Agata Młynarska i Sylwia Mor - Mów do mnie mamo
Agata nigdy nie myślała, że obce dziecko pokocha jak własne. Sylwia nie wierzyła, że gwiazda z telewizji zechce zostać jej mamą. Obie mówią, że los zetknął je ze sobą.
- Elżbieta Pawełek / Viva!
– Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś o Agacie: „moja mama”?
Sylwia Mor: Nie pamiętam... Uważałam, że nie mam mamy. Ale kiedy byłam załamana, właśnie tak myślałam o Agacie. Że jednak jest ktoś, na kim mogę polegać.
Agata Młynarska: Czułam, że Sylwia mnie potrzebuje, że szuka kontaktu, szuka miłości. Nigdy jednak nie próbowałam konkurować z jej matką. Matka jest jedna, choć mama Sylwii ją opuściła. Sylwia długo nie mogła jej wybaczyć. Ale myślę, że się to w końcu udało. Potrzebowała tego, żeby zamknąć pewien rozdział w życiu i być szczęśliwą.
– Ale kiedy trafia się do domu dziecka, trudno mówić o szczęściu?
Sylwia Mor: Pamiętam, że stało się to w pierwszy dzień wakacji w 1989 roku. Tata wyszedł do sklepu, jak przyjechała policja z panią z opieki społecznej i zabrali mnie z rodzeństwem. Miałam dziesięć lat.
Agata Młynarska: Sylwia była najstarsza z dziesięciorga rodzeństwa, a ponieważ jej mama chorowała, obowiązek opieki nad dziećmi spadł na nią. Kiedy pogotowie opiekuńcze ich zabrało, nie chodziła do szkoły, bo zajmowała się domem.
Sylwia Mor: Wszystko było na mojej głowie. Nie wiem nawet, skąd wziął się u mnie instynkt macierzyński, bo nikt nie nauczył mnie okazywania uczuć. Musiałam zająć się czteromiesięcznym bratem, kiedy mama zniknęła na rok z naszego życia. To się często zdarzało, że rodziła dzieci, po czym się ulatniała. I miała ciężką rękę, bo jak biła, zostawały siniaki na ciele.
– Wciąż masz do niej żal?
Sylwia Mor: Już nie. Myślę, że nigdy nie dorosła do bycia matką, być może dlatego, że miała problemy ze swoją psychiką. Naszym kołem ratunkowym okazał się dziadek, którego kochałam nad życie. Zawsze miał jakieś dziecko na kolanach. Wystarczyło, że go zabrakło na chwilę, a dochodziło do awantur. Kiedy wracałam ze szkoły, nie wiedziałam, co zastanę. Albo trwała libacja alkoholowa, albo oglądałam, jak ojciec leci za matką z siekierą. To były koszmary, przed którymi starałam się chronić rodzeństwo, uciekając razem
z nimi z domu.
Agata Młynarska: Przy naszym którymś spotkaniu powiedziałam jej, że tak dalej nie da się żyć.
Sylwia Mor: Ten stan rzeczy trwał bardzo długo. Odwróciły się role życiowe. Czułam się matką moich sióstr i braci, których bardzo kochałam. Uwolniłam się od tego uczucia dopiero niedawno dzięki terapii, na którą wysłała mnie Agata. Wciąż ich kocham, ale inaczej już na to patrzę.
– To było przeznaczenie czy przypadek, że skrzyżowały się Wasze drogi?
Agata Młynarska: Powiem tak: jeśli nawet przypadek, to dla mnie bardzo szczęśliwy. Widziałam wiele dzieci w domach dziecka. Sylwia miała jakieś światło, aurę, która z tłumu wychowanków wyróżniała ją spokojem. Zwróciłam uwagę na jej piękne oczy, które jak dwie latarnie cały czas były wpatrzone we mnie i tak mnie filtrowały, że nie mogłam od nich uciec. To był świetnie prowadzony dom dziecka w Pawłówce za Suwałkami, do którego pojechałam w 1997 roku w ramach akcji „I ty możesz zostać Świętym Mikołajem”, jaką robiłam dla telewizyjnej „Dwójki”. Potrzebowałam do teledysku dziecka, które napisze list do Świętego Mikołaja i poruszy serca. I Sylwia zagrała to oscarowo. Cała ekipa była w niej zakochana: „Boże, taka dziewczynka zrobiła nam program!”. Potem pytałam dzieciaki, co chciałyby dostać od Mikołaja. Jedno mówiło, że samochód, drugie, że lalkę, a Sylwia powiedziała: „A ja bym chciała odwiedzić w domu panią Agatę”.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
[CMS_PAGE_BREAK]
– Pomyślałaś, że taka pani z telewizji może odmienić zły los?
Sylwia Mor: Myślałam, że to fantastycznie znaleźć się blisko takiej gwiazdy, w głębi duszy może liczyłam, że mnie zauważy, polubi...
Agata Młynarska: A ja na to: „Sylwia, oczywiście, spełnię twoje marzenie”. Pół roku później dzwoni dyrektorka domu z Pawłówki i mówi: „Wie pani co, świetnie wypadła ta akcja. Mam jednak prośbę, następnym razem niech pani nic nie obiecuje. Tym dzieciom nie wolno składać obietnic, jeśli ich się nie spełnia. Sylwia wciąż na panią czeka”.
– Byłaś zła na Agatę?
Sylwia Mor: Nie, bo do końca nie wierzyłam, że moje marzenie się spełni. Kiedy więc usłyszałam, że pojadę do Agaty na wakacje, z emocji dostałam 40 stopni gorączki.
Agata Młynarska: A mnie oblał zimny pot, bo pomyślałam, że porwałam się na coś, co w ogóle do mnie nie pasuje, że poniosło mnie w tej filantropii. Ale jednocześnie dotarło do mnie, że skoro się tak zagalopowałam, muszę wyjść z tego z twarzą, bo nazywam się Młynarska.
Sylwia Mor: Kierowca jechał z Pawłówki z dzieciakami na wakacje i Agata zgarnęła mnie do siebie.
– Pamiętasz, jak przyjęli Cię jej synowie? Dali odczuć, że jesteś nieproszonym gościem?
Sylwia Mor: Nie czułam się jak intruz. Od razu zostałam zagarnięta do towarzystwa. Agata wówczas remontowała dom i mieszkaliśmy obok, u kochanej pani Irenki.
Agata Młynarska: Wynieśliśmy się do sąsiadki, która użyczała nam pokoju. Spaliśmy z synami na kartonach rozłożonych na podłodze, a tu jeszcze doszło nam dziecko z domu dziecka. Moi znajomi pomyśleli, że zwariowałam. Dyrektorka pocieszała, że Sylwia posiedzi u mnie dzień lub dwa i wyjedzie. A ja już czułam, że to będzie na całe życie.
– A co Sylwii podpowiadała intuicja?
Sylwia Mor: Czułam, że spotkałam bratnią duszę. Wiedziałam, że lgnę do Agaty, że chcę z nią być, bo daje mi dobrą energię. Dlatego zapragnęłam być w tej rodzinie.
Agata Młynarska: Jak przyjechała do mnie, ciągle spała. Zamartwiałam się, że to apatia. Ale w ten sposób odreagowała dom dziecka, gdzie jest hałas. Nagle zabiła ją cisza i nuda, nie musiała nic robić na czas. A potem się okazało, że ona jest kruchym kurczakiem, taką księżniczką na ziarnku grochu, że jest eteryczna, pisze wiersze, maluje. Kiedyś przyjechała do mnie z rękami w bąblach – myła okna w domu dziecka, dostała uczulenia.
– Stałyście się nierozłączne. Taki tandem na dobre i na złe.
Agata Młynarska: Mocowałam się wtedy z życiem, remontowałam dom i byłam w tym wszystkim samotna. Zgodziłam się na trasę koncertową, żeby mieć na wypłaty dla robotników. Było upalne lato, a ja z Sylwią przemierzałam Polskę. Czasem docierałyśmy do jakiegoś hotelu, obie w piżamach, bo tak było wygodniej, po czym dalej jechałyśmy w piżamach (śmiech). I dzięki temu, że dostałam od losu Sylwię, nie byłam sama. Miałam się kim zająć, do kogo buzię otworzyć w drodze, czułam, że los mi zesłał anioła, który nie pozwoli mi się rozkleić. Sylwia idealnie się w to wtapiała. Ja wychodziłam na scenę, Sylwia ten czas musiała przesiedzieć w garderobie...
Sylwia Mor: ...cała szczęśliwa.
[CMS_PAGE_BREAK]
– A jak ktoś pytał: „A ta mała to kto”?
Agata Młynarska: „A to moja córka”. Niektórzy robili głupią minę, niektórym tłumaczyłam, ale być może duma, z jaką ją przedstawiałam, ucinała robienie z tego sensacji.
– Jak przyjął Sylwię Wojciech Młynarski?
Agata Młynarska: Tata traktuje Sylwię najzwyczajniej w świecie, dobrze dogaduje się z młodzieżą, choć ma specyficzne poczucie humoru. Kiedyś przy stole siedziała nasza duża rodzina, jak rodzina Grimaldich, Soprano lub Adamsów, co zmienia się zależnie od nastroju (śmiech). Siedział tata i Sylwia jak taki kurczak, który nic nie mówi już drugą godzinę, a tu obiad się celebruje, jeden mądrzejszy od drugiego. Naraz mój tata się odzywa: „Sylwia, podoba mi się że jesteś rozmowna”.
– Agata, powiedziałaś kiedyś, że Twój dom rodzinny pełen był wyjątkowych ludzi, ale nie zawsze umiałaś się w nim odnaleźć. Biorąc pod swoje skrzydła Sylwię, chciałaś jej dać coś, czego Tobie zabrakło?
Agata Młynarska: Moja sytuacja była wyjątkowa, bo miałam wyjątkowy dom. Były momenty, kiedy czułam się bardzo kochana, zadbana, i takie, kiedy inne sprawy były ważniejsze ode mnie. Byłam też najstarszym dzieckiem, tak zwanym bohaterem, dlatego Sylwię doskonale rozumiem, ale to nie jest tak, że teraz chcę dać moim dzieciom to, czego sama nie otrzymałam, bo otrzymałam wiele. To ja daję sobie przyjemność i frajdę bycia matką i przyjaciółką. Tak naprawdę robię to dla siebie i dla nich. Jestem szczęśliwa, że mogłam ich wspierać.
– A jeszcze doszła Ci Ala.
Agata Młynarska: Ona przyszła za księżniczką na ziarnku grochu. To był herszt bandy, starsza koleżanka, która torowała Sylwii drogę w domu dziecka. Nie zawsze mogłam po Sylwię jeździć, musiała sama przyjeżdżać autobusem. W takich momentach miała paraliż, Alka wszystko organizowała, bilety kupione i pewnego dnia zamiast jednej dziewczynki przyjechały dwie.
Sylwia Mor: Ona była takim holownikiem, którego się trzymałam. Potrzebowałam kogoś takiego jak Ala, kto mógł się mną zaopiekować, wysłuchać.
Agata Młynarska: Ja nie walczyłam z tym, zrozumiałam, że są sobie potrzebne. Ale pamiętam moment, że u mnie w domu siedziało już czworo dzieci z domu dziecka. Z trwogą pomyślałam, że za chwilę będzie ich jeszcze więcej. I moja przyjaciółka Joasia Kurowska powiedziała: „Weź ty się opamiętaj, dziewczyno, nie zaopiekujesz się przecież całym światem!”. To było bardzo potrzebne, żeby nie zapomnieć o najważniejszym – moich synach.
– Jednak trzeba było wykazać się dużą odwagą, żeby dwie dziewczynki po przejściach wziąć pod swoje skrzydła.
Agata Młynarska: To nie była żadna odwaga, tylko improwizacja. Zero kalkulacji, w tym był żywioł. Alę uwielbiałam, bo potrafiła wprowadzić dryl w nasze życie, z czym dobrze się czułam. Kiedyś, czekając na mnie w redakcji, zrobiła porządek w segregatorach. Potem koleżanki mówiły: „Daj nam tę Alkę, niech ogarnie bałagan” (śmiech). Wyjechała do Londynu w ramach unijnego programu pomocy dzieciom z domów dziecka, więc mamy dziś rzadszy kontakt. Sama ją tam wysłałam. Mówiłam: „Nauczysz się języka, musisz zawalczyć”. Na odjezdnym dałam pieniądze i powiedziałam: „Albo z tymi pieniędzmi sobie poradzisz, albo przepadniesz”. Najpierw dzwoniła, że ciężko, po dwóch miesiącach już pracowała i uczyła się. Niedawno przesłała mi wiadomość, że została mamą, i zdjęcie synka. Popłakałam się ze wzruszenia.
[CMS_PAGE_BREAK]
– Na odległość też można kochać?
Agata Młynarska: Nawet mocniej. Nikogo nie wolno trzymać przy sobie na siłę. Tadzik zawsze chciał być operatorem, studiuje w szkole filmowej, ma duszę artysty, Staś po studiach szuka własnej drogi, obaj wyfrunęli już z domu. Kiedyś byli zazdrośni o dziewczyny i zarzucali mi, że obcym dzieciom poświęcam więcej czasu niż im. To mnie bolało, ale oni mieli prawo do takich opinii. Wiedziałam jednak, że po latach docenią moją konsekwencję.
Sylwia Mor: Problem polega na tym, że choć mieszkamy w Warszawie, to rzadko się widujemy. Obie z Agatą pracujemy, a ja jeszcze studiuję pracę socjalną, mój wymarzony kierunek.
Agata Młynarska: A kto ci kazał na niego iść i wkładał nauki do główki?
Sylwia Mor: Agata swoją wiarą we mnie dała mi iskrę do działania. Uwierzyłam, że mogę pójść do liceum, zdać maturę, podjąć studia. Zaszczepiła we mnie ziarno niezależności i doprowadziła do pionu, bo wcześniej byłam przestraszoną, bojącą się świata dziewczynką.
– Trudno w to uwierzyć, wiedząc, że byłaś ostoją dla rodziny, której w najgorszych chwilach nie dałaś utonąć.
Sylwia Mor: Ale nie byłam przebojowa, tego mi brakowało.
Agata Młynarska: Nie chodzi o przebojowość, Sylwia kompletnie nie miała wiary i wizji siebie, choć była takim małym herosem. Po maturze wróciła do swojej rodziny, jej matka wówczas chorowała na raka. Pojechałam do Suwałk i zobaczyłam rozpadający się na części organizm. Powiedziałam: „Sylwia, niedobrze wybierasz, zmarnowana nasza robota. Twoja rodzina poradzi sobie bez ciebie, ale ty z nimi sobie nie poradzisz”. Moja siostra Paulina pomogła jej szybko znaleźć pracę w Warszawie, udało się znaleźć mieszkanie, ja zaś dałam jej wyprawkę: kołdrę, poduszkę, telewizor, obrazki z trzema aniołkami...
Sylwia Mor: ...z którymi nie rozstaję się nigdy, bo wiszą nad łóżkiem.
Agata Młynarska: Wyprawiłam dziewczynę w dorosłe życie w Warszawie. Mam ją już przy sobie, mogę łatwiej sterować. A w prezencie na 18. urodziny od jednej z moich ciotek dostała opłacony kurs prawa jazdy.
Sylwia Mor: Agata to wulkan energii. Ona naprawdę jest silna. To istota o pięknej duszy, niestety, niedoceniana przez mężczyzn, którzy się wycofują, bo chyba są za słabi. A jeszcze każdy miał problem z tym, że byłyśmy my z Alą.
– W takich momentach stawiałaś na mężczyzn czy dzieci?
Agata Młynarska: To były wybory nie do udźwignięcia. Dzieci zawsze były i są dla mnie na pierwszym miejscu. Jak widzę niebezpieczeństwo dla Sylwii w jej kontaktach z chłopakami, a kandydat jest do odstrzału, od razu mówię: „Tu nic dobrego z tego nie będzie”.
Sylwia Mor: Dlatego nie mogę znaleźć nikogo, bo od razu zostaje zweryfikowany (śmiech). Agata, niestety, zawsze ma rację.
Agata Młynarska: Jesteś tak zjawiskowa, Sylwio, że nie możesz się tanio oddać! (śmiech). Najśmieszniejsze jest to, że kiedy ktoś mnie pyta, czy sobie ułożyłam życie, to w podtekście pojawia się zawsze, czy mam faceta. Mogę powiedzieć: tak, ułożyłam sobie życie, bo wyruszyłam na spotkanie ze sobą. Dałam sobie prawo do przestrzeni, która jest tylko moja. Mężczyzna może się w niej pojawić, ale nie musi.
– Dlaczego dopiero po latach zdecydowałyście się opowiedzieć tę historię?
Agata Młynarska: Musiałam chronić moich synów i dziewczynki. Jest dużo ludzkiej podłości. Teraz mogę o tym mówić, bo cała czwórka jest już dorosła: Staś ma 25 lat, Tadek 22, Sylwia 23 lata, Ala 25. A zgodziłam się też dlatego, bo wydaje mi się, że nam trudna sztuka bycia razem się udała. Jeśli na każde dziesięć osób, które przeczytają ten wywiad, jedna powie, że chciałaby zrobić tak jak Młynarska, to uznam, że moja życiowa misja się wypełniła. Niedawno Fundacja Przyjaciółka zaproponowała, abym z Sylwią wsparła akcję pomocy dla pogotowia opiekuńczego w Sandomierzu zalanego przez powódź. I powiedziałam: „tak”, bo wiem, że każda forma pomocy ma sens. Nasza historia wyszła z cienia i może to w czymś pomoże. Pamiętam, że moja mama zawsze stała w drzwiach z kanapką, kiedy szłam do szkoły. Potem robiłam tak samo jak ona, kiedy moi synowie wyruszali.
– Matka jest tylko jedna?
Agata Młynarska: Nie walczyłam o to, żeby zostać nią u boku Sylwii czy Ali. Czasem przyjaźń jest ważniejsza od prawnej adopcji. Byłam sobą. Jakiś czas temu Sylwia zadzwoniła i mówi, że jej mama umiera. Powiedziałam: „Bądź przy niej, nie może cię zabraknąć”.
– Pojechałaś do niej?
Sylwia Mor: Pojechałam.
Agata Młynarska: Nigdy nie odbierałam Sylwii wolności wyboru, tylko rozważałam z nią za i przeciw. Ale jeśli wyczułabym u niej nielojalność, byłoby inaczej. To, co jest między nami, opiera się na ogromnym kredycie i musi działać jak w banku. Tak samo z mojej strony. Ja po prostu wiem, że nie mogę jej zawieść.
Rozmawiała Elżbieta Pawełek
Zdjęcia Krzysztof Opaliński
Stylizacja Ewa Rubasińska i Magda Makarewicz
Makijaż Kasia Piechocka-Lenartowska
Fryzury Kasia Rudnik
Produkcja Elżbieta Czaja
Współpraca Ewa Kwiatkowska