Reklama

Są jak ogień i woda. Ona: „Goście w domu, pierogi na stół i kocham cały świat”. On: „Ja też kocham wszystkich, ale niekoniecznie codziennie w mojej przestrzeni prywatnej”. Właśnie świętowali pierwszą rocznicę ślubu. W emocjonalnej, pełnej humoru rozmowie z Beatą Nowicką Dominika Gwit i Wojciech Dunaszewski opowiedzieli o tym, jak się poznali, jak udało im się kochać, przetrwać i nie zwariować.

Reklama

Jak żona zwraca się do Pana?

Wojtek: Przepięknie: „Moje szczęście” lub po prostu „szczęście”. Myślę, że wiele to mówi o Dominice, ale też troszkę o naszej relacji.

Dominika: Tak mam zapisane w telefonie. Z serduszkiem (śmiech). Jestem trochę dziecinna, wiem, ale lubię to w sobie.

Jak Pan zapisał żonę w telefonie?

Wojtek: Dość niezwykle, muszę przyznać, bo chyba nie bardzo można zwracać się tak do kogoś, mianowicie „Absolutnie Wszystko”.

Poważnie?! Dzwoni żona, a Panu wyświetla się „Absolutnie Wszystko”…?

Dominika: (śmiech) Tacy jesteśmy. Reakcja „rzygam tęczą” jest absolutnie na miejscu.

Wojtek: Ale w gestach zachowujemy powściągliwość. Kiedy siedzimy w towarzystwie, nie jesteśmy do siebie przylepieni, nie miziamy się…Szczęśliwe żadni znajomi jeszcze nas nigdy nie wyprosili (śmiech).

Od razu poczuł Pan, że „Absolutnie Wszystko” to kobieta Pana życia?

Wojtek: Nie wydaje mi się… Nie żebym nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, ale uważam, że miłość jest decyzją, nie emocją. Emocją jest zakochanie się. Decyzję podejmujemy. Ja takiej decyzji nie podjąłem. Kiedy zobaczyłem Dominikę, pomyślałem, że chciałbym ją poznać bliżej.

Dominika: Wojtka brat, Radek Dunaszewski, jest reżyserem, z którym pracuję od lat. Spotkaliśmy się na planie serialu „Singielka” i potem Radek zaprosił mnie do współpracy w Konstancińskim Domu Kultury „Hugonówka” do wystawienia dramatu „2” Jima Cartwrighta – na dwoje aktorów, a 15 postaci. Jedna z najważniejszych rzeczy zawodowych, które zrobiłam. Graliśmy z Michałem Tomalą, Radek to reżyserował. Kilka miesięcy przygotowań, mnóstwo emocji i premiera z przytupem, na którą Radek zaprosił swojego brata Wojtka.

Wojtek: Nie byłem na premierze, w tym czasie pilnowałem moich bratanic. Pojawiłem się na drugi dzień. Wszedłem do garderoby, przywitaliśmy się, a potem obejrzałem sztukę. Była niezwykła, bo oboje z Michałem wcielali się w kilka postaci, i właśnie to, co zobaczyłem na scenie, sprawiło, że chciałem ją poznać.

Dominika: Przyznaj się, powiedziałeś, że prawie wjechałeś w słup, jak wracałeś do domu…

Wojtek: Nie w słup, ale na taką wysepkę między pasami. Tak było. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło.

Czyli jednak trafił Pana piorun?

Dominika: Wojtek zaczął do mnie pisać. Na początku byłam sceptyczna, nie wiedziałam za bardzo, o co mu chodzi. Przy tym spektaklu towarzyszyły mi takie emocje, taki stres, że żyłam w trochę innym świecie. Nawet nie do końca pamiętałam, jak Wojtek wygląda. Ale zaczął mnie zaskakiwać swoimi wiadomościami, bo Wojtek ma bardzo wysublimowane, inteligentne poczucie humoru. Zaintrygował mnie.

Wojtek: Nie chcąc wyjść na stalkera prześladującego gwiazdę, zasugerowałem, że nie będę się narzucał. Jeśli kiedyś stwierdzi, że ma ochotę się ze mną spotkać, będzie mi bardzo miło. To ona musiała zadeklarować, że chce się ze mną umówić.

Sprytne posunięcie.

Dominika: To było dwa tygodnie później, 24 października 2016 roku, w poniedziałek. Poszliśmy na pierwszą randkę do knajpy na Pięknej. Siedzieliśmy tam jak głupki, nie wiem, ile godzin. W trakcie wymknęłam się do łazienki, popatrzyłam się na siebie w lustrze i pomyślałam: Ale to jest fajny facet. Jezus! Jaki to jest zajebisty facet… (śmiech). Przeczytał w mojej książce, że kocham Boże Narodzenie, i przyniósł mi rodzinę bałwanków – świąteczną figurkę. Rozczulił mnie… Byłam pod takim wrażeniem, że nie mogłam do siebie dojść. Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy, ale ja byłam umówiona z mamą, że przyjeżdżam na tydzień.

Pojechała Pani?

Dominika: Tak. I to był najdłuższy tydzień w moim życiu. Wisieliśmy na telefonie 24 godziny na dobę, właściwie w ogóle nie spędzałam czasu z rodzicami. Wtedy to już była ta miłość od pierwszego wejrzenia. Nie potrzebowaliśmy więcej randek, wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Wyszłam z pociągu, rzuciłam się Wojtkowi w ramiona i tak zostaliśmy do dzisiaj.

Wojtek: O dziwo ten wyjazd Dominiki okazał się nawozem związku. Od poniedziałku do piątku zaliczyliśmy trzy randki, mieliśmy ogromny niedosyt siebie. Każdy kolejny dzień rozłąki był coraz trudniejszy, tęskniliśmy za sobą tak bardzo, jakbyśmy nie wiadomo jak intensywny związek mieli. A de facto nie mieliśmy żadnego. Widzieliśmy się trzy razy. Jak się już zobaczyliśmy na dworcu, nie chcieliśmy się rozstać.

Reklama

Dominika: Osiem miesięcy później Wojtek mi się oświadczył.

Szymon Szcześniak/LAF AM
Marlena Bielinska/MOVE
Reklama
Reklama
Reklama