„Chciałem to rzucić…”. Jurek Owsiak o swojej społecznej misji i WOŚP
Przypominamy wywiad z VIVY!
- Krystyna Pytlakowska
Niebawem 27. finał WOŚP, a nam jej twórca i opiekun – Jerzy Owsiak zdradził kilka szczegółów ze swojej codziennej pracy. Orkiestra to wielkie „przedsiębiorstwo”. W swojej warszawskiej siedzibie Jerzy Owsiak planuje się „strategie” pomocy, a także projektuje gadżety: koszulki, kubki, nalepki – pieniądze z ich sprzedaży zasilą konto Fundacji WOŚP. To tu odbiera tysiące listów i maili. A w nich podziękowania – to daje Jurkowi największą motywację do pracy. Ale nie zawsze jest kolorowo...
Jerzy Owsiak o WOŚP i swojej misji w VIVIE!
O życiowej misji, jaką jest dla niego Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, jak zmieniał się on, a jak ona i o chwilach zwątpienia Jerzy Owsiak w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.
– Przypadkowo byłeś dziennikarzem i menedżerem od muzyki?
Tak, bo przypadkowo bywałem w różnych miejscach, przypadkiem poznałem Janka Pospieszalskiego, potem Wojtka Waglewskiego i Michała Lorenca. Przypadkiem Waglewski mnie zabrał na wywiad do Rozgłośni Harcerskiej, gdzie przedstawiłem się jako właściciel zespołu Voo Voo, i to był początek wszystkiego. Rozgłośnia była wtedy radiem kultowym, absolutną legendą. Pamiętam, jak się wystawiało przez okno radio i całe podwórko rozbrzmiewało muzyką z tej rozgłośni. Janek Tomczak prowadził wywiad z Wojtkiem i ze mną, w ogóle nie wiedząc, kim jestem. A po dwóch tygodniach spotkał mnie na ulicy i powiada: „Trzy listy przyszły do rozgłośni, jakbyś mógł wpaść i na nie odpowiedzieć, to byłoby fajnie”.
Wpadłem więc i zostałem przez trzy lata. A potem miałem już w radiowej Trójce swoją audycję, do dzisiaj zresztą ją mam, a w międzyczasie ktoś w telewizji usłyszał mnie w radiu i ktoś z Dwójki do mnie zadzwonił: „Czy mógłbyś wpaść, bo mamy dla ciebie propozycję – siedem programów na święta”. Spytano mnie, czy robiłem już coś dla TV, a ja na to, że no pewnie, chociaż w życiu się z telewizją zawodowo nie zatknąłem.
– Skłamałeś bezczelnie.
To jest kolejna nauka: nigdy nie przyznawaj się, że czegoś nie umiesz. Dlaczego opowiadam ci to wszystko? Bo uzmysłowiłem sobie, że 25 lat temu to była zabawa, happening, w ogóle nie myśleliśmy takimi kategoriami jak dzisiaj. Od wielu lat wszystko planujemy, wiemy dokładnie, co WOŚP przyniesie, ale wtedy zupełnie nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Nie mieliśmy oporów. Nina Terentiew powiedziała: „Chcecie zrobić finał, ale przecież w lecie nie mamy żadnych wozów transmisyjnych, wszystkie pozajmowane”. „Kiedy więc będą wolne kamery?”, pytamy. A ona żartem, że w zimie. „No to dobra, bierzemy zimę”. I tak to się potoczyło. Miało być na jeden raz…
– Czy Ty się urodziłeś już z taką pasją, czy ją w sobie wypracowałeś? Chyba jednak trzeba się z tym urodzić.
Moja rodzina… Nic nie wskazywało na to, że będę w tym miejscu, w którym teraz jestem. Ojciec przez całe życie pracował w milicji, łapał przestępców gospodarczych, mama pracowała w księgowości. Był jeszcze brat starszy o trzy lata. Mieszkaliśmy w Gdańsku, w dwupokojowym mieszkaniu. Kiedy po podstawówce poszedłem do szkoły średniej, tam już szło mi jak po grudzie, bo interesowałem się wszystkim, tylko nie nauką. Słyszałem już o amerykańskim Woodstocku, o hippisach, to mnie pociągało. Powtarzałem jeden rok, ale jakoś szkołę skończyłem.
– Zdałeś maturę?
To cała opowieść, chodziłem już do Liceum Ekonomicznego przy Chłodnej w Warszawie. Maturę zdałem za obraz, który zaniosłem matematyczce. I postanowiła mi tę maturę zaliczyć.
– A co było na tym obrazie?
Piękny krajobraz z Kazimierza Dolnego. Pokazałem to pani profesor na dole w szatni, a ona, że te krechy w stylu Gauguina jej się nie podobają. Przemalowałem go więc przez noc i zawiozłem jej do domu na Bielany. Teraz się spodobał. Potem malowałem obrazy, które sprzedawałem mamie, teściowej, znajomym. Wtedy to była moja pasja.
– Już miałeś własną rodzinę, żonę?
Tak, Dzidzię poznałem jeszcze w liceum. Pomyślałem, że trzeba się ustatkować, znaleźć swoje miejsce w życiu, pomyśleć o nim na serio. Tylko że nie mógłbym robić czegoś, co mnie kompletnie nie interesowało. Kiedy poszedłem do pracy, tak z ulicy, wytrzymałem tam trzy tygodnie. To była praca fizyczna, zataiłem, że mam maturę, boby mnie nie przyjęli. A wtedy fizyczny więcej zarabiał niż urzędnik. Potem pracowałem w Ministerstwie Sztuki jako „przynieś, wynieś”. Wszystko mi się tam podobało, chodziłem, oglądałem. Aż w końcu kazali mi spieprzać, bo to nie jest skwerek do spacerów, tylko robota. I wtedy odnalazłem się w tych witrażach.
– A jak to się stało, że zacząłeś działać przy Festiwalu Rockowym w Jarocinie?
O Jarocinie dowiedziałem się od Michała Fajbusiewicza, który w programie „997” pokazywał dzieciaki, co z domu pouciekały. A rok później już tam byłem, bo zawiozłem swoim mikrobusem chłopaków, którzy tam grali: Stasia Sojkę i Mateusza Pospieszalskiego i ich zespół. I tak fajnie się tam poczułem. Prawie jak ojciec tych dzieciaków, które się bawiły. A trzy lata później już ten festiwal organizowałem. Chociaż nie gram i nie śpiewam.
– No a później był Woodstock?
Najpierw stworzyliśmy ekipę telewizyjną i pojechaliśmy do Ameryki na Woodstock w 1994 roku. Zrobiliśmy film, dziewięć dni tam byliśmy. Nie myślałem, żeby trochę zostać, jakieś pierogi polepić, zarobić i w te pędy wróciłem, bo chciałem ten film jak najszybciej pokazać w telewizji. Byłem przekonany, że opowiadam piękną, kolorową historię i najnormalniej w świecie chciałem, aby to się ludziom podobało.
– Masz w sobie niepokój, strach przed brakiem akceptacji?
Nie, chcę tylko mieć zadowolenie z życia i to przekazać swoim wnukom. Kiedy ja jestem szczęśliwy, to i moja rodzina jest szczęśliwa. Boję się tyko, żeby życie nie przeleciało mi przez palce, bo ciągle mam uczucie, że zbyt wiele mi ucieka, że jeszcze powinienem zrobić coś więcej, jeszcze bardziej nawąchać się świata, pobrać go całym garściami. A tu dzień się już kończy… I już dzisiaj nic więcej nie zrobię.
– Dnia sztucznie nie przedłużysz. Jesteś ciągle nienasycony, pazerny na życie. Jakbyś miał ADHD.
Zrozum, nie mam ADHD. Ja tylko szukam satysfakcji, jaką daje poczucie spełnienia w tym, co robię i co dzieje się wokół mnie. I nawet nie oznacza to nieustannej radości, bo miewam w sobie i gorycz. Człowiek jak ja wystawiony na ocenę publiczną musi mierzyć się z miłością i nienawiścią.
– Wiem, że Cię atakowali i atakują, ale i tak w porównaniu z innymi dotyka Cię niewielki procent nienawiści.
Tak też sobie to tłumaczę i często tłumaczę innym, przypominając im Marka Kotańskiego, który dostawał po głowie za wszystko, któremu chcieli łeb urwać. Tam to dopiero była nienawiść.
– Chciałeś jednak już rzucić Orkiestrę? Oskarżenia bolą?
Bardzo. Nie jestem gierojem Czapajewem, ale kiedy chciałem już pomachać ludziom z Himalajów i powiedzieć: „Pa, pa”, dostałem kilkaset tysięcy maili z opisem historii, jak Orkiestra ich autorom pomogła. Będziemy grać więc do końca świata i jeden dzień dłużej. A te maile trzymam, bo może kiedyś powstanie z nich książka. Pytasz, co mi daje Orkiestra? Właśnie to, że cały świat może się zatrząść, a ona będzie trwała.
Jerzy Owsiak z żoną w sesji dla VIVY!