Choć dziś na boisku odnosi spektakularne sukcesy, dzieciństwo Marcina Gortata nie było łatwe. Sportowiec pochodzi z rozbitej rodziny. Nic dziwnego, że sam chciałby stworzyć kochający dom. Czy z Alicją Bachledą-Curuś uda mu się spełnić to marzenie?

Reklama

Dzieciństwo Marcina Gortata

„Byłem wychowywany jako katolik i wierzę w opiekę Boga”, mówi Marcin Gortat w rozmowie z Katarzyną Olubińską. Zanim stał się znanym i rozpoznawalnym koszykarzem, z zamiłowaniem trenował.. piłkę nożną! „Któregoś dnia nauczyciel wychowania fizycznego w technikum powiedział, że marnuję się w piłce nożnej. Zasugerował: przejdziesz na koszykówkę, to pomogę ci również w szkole, a nie da się ukryć, orłem nie byłem. Pomyślałem, dlaczego nie?”, mówi w wywiadzie dla Newsweeka. Szybko okazało się, że była to świetna decyzja!

Gortat dorastał w łódzkiej dzielnicy, Bałuty: „Nie żyłem bójkami, ale zdarzały się jakieś osiedlowe historie. Miałem 13 lat, a startowali do mnie 20-latkowie. Ja sam nigdy nie szukałem dymu”, mówi. Swoje podejście do życia zawdzięcza rodzicom. Oboje byli sportowcami - tato Janusz jest medalistą olimpijskim w boksie, a mama Alicja trenowała siatkówkę. Rodzice wpajali mu, że zawsze trzeba grać fair play.

Jak sam przyznaje, nie zawsze było kolorowo: „Moi rodzice mieli ciężkie charaktery, trudno im było porozumieć się ze sobą, ale przekazali mi naprawdę fantastyczne geny. Odziedziczyłem po nich ruchliwość, wzrost i obycie sportowe. Potem była tylko ciężka praca”, mówi w rozmowie z dziennikarką Newsweeka.

Ojciec Gortata był rozwodnikiem - z poprzedniego związku miał dwójkę dzieci, Roberta i Małgorzatę. Podobno koszykarz nie najlepiej dogadywał się z przyrodnim bratem. W końcu rodzice sportowca postanowili się rozstać. Marcin zamieszkał z mamą w Łodzi, a ojciec wyprowadził się do stolicy.

Zobacz także

Ucieczką od problemów stała się dla niego koszykówka. „Któregoś dnia nauczyciel wychowania fizycznego w technikum powiedział, że marnuję się w piłce nożnej. Zasugerował: przejdziesz na koszykówkę, to pomogę ci również w szkole, a nie da się ukryć, orłem nie byłem. Pomyślałem, dlaczego nie? Trenerowi od piłki powiedziałem, że rezygnuję. Na to on, że w wieku 18 lat jest za późno na zmianę dyscypliny, nic już nie osiągnę. Odpowiedziałem, że jak mi w koszykówce nie wyjdzie, to wrócę.”, wyznał. I do piłki nożnej nie powrócił.

Choć od lat to właśnie Ameryka jest jego domem, to wciąż nie zapomina, że jest Polakiem: „Staram się pamiętać skąd pochodzę, i jakie zasady są w życiu najważniejsze oraz, że nad wszystkim czuwa Bóg”, mówi. Dla niego gra w koszykówkę to coś więcej niż bieganie, odbijanie piłki i rzucanie do kosza: „To jest ciągła praca nad sobą i swoimi słabościami. Trzeba się nauczyć nawet tego, jak się zachowywać w zespole, bo to piętnaście różnych charakterów, piętnaście strasznie wielkich ego. Każdemu się wydaje, że jest najlepszy, dlatego bardzo ciężko się dogadać”, wyznał.

Długo poświęcał się tylko pracy, a w wolnym czasie wspierał potrzebujących: „Kiedy ktoś mnie prosi, żebym pojawił się na 30 sekund w telewizji najczęściej odmawiam, ale kiedy chore dziecko prosi, że chce się ze mną spotkać, to pójdę”, odparł. Do tej pory czekał na kobietę, która zainteresuje się tym, jaki jest on sam, a nie ile wynosi stan jego konta.

Reklama

„Na pewno będę starał się moim dzieciom zaszczepić wiarę katolicką, dlatego marzy mi się, żeby moja żona też była wierząca”, mówił w jednym z wywiadów. Odkąd związał się z Alicją Bachledą-Curuś, jego marzenia zdają się spełniać. Mocno trzymamy za tę parę kciuki!

East News, Marlena Bielińska
Reklama
Reklama
Reklama