Agnieszka Sienkiewicz-Gauer adoptowała pięcioro dzieci z Zambii: „Uderzyły mnie ich historie”
„Każdy z nas może ofiarować drugiemu człowiekowi prawdziwy skarb. I wcale nie chodzi o pieniądze”
Aktorka o wielkim sercu i misji. Agnieszka Sienkiewicz-Gauer od lat bierze udział w akcjach charytatywnych, zachęca do tego innych i podkreśla, że potrzeba jedynie chęci i czasu, by realnie zmienić świat tych, którzy potrzebują naszej pomocy. Niedawno wyjechała do Zambii, gdzie odwiedziła dom dziecka, prowadzony przez siostry zakonne. Placówkę wspiera Fundacja Kasisi. To była okazja do spotkania z podopiecznymi ośrodka. Nie każdy wie, że aktorka adoptowała na odległość pięcioro dzieci. Historia każdego z nich porusza, a potrzebujących jest więcej… W rozmowie z Viva.pl Agnieszka Sienkiewicz-Gauer opowiedziała o niesieniu pomocy, adopcji i sytuacji dzieci w Zambii. Z jakimi przemyśleniami wróciła do Polski? Już planuje kolejną podróż, w którą będą towarzyszyć jej mąż i córeczki.
Agnieszka Sienkiewicz-Gauer w wywiadzie dla VIVA.pl
Patrząc na materiały, które opublikowała Pani w sieci, nasuwa się jedno stwierdzenie. Tak niewiele trzeba, by zmienić świat i czyjeś życie na lepsze.
Każdy z nas może ofiarować drugiemu człowiekowi prawdziwy skarb. I wcale nie chodzi o pieniądze. Skarbem jest nasz czas. Przecież każdy z nas może szerzyć dobro, jeśli ma taką chęć. Gdy pomagasz, rośniesz. Masz świadomość, że realnie wpływasz, na to, że czyjeś życie zmieni się na lepsze. Fundacja Kasisi promuje adopcję na odległość. Każdy może wesprzeć dzieci finansowo albo duchowo.
Zdarza się, że chcemy pomagać, a mimo wszystko trudno wykonać ten jeden krok. Wydaje nam się, że trzeba przejść przez jakąś długą procedurę albo że kwota, którą chcemy kogoś wesprzeć będzie niewystarczająca.
To chyba najczęstsze przekonanie. Znajoma opowiadała mi, że jej mama chciała zaadoptować dziecko przez Fundację Kasisi. Nie chciała przekazywać małych kwot, tylko zebrać większą sumę i wtedy przelać ją na konto. To błędne myślenie. Największą robotę wykonują właśnie te małe kroki. Spójrzmy na WOŚP. Przecież nie wszyscy ludzie na ulicy nie wrzucają 50, a 5 zł. Ta siła dobra tkwi w ogólnej mobilizacji społeczeństwa. Małe kwoty, ale regularne są znaczące. Pomyślmy też o tym inaczej. Możemy oszczędzić sobie jednej przyjemności. Mówisz sobie, że tym razem odpuścisz kawę na mieście i wpijesz ją w domu. Można też ustawić stałe zlecenie na 10 zł miesięcznie, które regularnie będzie zasilało konto wybranej fundacji. Sama mam kilka stałych zleceń. To niewielkie bezpieczne kwoty, które ustawiałam będąc jeszcze na dorobku. Miałam świadomość, że te pieniądze się nie zmarnują, a ja nie odczułam też, że jest to kwota, która obciąża moje konto. Gdy taki przelew zrobi więcej osób, buduje się z tego konkretna suma, która zapewnia siostrom zakonnym możliwość racjonalnego zarządzania budżetem. Kupują nowe łóżeczka dla maluszków, remontują domki. Zebrane środki przeznaczane są także na edukację dzieci i leczenie.
Czytaj też: Niezwykła historia miłości Wojciecha i Barbary Kilarów. Uczucie, które przetrwało wiele burz
Jak wspomina Pani podróż do Afryki?
Przede wszystkim uderzyły mnie historie tych dzieci. Jeden obraz utkwił mi w pamięci. Siostry opiekują się chłopcem z niepełnosprawnościami. Porusza się za pomocą metalowego, zardzewiałego chodzika. Gdy tylko pojawiałam się w zasięgu jego wzroku, rzucał cały sprzęt i ruszał w moją stronę na czworakach. Był największym szczęściem, rozpromieniał wszystko swoją energią. Poznałam też dziecko, które trafiło do ośrodka jako wcześniak. Matka była w tragicznym stanie i zmarła przy porodzie. To niestety zdarza się bardzo często, ponieważ w Zambii opieka medyczna nie jest łatwo dostępna dla wszystkich. Najgorszym zagrożeniem dla kobiet obecnie jest rak szyjki macicy i to on zbiera największe żniwo. Nie ma wdrożonej profilaktyki, kobiety na badania często trafiają dopiero w chwili, gdy rodzą…
Dzieci znajdują opiekę i pomoc w domu dziecka, który wspiera Fundacja Kasisi.
Tak, w placówce mieszka około 270 podopiecznych. Są w każdym wieku – od kilkudniowych maluszków, których mamy zmarły przy porodzie, po nastolatki, które wchodzą w dorosłe życie. Każda z tych historii jest trudna. Dzieciaki walczą z chorobami: malarią, upośledzeniami, nowotworami… Wiele dzieci jest nosicielami wirusa HIV. W Zambii jest to duży problem. Na szczęście leczenie jest refundowane, ale nie ma świadomości i profilaktyki. W domu dziecka schronienie znajdują też dzieci dotknięte albinizmem. Często są brutalnie okaleczane...
To niepojęte, a przecież żyjemy w XXI wieku…
A wciąż w tamtej społeczności panuje przekonanie, że części ciała albinosów przynoszą szczęście i bogactwo. Ktoś wchodzi do twojego domu i ucina rękę. Te dzieci do końca życia mają świadomość, że poza domem dziecka czeka je śmierć. Rodzice decydują się oddać je siostrom, ponieważ mają pewność, że zapewnią im bezpieczeństwo. Tutaj chroni je mur, drut kolczasty i policja. Trudno było mi powstrzymać płacz. Silnie przeżywałam te historie.
Mamy jeszcze sporą lekcję do odrobienia.
Zwłaszcza my jako społeczeństwo Zachodu, które tę Afrykę skolonizowało. Nie każdy chce, żeby odzyskała równowagę. Te setki lat wyzysku, sprawiły, że jej mieszkańcy nie są świadomi, jakim są bogatym kontynentem i ile cennych złóż mieści się jego terenie. W Afryce dzieci wykonują niewolniczą prace przy wydobyciu diamentów. I idą do Pana z tym ogromnym diamentem i oddają by dostać w zamian miskę ryżu. To obsurd. Zachód ma wiele na sumieniu, jeśli chodzi o Afrykę.
W Kasisi doświadczyła Pani dobra i nadziei. Nie tylko ze strony dzieci.
Chłonęłam tę miłość, którą dają im siostry. Tworzą cudowną atmosferę, mają niesamowity dystans i cały czas się śmieją. Powtarzają: „Jak masz się nie cieszyć, gdy mieszkasz wśród aniołów”. To tak czysty obraz miłości do bliźniego... I te dzieci też są tam szczęśliwe. Siostry stworzyły im prawdziwy dom. W tych maluchach nie ma roszczeniowości. Tam po prostu widzisz czystą radość, że ktoś jest, poświęca czas. Widząc to, zmienia ci się całkowicie perspektywa, priorytety. Wszystko się zmienia. To miejsce puchnie od miłości! Miłość to tak naprawdę jedyne, czego te dzieci potrzebują, abstrahując od potrzeb materialnych.
Niesamowite jest to, że dzieciaki marzą o tym, by studiować prawo albo medycynę. Chcą szerzyć to dobro i pomagać innym w przyszłości!
Prawda? Weszłam kiedyś do domku nastolatek. Zobaczyłam jak pilnie siedzą w książkach i się uczą. Dla nich szansą na dobre życie jest edukacja. Większość chcą studiować medycynę, by realnie zmieniać świat. Poza tym, w Fundacji Kasisi dostajesz regularnie informacje zwrotne, co dzieje się u twojego dziecka i jak radzi sobie w szkole.
W domu dziecka spotkała się Pani ze swoimi adoptowanymi dziećmi na odległość.
Poznałam siedmioletnią Susanne i Marca. Przywiozłam upominki, kartki od moich córek, zdjęcia rodziny i misia. Tłumaczyłam im, że będziemy o nie dbać i troszczyć się, dopóki są w domu dziecka. Po dwóch dniach przybiegła do mnie młodsza o rok siostra Susanne. Nie musiała nic mówić, wiedziałam, o co jej chodzi. Od razu zadzwoniłam do męża, żeby wszedł szybko na stronę i zaadoptował Blessing. Jak zdradziły mi potem siostry zakonne, ta dziewczynka była zawsze zdystansowana, a tu w pewnym momencie wydarzyło się coś niesamowitego. Kiedy wyjeżdżałam, przybiegła do mnie, żeby się pożegnać. Gdy zaczęła się tulić poczułam, że się trzęsie. Nie chciała mnie puścić. Wręcz wstydziła się tego płaczu. One raczej nie płaczą, gdy ktoś wyjeżdża. Po prostu się nie przywiązują. Blessing zaczęła płakać, a mi pękło serce. Sama nie mogłam się uspokoić w drodze na lotnisko. Ale wiem, że wrócę!
Cała rodzina zaangażowana jest w niesienie pomocy. Podobno w kolejną podróż zamierza Pani zabrać ze sobą męża i córeczki. Tak się stanie?
Taki jest plan! Zanim sam tam pojechałam zrobiłam duży research. Od razu oznajmiłam, że mogę dużo dać od siebie, ale nie poświęcę swojego zdrowia. Jeśli cokolwiek może mi zagrażać, muszę o tym wiedzieć, bo mam do kogo wracać. Prezes fundacji uspokoił mnie, że jest bezpiecznie. Poprosił, żebym zrobiła szczepienia na żółtaczkę, dur brzuszny czy żółtą febrę. Pojechałam o takiej porze roku, w której nie ma komarów, a co za tym idzie, nie ma takiego niebezpieczeństwa zachorowania na malarię. To, co dla mnie było ważne, to również wewnętrzne bezpieczeństwo militarne. Obok są państwa, w których toczą się wojny. Sprawdziłam, że Zambia jest bardzo turystycznym krajem. Zaraz obok Kasisi jest hotel, safari… Mój mąż też bardzo chętnie angażuje się w pomoc. Sam poleciałby razem ze mną już teraz, ale ktoś musiał zostać z dziewczynkami (śmiech). W któreś wakacje na pewno zwiedzimy Zambię.
Wspaniałe jest to, że zaszczepia Pani w dziewczynkach chęć niesienia pomocy.
Mam poczucie, że najlepiej nauczę je empatii dając im przykład. One widzą, że dzielę się tym, co mam i one też się dzielą. Robią to chętnie i mają dużą świadomość. Miały okazję rozmawiać z dziewczynami z Zambii przez FaceTime’a. Poznały się, zobaczyły, jak wygląda ich życie.
Nawet trudno jest nam się postawić na miejscu dzieci.
Nie mogłabym sobie nawet tego wyobrazić. Zastanawiałam się zawsze nad tym, co mogę z siebie dać będąc w lepszej sytuacji i jak uwrażliwić dzieci na potrzeby innych. Jest we mnie poczucie obowiązku, by dzielić się, gdy mam na coś przestrzeń i możliwość. Mam pieniądze, by kupić bilety do Zambii, bo mogę adoptować dzieci na odległość, mam możliwość i mam czas. Uważam, że też jest to mój obowiązek, by to zrealizować i tego samego nauczyć moje dzieci.
Kiedy zrodziła się w Pani potrzeba pomagania?
To jest tak trudne pytanie. Zastanawiałam się nad tym idąc ostatnio do Dzień Dobry TVN. Nie mogę powiedzieć, że ktoś mnie tego nauczył, bo moi rodzice walczyli o to, by nam niczego nie zabrakło. Nie mieli przestrzeni, by dzielić się z innymi, ponieważ sami nie żyliśmy w przepychu. Brakowało też czasu, żeby działać. Myślę, że wszystko sprowadza się do tego słowa na „e” – empatii. To wrodzone emocjonalne zasoby, które sprawiają, ze coś cię wzrusza i dotyka. Ja nigdy nie byłam skoncentrowana na pieniądzach. One mi się przez pracę w życiu przydarzyły. Na wiele rzeczy mogę sobie pozwolić, ale nigdy się ich kurczowo nie trzymałam i potrafię rozdawać duże sumy. Tak sobie kiedyś wymyśliłam, że pewien procent z pieniędzy, które zarabiam na Instagramie, będę przeznaczać na cele charytatywne i sukcesywnie robię to od lat. Nie będę ściemniać, że haruję dniami i nocami, żeby wrzucić tam zdjęcie z produktem, że wymaga to ode mnie ogromnego wysiłku. Oczywiście to, że na nim zarabiam jest konsekwencją tego, że od 20 lat pracuję w teatrze i filmie. To też nie jest tak, że moje życie jest usłane różami, że zawsze było i teraz czuję, że muszę to szczęście oddać. Gdy nie miałam pieniędzy i byłam 26-letnią aktorką na dorobku, pomagałam inaczej. Działałam jako wolontariuszka w ośrodku preadopcyjnymw Otwocku i tuliłam dzieci. Dziś nagłaśniam, wspieraj, jadę tam, gdzie trzeba działać. Mam w sobie jakiś gen, który odpowiada za to działanie. I przekonanie, że to jest część tego człowieczeństwa – dzielić się, dawać siebie i rozglądać się dookoła.
Marysia i Zosia interesują się losem dzieciaków?
Moja czterolatka w ogóle nie kuma, co się dzieje. Proszę ją, żeby podzieliła się z dzieciakami zabawką i chętnie współpracuje. Za to Zosia opowiada w szkole, że mama jest w Afryce i pomaga dzieciom. Czasami mnie pyta o maluchy z Zambii, ale to głównie jest świat siedmioletniej dziewczynki, w którym dominuje zabawa i taniec. Natomiast jest wyczulona na innych. Takiej empatii dziecka można uczyć na różnych poziomach. Kiedyś przyszła do mnie i powiedziała: „Mamo, skarciłam koleżankę, bo śmiała się z dziewczynki, że ma coś na plecach. Powiedziałam jej, że nie wolno, bo to nieważne, jak ktoś wygląda”. Jestem z niej tak bardzo dumna! To są dla mnie szczebelki sukcesu, które osiągam jako mama. Ona już na tym poziomie ma taką cywilną odwagę, by reagować.
Z jakimi przemyśleniami wróciła Pani do Polski?
Będąc w Zambii, przyglądając się podopiecznym fundacji zdałam sobie sprawę, że dziecku trzeba zapewnić trzy rzeczy: czas, miłość i zdrowie. Pieniądze, które zbieramy są przeznaczane na naukę, książki i leczenie. Teraz zbieramy na bibliotekę, robimy remont pokoików dla niemowlaków. Wróciłam stamtąd z takim sercem, które spuchło trzy razy bardziej i wypełniło się miłością. W adopcji na odległość jest ważne nie tylko finansowanie bieżących potrzeb. Dajemy tym dzieciom świadomość, że jest ktoś, komu na nich zależy, kto wyśle im kartę, misia i upominek na Gwiazdkę. Im też zależy na twoim losie.
Fundacja Kasisi - tutaj znajdziesz link do strony