Dawid Szurmiej dorastał w cieniu wyjątkowych rodziców. Przełomowa decyzja zmieniła jego życie
Syn Gołdy Tencer i Szymona Szurmieja ujawnia prawdę o relacjach rodzinnych

- Marcjanna Maryszewska
- , Beata Nowicka
Aktor, reżyser, producent filmów fabularnych i reklamowych. Niedługo będzie miał polską premierę wyprodukowany przez niego głośny film „Innego końca nie będzie”. Artystyczny gen odziedziczył po słynnych i niezwykłych rodzicach: Gołdzie Tencer i Szymonie Szurmieju. Poszedł jednak własną drogą. Dawid Szurmiej w pełnej humoru rozmowie opowiada Beacie Nowickiej o swoich pasjach (a ma ich wiele), stand-upie dla mamy i swoim… dybuku.
[Ostatnia publikacja na VUŻ-u i Viva Historie 14.02.2025 r.]
Jest jedynym synem Gołdy Tencer. Dawid Szurmiej dorastał w cieniu wyjątkowych rodziców. Wywiad VIVA!
– „Wychowałeś się” w Teatrze Żydowskim.
To prawda, chociaż jak było potrzebne dziecko w przedstawieniu, każde było idealne, bylebym to nie był ja, bo jeszcze – broń Boże – złapię tego bakcyla i będę chciał pracować w teatrze, a przecież aktorstwo to nie jest poważny zawód. Dlatego wyjechałem na studia filmowe do Londynu, gdzie rodzice nie mieli nic do powiedzenia i sam mogłem zdecydować, co chcę w życiu robić. Teraz robię same „poważne” rzeczy (śmiech). Jak mnie szlag trafia z filmem, mam możliwość popracować w teatrze, jak mam przesyt teatru, wracam do filmu, choć ostatnio bardziej poświęciłem się temu drugiemu.
[...]

– Energię życiową, którą kipisz, dostałeś w puli genów?
Myślę, że tak, ale tata był chyba bardziej zwariowany ode mnie. Nie wiem, ile w tym prawdy, ponoć jeździł czołgiem, przejechał całą Syberię, prowadził samolot, był wicemistrzem Dolnego Śląska w boksie… Kiedy się urodziłem, był już po sześćdziesiątce. Mimo to mieliśmy fenomenalne relacje, przyjacielskie. Dla taty nie było ważne, kim jesteś: prezydentem, sprzątaczką, ministrem, kierowcą, wszystkich traktował na równi. Tę postawę przejąłem po nim. Poza tym nauczył mnie pozytywnego podejścia do życia. Zasady, że jeśli czegoś nie umiem, to się nauczę. Tata grał w piłkarskiej drużynie ZWM Zryw Jawor, bo chciał być sportowcem, ja też chciałem, w związku z tym przez lata grałem w futbol amerykański. Zerwałem więzadło krzyżowe, złamałem kilka kończyn, uszkodziłem bark, miałem dwa wstrząśnienia mózgu, ale… było warto. Nie wystąpiłem na olimpiadzie, za to na Stadionie Narodowym oglądały nas tysiące widzów i było to cudowne uczucie. Tata mi pokazał, że warto spełniać drobne, zabawne, niepozorne marzenia. Niekoniecznie trzeba czerpać z życia garściami, ale warto je smakować.
– Po mamie masz poczucie humoru?
Nie wypuszczę cię w drogę powrotną do Krakowa bez jedzenia (śmiech)! To mam po mamie i babci, która też bardzo aktywnie uczestniczyła w moim życiu. Kocham moją mamę, zabije mnie za to, co teraz powiem, ale mam wrażenie, że jej poczucie humoru bywa bardzo głęboko ukryte. Obiecałem jej stand-up. Będzie się zaczynał tak: „Czym różni się żydowska matka od terrorysty? Z terrorystą zawsze można negocjować…” (śmiech).

– Czekam niecierpliwie na ten stand-up! To „ciężar” tego dziedzictwa sprawił, że reżyserię studiowałeś w Londyńskiej Szkole Filmowej?
Niełatwo dorastać w cieniu wyjątkowych rodziców. Myślę, że głównym powodem mojego wyjazdu na studia za granicę było pragnienie odnalezienia siebie. Zrozumienie, kim jestem i czego chcę od życia. Długo tego nie wiedziałem. Pamiętam, że za namową taty złożyłem papiery do szkoły filmowej w Moskwie. Trochę mówiłem po rosyjsku – w przeciwieństwie do taty, który znał ten język doskonale – ale byłem przerażony, że wyląduję w kraju, o którym niewiele wiem, i będę tam sam. Wcześniej sporo czasu spędziłem w Stanach, najlepsza przyjaciółka mojej mamy mieszkała w Nowym Jorku i poniekąd wychowałem się w kulturze anglosaskiej. Na szczęście przyszło pismo ze szkoły w Londynie, że mnie przyjęli. To były fantastyczne lata, doświadczenia, które kształtowały. Szkoła była międzynarodowa, poznałem ludzi z całego świata, wiele się nauczyłem. Uzbrojony w wiedzę wróciłem do Warszawy i… okazało się, że nikogo nie znam. W branży filmowej nie mieli pojęcia, kim jest Szymon Szurmiej, więc nie mogłem jechać na nazwisku. Odbijałem się od różnych drzwi, aż w końcu…
– …udało Ci się. Z przyjaciółmi prowadzisz dom produkcyjny Studio AGART, robicie międzynarodowe projekty.
Mój tata był cudownym człowiekiem, ale fatalnym biznesmenem. Założył agencję artystyczną, która nazywała się Agart, zatrudnił sześć osób na pół etatu, ale… nikt nic nie robił, trzeba było tę agencję szybko zamknąć. Gdy ją zamknęliśmy, tata powiedział: „Jak będziesz miał kiedyś własną firmę, nazwij ją Agart”.
[...]
Cały wywiad w nowej VIVIE! Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce dostępny od czwartku, 13 lutego 2025 roku.

