Agnieszka Sienkiewicz: „Mam w sobie dużą ufność do losu. Wolę podjąć ryzyko niż utknąć w miejscu, w którym już nie chcę być”
Aktorka szczerze o rodzinie, miłości i zawodowych wyzwaniach
Żyje na własnych zasadch, jest szczera i nie lukruje rzeczywistości. Agnieszka Sienkiewicz spełnia się na scenie i przed kamerą. I jak podkreśla: „W życiu są ważniejsze miejsca, w których musimy być. Teatr i plan są dodatkiem”. Na pierwszym miejscu zawsze stawia rodzinę. Dom jest jej azylem, a bliscy największym wsparciem. W rozmowie z viva.pl, akorka opowiedziała o życiowym balansie, miłości, przyjaźniach w show-biznesie i zawodowych wyzwaniach.
Agnieszka Sienkiewicz o rodzinie, miłości i pracy
Olga Figaszewska, viva.pl: To intensywny czas w Pani życiu zawodowym: premiera, nowe projekty, próby. Podróżuje Pani stale między Łodzią a Warszawą. Gdzie teraz Panią złapałam?
Agnieszka Sienkiewicz: W sklepie (śmiech). Właśnie poszukuję prezentu dla kolegi z klasy córki. Niedawno skończyliśmy sześciogodzinną próbę, a za chwilę wchodzę na scenę i gramy kolejny spektakl.
O, proszę! Każda minuta wykorzystana w pełni!
Przyznaję się, że nawet w przerwach obiadowych robię zakupy spożywcze do domu przez Internet. To absolutnie szalony okres w pracy. Przygotowujemy się do premiery spektaklu „Koszerne raz!” w Teatrze Kwadrat, która nie ukrywam, jest dość trudna. Czas również nie grał na naszą korzyść i w dwa miesiące musieliśmy wykonać trzymiesięczną pracę. To spektakl bardzo formalny, musimy na scenie ściśle ze sobą współpracować, a jednocześnie zbudować silne i wyraziste postaci. Razem z moimi koleżankami i kolegami przywykliśmy do innej formy teatru, dlatego to było dla nas duże wyzwanie. Już samo śpiewanie modlitwy w jidysz, melodii skomplikowanej i niepowtarzalnej, było wyjątkowym przeżyciem. „Koszerne raz!” to widowisko audiowizualne, żydowskie show. Autor potraktował całą kulturę i religię z dużym przymrużeniem oka. Tak powstała barwna opowieść. Żartujemy z obyczajów, ortodoksyjnych zachowań, ale niczego nie wyśmiewamy. Sztukę reżyseruje polski artysta izraelskiego pochodzenia, który występuje pod pseudonimem Reb Judele von Polen.
Wiem, że teatr zajmuje w Pani sercu szczególne miejsce. W jednym z wywiadów wspominała Pani, że stoi na pierwszym miejscu w karierze. Z tego co słyszałam, przygotowuje się Pani do jeszcze jednego spektaklu, którego widzowie będą mogli się spodziewać w przyszłym roku.
Tutaj chce być bardzo ostrożna. Wolę nie zapeszać, dopóki nie wejdę na plan albo na scenę i nie zagram premiery (śmiech). Jeśli się nic nie stanie na przeszkodzie, to mamy nadzieję, że w lutym wejdziemy w próby do spektaklu muzyczno-wokalnego pod tytułem roboczym Mister Barcelona. To będzie moja wymarzona rola. Od lat chciałam wykorzystać na scenie swoją pasję taneczną. A jeśli mogę połączyć to z moją przyjaźnią ze Stefano Terrazzino, to jest to dla mnie idealne połączenie. Oprócz tańca, będziemy też śpiewać, a z tym mam już większy problem (śmiech). Lubię się przełamywać i robić rzeczy, z którymi nie czuję się do końca komfortowo (śmiech).
Koszerne Raz! Spektakl w Teatrze Kwadrat
Po 10 latach pożegnała się Pani z „Przyjaciółkami” i z rolą Doroty. Fani do dziś nie mogą się z tym pogodzić. Często perspektywa zmiany nas przeraża i nie podejmujemy tych przełomowych kroków.
Bardzo często nie ryzykujemy, bo boimy się, że pogorszy to naszą sytuację. Nie jesteśmy na to gotowi i czekamy na decydujący czynnik. A przecież zmiana jest jedyną stałą rzeczą w życiu. Wystarczy popatrzeć na ludzi, którzy rzucają pracę w korporacjach i wywracają swoje życie do góry nogami… Czytam takie historie z ekscytacją i poruszeniem. Oczywiście, to kosztuje zawsze więcej pracy, przynosi mniejszy zysk, ale daje poczucie spełnienia i przepełnia radością. A ja… dwukrotnie rzucałam etat. Najpierw w Teatrze w Kaliszu, a następnie pożegnałam się ze sceną w Teatrze Współczesnym, na której występowałam przez pięć lat. Mając na uwadze to, że kończyłam Studium Aktorskie w Olsztynie, a nie warszawską szkołę, to był to dość odważny krok. Ryzykowałam i wszyscy patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Uwielbiałam też pracę w „Przyjaciółkach”. Ale poczułam, że jeśli chce zrobić coś innego, to przyszła na to pora. Podobnie było w przypadku „M jak miłość”, gdzie razem z Mikołajem Roznerskim tworzyliśmy jeden z wiodących wątków.
Zobacz też: Ewa Chodakowska szczerze o macierzyństwie: „Decyzję o tym trzeba podjąć w zgodzie ze sobą, a nie pod presją”
Wspominała Pani o wychodzeniu poza strefy komfortu.
Takie decyzje podejmuję w momencie, w którym czuję, że więcej nie zrobię, że się nie rozwijam i nie odnajduję się w miejscu, w którym się znalazłam. Odeszłam z serialu „Przyjaciółki”, ponieważ nie chciałam być utożsamiana z Dorotą. Aktorzy są mocno identyfikowani z swoimi postaciami, a dobrze wiemy, że potem trudno jest się tej łatki pozbyć.
Ta rola w pewnym momencie przychodziła mi już za łatwo. Nie musiałam się wysilać i nie wpadały mi żadne kłody pod nogi (śmiech). Mam w sobie ufność do losu. Może trzeba czasem usiąść na ławce rezerwowej i przeczekać. Ja wolę podjąć to ryzyko. Może gdybym tego nie zrobiła, nie otworzyłyby się przede mną kolejne możliwości. Nigdy nie wychodziłam na tym źle. Zresztą twierdzę, że poradzę sobie w każdej sytuacji i najwyżej pójdę do innej pracy. Przez rok nie pojawiałam się na ekranie, a potem przyszła propozycja zagrania w serialu „Bracia” i możliwość pokazania się w zupełnie nowej odsłonie.
Dlaczego wybrała Pani aktorstwo? To nie był pierwszy wybór. Kiedyś myślała Pani też o etnologii czy archeologii. Dziś poszłaby Pani tą samą drogą?
Oczywiście! Rzeczywiście, aktorstwo przyszło do mnie przypadkiem. Etnologia i archeologia, na które chciałam zdawać były dziwnym pomysłem. Co ja bym teraz robiła w skansenie na Kurpiach? (śmiech) Nie do końca wiedziałam, co chce robić i gdzie chce być. Ponieważ poszłam do szkoły rok wcześniej, to stanęłam przed wyborem studiów w wieku 17 lat. Byłam mocno zdezorientowaną nastolatką, która niewiele wiedziała o życiu. Pochodziłam też z małej miejscowości i dopiero wchodziłam w ten wielki świat. Pojechałam na Uniwersytet w Olsztynie, by szukać swojej drogi. Tam wpadła mi w ręce ulotka studium aktorskiego. Nie marzyłam o tej szkole, nie próbowałam nigdy do niej zdawać. Byłam w kółku teatralnym i stwierdziłam, że spróbuję! Dostałam się z rozbiegu i praca też przyszła od razu. Dziś uważam, że ten zawód wybrałam słusznie. Nigdy, nawet przez sekundę nie żałowałam swojej decyzji. Ktoś może uważać, że jestem dobra w zawodzie, dla kogoś innego będę średnia. Dla mnie występowanie na scenie i przed kamerą to ogromna radość.
Dla wielu artystów aktorstwo to misja. Inni podkreślają, że to zawód jak każdy inny.
Jedyną misję, którą mogę sobie przypisać, to bawienie ludzi. Większą spełniam poza sceną, gdy za pośrednictwem mediów społecznościowych mówię głośno o tolerancji wobec osób LGBT, otwieram ludziom oczy na problemy społeczne. Jako znana aktorka mogę pojechać na wyspę Lesbos do obozu dla uchodźców i w pięć dni pokazać, jak wygląda ich rzeczywistość. Jestem w stanie w kilka dni pomóc w zebraniu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Popularność mogę przekuć w coś dobrego. I to robię. To jest misja, która mnie kręci. Ale misja w pracy… Czasami zbyt górnolotnie do tego podchodzimy. My aktorzy jesteśmy dosyć egocentryczni. Przeglądamy się w twarzach i oczach widzów szukając akceptacji, jesteśmy oklaskiwani. Natomiast szanuję to, że każdy podchodzi do tego zawodu inaczej. Dla mnie praca nie jest całym światem i nigdy nie była. Nie poświęciłabym pierwszych miesięcy życia dziecka, żeby wyjechać na plan i widzieć je raz na kilka dni. Są kobiety, które się na to decydują, to ich wybór i prawo. Gdy wychodzę z planu zdjęciowego nie zabieram scenariusza do domu. Szanuję mój czas prywatny. W życiu są ważniejsze miejsca, w których musimy być. Dla mnie takim miejscem jest właśnie dom. Teatr i plan są dodatkiem.
Czy te granice zawsze były tak wyraźne? Czy wyostrzyły się w momencie, gdy została Pani mamą?
Zawsze. Mam łatwość w rezygnowaniu z pewnych rzeczy. Nigdy nie miałam poczucia, że gdyby skończyło się aktorstwo, to ja popadnę w depresję. Pewnie tak by się to skończyło, gdybym straciła możliwość obcowania wśród ludzi. Są tacy aktorzy, którzy przychodzą do domu i przeżywają, analizują, drążą. Szukają inspiracji, przerabiają piętnaście razy to, co zagrali. Ja tak nie mam. Może to źle o mnie świadczy i powinnam być taką aktorką, która żyje rolą, buduje ją miesiącami i chodzi po domu w butach postaci. Staram się tym bawić. W serialu „Bracia” gram trudną rolę. Mieliśmy takie dni, kiedy przez 12 godzin miałam być w rozpaczy, psychicznej ruinie. To był emocjonalny rollercoaster. Reżyser zapytał mnie czy mam jak odreagować, odpocząć. A ja odreagowywałam będąc właśnie w tej roli. Do domu wracałam oczyszczona.
Wspominała Pani kiedyś, że show-biznes jest Pani zupełnie obcy. Wiadomo, że kieruje się on własnymi prawami. Jak dziś się Pani w nim odnajduje?
Nie funkcjonuję w nim. Niespecjalnie mnie to interesuje. Nie mam też w tym środowisku przyjaciół…No, może poza Tomkiem Ciachorowskim i Stefano Terrazino, ale oni funkcjonują w nim równie intensywnie, jak ja (śmiech). Wszystkie najbliższe relacje zbudowałam lata temu i jestem im wierna. Na eventach pojawiam się bardzo rzadko. A kiedy to robię, to ma to związek z pracą zawodową lub działalnością charytatywną, które są dla mnie ważne. Nie chce mi się stroić, a potem zastanawiać się czy dobrze wyszłam na zdjęciach. Nie czuję się komfortowo w tych sytuacjach, gdy troszkę udajemy, że jesteśmy wyluzowani, a siedzimy na pokazie mody spięci, pilnując, by sukienka dobrze układała. Show-biznes mnie nie zjadł, ponieważ mu się nie dałam zjeść. Ale nie miałam też przykrych sytuacji.
Idzie Pani własną drogą, nie udaje, nie ulega presji, którą dziś często atakuje nas z każdej strony.
Kiedyś byłam bardzo uległa i nieszczęśliwa. Podporządkowywałam się, dostosowywałam się do oczekiwań innych. Teraz rzeczywiście raczej nie działam wbrew sobie. Żyję na własnych warunkach. Jestem wdzięczna, że jestem w takim miejscu. Mam zdrowe dzieci, wspaniałego męża, który od dwóch miesięcy zajmował się domem. Mogę na niego liczyć w każdej sytuacji. Mam ogromny szacunek i do tego co dał mi los i do tego co sobie w życiu wypracowałam. To nie oznacza, że mam w sobie spokój, a raczej wewnętrzny telep. Wiele rzeczy przeżywam za bardzo emocjonalnie i za bardzo się angażuję… Ale dzięki temu moje życie jest pełne. Niczego więcej nie potrzebuję, nie mam roszczeń i oczekiwań.
Życie wymarzone!
Tak, co nie oznacza, że moje życie to kraina mlekiem i miodem płynąca…. Życie każdemu czasem skopie tyłek, mnie też to nie omija. Gdy byłam dzieckiem mieliśmy w domu grube katalogi z Niemiec. Tam były ubrania, rzeczy do domu i wielkie dmuchane baseny. To były lata 90. Tak strasznie marzyłam, że będę miała piękny dom, wspaniałą rodzinę. Wizualizowałam to sobie w głowie.
I tak się stało.
Powtarzam swoim córkom, że za wszystko w życiu trzeba płacić, ale rzeczami, które są od tego wolne są miłość i przyjaźń. Tego pieniędzmi nie zdobędą.
Pokazuje Pani córkom kobiecą niezależność na swoim przykładzie. To taki bagaż wartości, z którym z pewnością ruszą w świat pewne siebie.
Bardzo się staram, chociaż popełniam bardzo dużo błędów. Są rzeczy, nad którymi muszę popracować, by nie przekazywać im tych złych wzorców. Przed snem zawsze im tłumaczę: „Nikt nie będzie Ci w życiu mówił, kim masz być. Jesteś wystarczająca. Piękno nie jest najważniejsze, ważne jest to, że szanujesz ludzi, masz dobre serce, jesteś mądra, a w bonusie jesteś śliczna”.
Wiele mówi się o tym, że aktorstwo to dość nieprzewidywalny zawód. Niektórzy chcą uchronić przed nim swoje pociechy, a te często idą w ślady rodziców.
Jedyne czego będę od nich wymagać to wykształcenie. To dla mnie ważne. Ale w jakim kierunku będą się kształcić? To już ich wybór i droga. A jeśli chciałyby zostać aktorkami? Nie uważam, że trzeba je przed tym chronić. Ani show-biznes, ani aktorstwo mnie nie skrzywdziły. Jako rodzice budujemy już teraz ich pewność siebie, dajemy im poczucie bezpieczeństwa, wiarę w siebie i wiedzę o świecie. To również ogromna zasługa mojego męża, który jest wspaniałym, mądrym ojcem dla naszych córek. Wiadomo, traktuje dziewczynki jak swoje księżniczki, ale buduje w nich taką dziarskość. Zabiera je na krav magę, odwiedzają zloty starych samochodów, składają Lego, budują karmniki dla ptaków. Pokazuje im zupełnie inny świat. Stworzył z nimi cudowną więź. Szalenie ważna jest też relacja między samymi rodzicami. Dzieci uważnie się nam przyglądają i przysłuchują się rozmowom. Nie staniemy się dla nich wiarygodni, jeśli to, co im przekazujemy, nie będzie szło w parze z czynami. Zdarzam nam się posprzeczać, a kiedy emocje opadają, staramy się pokazać dziewczynkom, że kłótnia to naturalny proces, ale nie odbija się na naszej rodzinie negatywnie.
W małżeństwie liczy się sztuka kompromisu.
Moim kompromisem było porzucenie życia w Warszawie i przeprowadzka do Łodzi za mężem. Straciłam swój komfort, zmieniłam otoczenie i to nie było dla mnie łatwe. To ja dojeżdżam do pracy. Za to mój mąż akceptuje, kiedy intensywnie pracuję. Na jego barkach spoczywa większość obowiązków, gdy ja szykuję się do premiery. Jesteśmy razem osiem lat i jak w każdym związku są burze. Kiedy pojawiają się dzieci też jest inaczej – zaczynają się dodatkowe emocje. Mój mąż jest osobą, która stoi za mną murem, zawsze. Oczywiście, gdy coś schrzanię, potwierdzi mi to, ale nigdy się ode mnie nie odwraca. To moja miłość i największe wsparcie. Ja staram się mu odwzajemnić tworząc to domowe ognisko. Chcę, żeby czuł się dobrze – dbam, gotuję.
Kto w Państwa małżeństwie jest tym ogniem, a kto wodą?
Ja jestem ogniem (śmiech). Krzyknę, trzasnę drzwiami. Mój mąż w takich sytuacjach ze stoickim spokojem prosi: „Mogłabyś nie krzyczeć tak bardzo?”. W niedawnym wywiadzie powiedziałam, że jestem cholerykiem. I rzeczywiście, należę do osób niecierpliwych, które chciałyby wszystko mieć gotowe „na już”. Bardzo szybko się zapalam, ale tylko w domu, w relacjach prywatnych. Jestem niejednoznaczna, skomplikowana, upierdliwa… Nie jest łatwo ze mną żyć, dlatego tym większy szacunek mam do mojego męża (śmiech).
Sprawdź też: Zakończyła sportową karierę, założyła własną fundację i została mamą. Jak wygląda życie Otylii Jędrzejczak?
Pochodzą Państwo z dwóch różnych światów. Co jest sekretem udanej relacji?
Szacunek i miłość. Wszystko opiera się też na solidnym fundamencie, którym jest przyjaźń. Zakochanie mija i cudownie, gdy po latach okazuje się, że zostajesz z osobą, z którą lubisz spędzać czas i nie przeszkadza wam cisza. Nie ma idealnych związków. Na wszystko trzeba pracować, pokonywać trudności i godzić się.
Jak udaje się Pani znaleźć balans między życiem prywatnym i zawodowym?
Balans jest wtedy, gdy potrafię zrezygnować z czegoś na rzecz czasu spędzonego z najbliższymi. To mi się zdarzało. Na przykład wtedy, gdy w ciągu tygodnia odebrałam trzy telefony z ofertami spoza mojego teatru. Odmawiam, ale nie dla tego, że to nie jest dla mnie interesujące. Rezygnowałam, bo zawsze wybiorę rodzinę. Gdybym się zgodziła na te angaże nie byłoby mnie w domu, a jestem mamą i żoną. To jest dla mnie ten balans.
Dokąd Pani ucieka, gdy chce odpocząć od całego świata?
Tutaj objawia się moja potrzeba podróży i rodzinnych wyjazdów. Uskuteczniamy to bardzo intensywnie, gdy tylko możemy uciekamy na wakacje. Natomiast moim azylem jest dom, który tworzą mąż i córki, są nim też moi bliscy, moi przyjaciele… Zbudowałam sobie wiele bezpiecznych przestrzeni, w których mogę funkcjonować.
Co znajduje się teraz na Pani liście marzeń?
Nie marzę o spektakularnych rzeczach, dalekich wyjazdach, sukcesach… Gdy zdała Pani to pytanie, pomyślałam w tym momencie o jednym. Czuję ogromną potrzebę, by być już w domu z najbliższymi. To daje mi spokój i ukojenie.