałem siły i jechałem z powrotem do Warszawy. Miałem taki rytm, że robiłem cztery programy miesięcznie: sobota - niedziela, przerwa, sobota - niedziela, pomiędzy tym zdarzały się jakieś inne skromne aktywności. Ale już wtedy zatraciłem gdzieś swoje ambicje, zawodowe i finansowe. Starczało mi na wygodne życie, nie szukałem dla siebie niczego ciekawego, byłem kompletnie niekreatywny, choć miałem mnóstwo czasu, żeby zrobić jakiś projekt, dokument, jakieś coś. Parę razy zbierałem się w sobie, mówiłem, że powinienem, że muszę ale to był słomiany zapał. Po prostu nie byłem w stanie… Miałem zrujnowane zdrowie, zdewastowany system moralny i niską samoocenę… W końcu poczułem, że niezauważalnie dla mnie życie przestało mieć sens. Choć już wtedy w moim życiu pojawiła się Patrycja, ciężko było mi uwierzyć, że jeszcze kiedykolwiek stworzę szczęśliwy związek.
- Czułeś się wypalony?
Wolałbym tego nie nazywać wypaleniem, nie tak to odczuwam, bo teraz się odradzam i jakby…
- …wracasz z dalekiej podróży?
Dzisiaj, po wielu sesjach psychoterapeutycznych wydaje mi się, że po prostu ugrzęzłem w specyficznej sytuacji życiowej: 45 lat, praca w mediach, Warszawa, dwa nieudane małżeństwa, zero dzieci. 45 lat czyli prawie 50, a ja wciąż wmawiałem sobie, że tak jest fajnie, że jest cool, chociaż się rozpadałem. Taką mam psychikę. Umiem się maskować, totalnie wypierać złe rzeczy, złe myśli, wspomnienia, przeczucia. To jest straszna skaza psychiczna, jakiś brak męskości.
- To są mocne słowa.
Które?
- Brak męskości.
Zdecydowanie. Widocznie w moim życiu zabrakło prawdziwego męskiego autorytetu i wzorca do naśladowania. Brak odpowiednich fundamentów spowodował, że ta zagmatwana konstrukcja mojej osobowości musiała się zawalić. Doszło do takiej sytuacji, że nie dawałem już rady prowadzić „Dzień dobry TVN”. Ciągłe imprezy, eventy, kabarety, zawsze umiałem podłączyć się do jakiejś imprezy. Miałem w samochodzie śpiworek i jak nie było wolnego pokoju w hotelu, to była podłoga. Żyłem jak w transie i coraz bardziej mnie to wyniszczało. Zebranie się do kupy, żeby poprowadzić „Dzień dobry…” to był tak ogromny wysiłek, że wymiękałem. Docierałem do Warszawy w czwartek, odbywałem jakieś spotkania, prowadziłem program i znowu na Wiosenną albo do Krakowa, do mojej kryjówki na strychu, do kumpli, na imprezy. W taki bezsens.
- Te kilka metrów na poddaszu w Krakowie dawało Ci poczucie bezpieczeństwa? Pytam, bo większość krakowskich znajomych przeprowadziła się definitywnie do stolicy.
Ależ ja się lata temu przeprowadziłem! Miałem tam swój nowy adres zameldowania, żonę i fantastyczne mieszkanie. Tylko, że nie było tam nawet garnka na zupę. Piekarnika użyłem raz, kiedy już się rozwodziliśmy do podgrzania kebaba. Stołu również nie było. Zabrakło też małego pokoiku dla trzeciej osoby… Tak, to było cudowne mieszkanie, ale to nie był dom. To była 70-metrowa kawalerka dla dwóch osób, a ja nie widziałem w tym nic podejrzanego.
Nawet chwaliłem: nowoczesne, śmiałe, oryginalne. Jakieś 10 lat temu prezes Mariusz Walter spotkał mnie w windzie i pyta: „Sołtys, a ty kiedy będziesz miał dziecko?”. „Panie prezesie jeszcze nie teraz, jeszcze chwilę, rok, dwa, ale będzie!”. No i nic z tego nie było. Przekroczyłem czterdziestkę i nie umiałem dostrzec, że coś jest nie tak. A przecież jestem pieprzonym tradycjonalistą i chłopakiem nawet nie z małego miasteczka tylko ze wsi.
- Zaraz do tego wątku wrócę, ale niedawno Twoja przyjaciółka, która zna Cię od trzydziestu lat powiedziała, że masz zabójczą umiejętność wybierania niewłaściwych kobiet.
To nie były złe kobiety, tylko złe wybory. Do których zresztą nikt mnie nie zmuszał. Wybierałem kobiety urzekające, utalentowane, piękne ale pragnące zupełnie czegoś innego niż ja! One nie były nastawione na dom, dzieci, gotowanie zupy czy sprzątanie. Tylko na karierę. Była żona nie chciała mieć ze mną dzieci. Wolała pracę i innego mężczyznę…
(...)
- Powiedziałeś - zacząłem leczyć z depresji. Jak?
Za namową Patrycji Poszedłem do psychiatry, a ten mnie zapytał: „Panie Andrzeju ile pan ma lat?” 46. „No to super, idealny wiek na taki kryzys jak u pana”. Jeszcze mocniej poczułem, że naprawdę przestało wystarczać mi sił i organizm już nie wydalał. Pytasz jak? Czekałem na lepszy czas. Warto wtedy mieć kogoś takiego jak Pati, jakiegoś anioła. Oraz kanapę i kocyk. Wcześniej zlikwidowałem mój barłóg na Wiosennej, oddałem klucze, przestałem odbierać telefony od wielu znajomych. I przestałem pić.
Cały wywiad z Andrzejem Sołtysikiem w nowym numerze "Vivy!", który ukaże się w czwartek.