Aleksandra Żebrowska: „Byłam bardzo zakochana i chciałam stworzyć z Michałem rodzinę. To był mój plan”
„Byłam przekonana, że jak nikt jestem przygotowana do bycia mamą. Kiedy nią zostałam, odkryłam, że to zupełnie inna jazda”
- Beata Nowicka
Kobieta wielu talentów, mama, żona, instagramerka. Aleksandra Żebrowska wspólnie z mężem, Michałem Żebrowskim budują szczęśliwą przyszłość. Małżonkowie doczekali się trzech cudownych synów, a wkrótce dołączy do nich kolejna wspaniała istota. Aleksandra Żebrowska nie zdradza na razie czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka. Co w nowym wywiadzie VIVY! mówi o macierzyństwie, rodzinie i zmianach w swoim życiu?
Aleksandra Żebrowska o rodzinie
Musiałaś nauczyć się „instrukcji obsługi chłopców”?
Mam same siostry i jednego brata, który jest ode mnie młodszy o dwa lata. Wszystkie dzieciaki, którymi się opiekowałam jako starsza siostra, to były dziewczynki. Nie wyobrażałam sobie, że kiedyś mogłabym mieć syna. Natomiast teraz jest odwrotnie, trudno mi wyobrazić sobie siebie jako mamę dziewczynki. Bycie mamą naszych chłopców to odkrywanie na nowo zachowań, o które wcześniej nie podejrzewałabym własnych dzieci. Rano wrzuciłam na Insta Story zdjęcie jaja, które Henio przyniósł ze szkoły.
Widziałam. Miesiąc po Świętach Wielkanocnych!
(śmiech) No właśnie… Prawdopodobnie dostał je do pomalowania w domu i wręczenia mamie. Malowania nawet nie rozpoczął, a jajo niestety było jajem ugotowanym na twardo. Popękanym, z zielonkawą zawartością w środku! Dziś rano znalazłam je w czeluściach plecaka Henia, w plastikowej torebce. Siłą rzeczy wyobrażam sobie, że moje siostry pomalowałyby to jajo i podarowały mamie, a nie nosiły przez miesiąc w plecaku. Bardzo szybko z błędu wyprowadziły mnie przesłane w odpowiedzi historie innych mam, na przykład o córce, która przez pół roku chowała pod materac niezjedzone kanapki ze szkoły. Okazuje się, że dziewczynki niekoniecznie są bardziej zorganizowane i przewidywalne w swoich zachowaniach. Nie jest też prawdą, że są delikatne i płaczliwe, a chłopcy to twardziele. Przeciwnie, chłopcy potrafią być niesamowicie wrażliwi. Ale przyzwyczaiłam się też do tego, że ilość bijatyk, siniaków i blizn jest prawie taka sama co ilość szczerych chłopięcych łez.
Czytaj też: Aleksandra Żebrowska: „Kiedyś miałam większą łatwość oceniania czyjegoś sposobu wychowywania dzieci”
Jako matka jedynaczki zastanawiam się, czy macierzyństwo za każdym razem jest innym doświadczeniem.
Dla mnie zdecydowanie tak, ale nie wiem, czy jest to kwestia ilości dzieci, czy raczej tego, że ja za każdym razem jestem starsza, z nowymi doświadczeniami. Ktoś celnie powiedział, że jako dzieci byliśmy świadkami dorastania naszych własnych rodziców. Odkąd po raz pierwszy zostałam mamą w wieku 23 lat, na pewno bardzo się zmieniłam jako człowiek, jako kobieta. Więc myślę, że każde macierzyństwo jest mieszanką: zmieniającego się wieku, przeżyć, pragnień, oczekiwań oraz tego, czego przez te lata się nauczyłam.
Wyszłaś za mąż w wieku 22 lat. Miałaś jasny plan, czego chcesz od życia, od małżeństwa, od siebie?
Absolutnie nie. Na szczęście chyba! Michał mógł mieć… Wypadałoby pewnie, żeby on już coś planował, bo miał wtedy 37 lat. Ja byłam bardzo zakochana i chciałam stworzyć z Michałem rodzinę. To był mój plan.
I udało Ci się go zrealizować. Macie trzech wspaniałych chłopców, czwarte dziecko wkrótce pojawi się na świecie… Wiesz już, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka?
Już wiem… (śmiech) Każde dziecko jest niesamowitym dodatkiem i każde jest zupełnie inne. Nie ma tu żadnych reguł, że pierworodny zawsze jest taki, środowy siaki, a najmłodszy owaki. Te same geny inaczej wymieszane dają niesamowity rozstrzał osobowościowy. Mam wrażenie, że nasi synowie kochają się i nie cierpią jednocześnie. Każdy jest inny, ale… cała trójka wygląda jak Michał.
[...]
Przez lata opiekowałaś się młodszymi siostrami. Coś Cię zaskoczyło, kiedy sama zostałaś mamą?
Macierzyństwo kojarzyło mi się z opieką nad dzieckiem: przewijaniem, karmieniem, myciem, usypianiem. To były umiejętności, które miałam w małym palcu i bardzo je lubiłam, bo dzięki nim czułam się dorosła i odpowiedzialna. Byłam przekonana, że jak nikt jestem przygotowana do bycia mamą. Kiedy nią zostałam, odkryłam, że to zupełnie inna jazda. To, czego doświadczyłam, opiekując się siostrami, było ułamkiem tych przeżyć. Z dnia na dzień stałam się inną osobą, zmieniłam się fizycznie, emocjonalnie, hormonalnie i psychicznie. Zaczęłam prowadzić inny tryb życia, miałam nowe troski, radości, przestałam myśleć o sobie. Do tego doszedł lęk o zdrowie dzieci i wątpliwości, czy będę dobrą mamą… To są rzeczy, na które kompletnie nie byłam przygotowana. Zresztą nie da się do nich przygotować, nawet jeśli przeczytasz mnóstwo fachowych książek. Kiedy byłam w ciąży z drugim dzieckiem, wiedziałam, z czym będę się mierzyć. Ale dopóki tego nie doświadczysz, trudno to zrozumieć. Fakt, że moje sutki były większe od twarzy mojego dziecka, spędzał mi sen z powiek tylko po pierwszym porodzie (śmiech).
Patrzysz czasami na swoje ciało z lekkim żalem, że już nie wygląda tak, jak w wieku 22 lat?
Te sutki wracają do normy – to tak na pocieszenie! Ale poważnie, mam wrażenie, że ja teraz zupełnie inaczej patrzę na swoje ciało. Być może gdybym w tym ciele wiodła tamto życie, bardziej by mnie martwiła jego degradacja. Tak nie jest. Nie tylko wiem, ale też czuję, że mój wygląd w żaden sposób mnie nie definiuje. Oczywiście fajnie jest być jędrnym i wysportowanym. Mój mąż teraz ćwiczy cały czas i wygląda lepiej, niż kiedy wychodziłam za niego za mąż (śmiech). Powiedziałam mu zresztą, że to nie jest do końca w porządku, że akurat w momencie, kiedy ja tyję 20 kilo i za parę miesięcy moje całe ciało będzie znowu sflaczałe, on trenuje, a jego brzuch będzie wyglądał jak rzymska rzeźba. Wrzuciłam kiedyś post o cellulicie, rozstępach albo pomarszczonym brzuchu po ciąży i jedna z kobiet zarzuciła mi, że „niby jestem body positive”, a tak naprawdę mieszczę się w kanonach normalności, bo jestem młoda, szczupła i witalna, więc nie powinnam wypowiadać się na ten temat.
Wręcz przeciwnie. Powinnaś.
Dla mnie postawa body positive oznacza zupełnie co innego i nie jest zarezerwowana dla osób, które borykają się z otyłością. Nie chodzi też o to, że nagle mamy kochać cellulit i wbrew sobie mówić, że się sobie podobamy, podczas kiedy po kryjomu marzymy o tym, żeby wyglądać inaczej. Dla mnie postawa body positive oznacza, że przestajemy oceniać siebie przez pryzmat tego, jak wyglądamy, jakie mamy ciało. Ten brak oceny jest dla mnie wyznacznikiem ciałopozytywności. Bo jeśli my tak siebie oceniamy, nie ma mocy, żebyśmy nie oceniały w ten sposób innych. Skoro cierpisz z powodu cellulitu na własnych udach, to kiedy widzisz na ulicy dziewczynę w szortach z cellulitem, założę się, że twoja pierwsza myśl to: Jezu! Jak ona mogła się tak ubrać, skoro ma takie nogi… Ewentualnie bez „Jezu”.
I to jest, niestety, prawda… Długo wierzyłaś w mit solidarności kobiecej?
Nie wiem, czy to jest sprawiedliwe, żeby mówić, że to jest mit. Krzywdzimy dużo kobiet, które tę solidarność i lojalność czują i okazują. Znam wiele kobiet, z którymi sama się solidaryzuję, czuję ich akceptację, wsparcie. Myślę, że to jest indywidualna sprawa, wynikająca z tego, jak zostałyśmy wychowane, jakie mamy doświadczenia. Czasami to jest rzeczywiście okropne, jak kobiety nawzajem się traktują, jak potrafią się krzywdzić… Ale chcę wierzyć, że to nie jest intencjonalne, tylko wynika z problemów, z którymi one same się borykają. To samo dotyczy mężczyzn. Albo potrafisz wspierać i cieszyć się z sukcesów innych, albo nie.
Z wiekiem stałaś się bardziej wyrozumiała?
Na pewno kiedyś miałam większą łatwość oceniania czyjegoś sposobu wychowywania dzieci, zachowania, teraz siłą rzeczy zupełnie inaczej na to wszystko patrzę. Wiem, że czasami dobre chęci nie wystarczają, by zachować się tak, jak byśmy chcieli. Dzieci bardzo w tym pomagają, bo nawet najlepiej zorganizowanym i cierpliwym rodzicom potrafią rozwalić dzień jęczeniem i niezadowoleniem. Wiesz na przykład, jak najlepiej podawać małemu dziecku naleśniki? Zwinięte w rulon, a jednocześnie złożone w trójkąty i koniecznie pokrojone, a jednocześnie, broń Boże, niepokrojone. Coś w tym jest. I postawienie siebie w sytuacji mamy, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie, że nie potrafi uspokoić wrzeszczącego dziecka i w końcu siada na ławce w parku z telefonem w ręku, podczas kiedy dziecko krzyczy obok, powoduje, że potrafię ją usprawiedliwić. Bo wiem, jak niesprawiedliwe i krzywdzące mogą być oceny innych. Z wiekiem nauczyłam się jednocześnie nie przejmować tak bardzo tym, co ludzie o mnie myślą i jak mnie oceniają. Czuję się z tym o niebo lepiej i mam nadzieję, że już tak mi zostanie na starość.
Sprawdź też: Aleksandra Żebrowska: „Nie zawsze muszę mieć rację i znać odpowiedzi na wszystko, żeby być wartościową mamą”
Cała rozmowa w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 2 czerwca