Reklama

Justyna Kowalczyk wciąż zmaga się ze stalkerem. Od lat jest jedną z najbardziej znanych sportsmenek w Polsce. Wszystko za sprawą jej sportowych wyników. Przez lata była niepokonana w biegach narciarskich. Niestety taka popularność może się wiązać z nieprzyjemnościami. Z tymi od jakiegoś czasu zmaga się Justyna Kowalczyk. Sportsmenka w felietonie dla wyborcza.pl pisze wprost: „Miarka się przebrała. Już nie żyję na świeczniku. Układam swój świat na uboczu. Pragnę spokoju. Czuję się bardzo niekomfortowo, gdy ten człowiek, kontrolując i śledząc mnie, poznaje moje życie prywatne. Zaczął grozić bliskiej mi osobie. Zdecydowałam: idę na policję. Póki jeszcze nikomu nic nie zrobił”. Jej historia mrozi krew w żyłach...

Reklama

Justyna Kowalczyk ma stalkera

Justyna Kowalczyk od lat zmaga się ze stalkerem, który nie daje jej spokoju. „Spod domu moich rodziców w Kasinie Wielkiej policja zabrała oszołoma z nożem. Oszołom ów już niejedną noc przespał na pobliskim przystanku autobusowym. Przyjeżdżał z drugiego końca Polski, gdy dowiadywał się, że mogę być z rodziną. Od kilku lat twierdzi, że broni mnie przed szatanem i że moje życie do niego należy. Rzeczy, które wypisywał do mnie na Facebooku, nie nadają się do publikacji. Bałam się go od dawna. Bo nikogo nie boję się tak bardzo jak fanatyków”, wyznała w 2016 roku w ekstra.sport.pl.

„Nie wiem, czy ingerencja policji coś w sprawie tego natręta zmieni. Choć mam nadzieję. Z takimi sytuacjami właśnie kojarzy mi się popularność”, mówiła cztery lata temu. Wygląda na to, że sprawa stalkera Justyny Kowalczyk wciąż jest w toku. W najnowszym wydaniu Gazety Wyborczej znajdziemy felieton sportsmenki, w którym ze szczegółami opisuje, jak obecnie wygląda jej życie. Życie w ciągłym strachu.

„Wyobraź sobie, że ktoś za tobą wszędzie jeździ. Nie, nie robi ci nic złego. Nie grozi. Po prostu jest. Widzisz go w hotelach, w których się meldujesz. Widzisz go, gdy jesteś w pracy. Zaczepia twoich współpracowników. Karmi twojego psa. Twoim rodzicom tłumaczy, jak dobrym jest materiałem na męża. Wypisuje w mediach społecznościowych rzeczy, których nie masz najmniejszej ochoty widzieć. I tak od kilku lat. Jest starszy. Jest byłym policjantem”, wyjawia.

Justyna Kowalczyk pisze wprost, że niezrównoważonych osób, które przekraczają granicę dobrego smaku jest wiele: „Był już jeden od białych róż, co regularnie przybywał w białym garniturze. Był ten, który nazywał mnie najjaśniejszą panienką. Był od trzech pierścionków zaręczynowych. Był ten, co pod mostem spał i ostrzegał przed szatanem, który mnie podobno opętał. Było też kilku nienachalnych, kulturalnych. Wszystkim przechodziło. Ale jemu nie. Pan zaczął regularnie bywać w Ramsau, Santa Caterinie, w Strbskim Plesie. O Jakuszycach i Zakopanem nie wspomnę”, opisuje swoje doświadczenia.

Jeden z psychofanów wciąż jednak nie odpuszcza. Postanowił uprzykrzyć jej życie. Jak wyznaje Justyna, zaczęło się kilka lat temu. Nieznany mężczyzna dał się zauważyć podczas jednego z obozów w Zakopanem: „Ktoś po treningu zapukał. Ponieważ w recepcjach hoteli wszyscy wiedzieli, że numer mojego pokoju mogą udostępniać tylko komisarzom z kontroli dopingowej, otworzyłam. Myślałam, że to ktoś z drużyny. Byłam w ręczniku po prysznicu. Zamurowało mnie. Facet chciał mi się wepchnąć do pokoju. Zatrzasnęłam drzwi. Tego dnia posypało się moje poczucie bezpieczeństwa”, pisze dla Gazety Wyborczej.

Justyna Kowalczyk twierdzi, że mężczyzna, który ją prześladuje, przyjechał niedawno do Ramsau, gdzie przebywała przez tydzień z kadrą na zgrupowaniu. Wcześniej także pojawiał się wszędzie tam, gdzie trenowała oraz spędzała czas. Okazuje się, że nie pomogła nawet interwencja trenera Aleksandra Wierietielnego. Biegaczka narciarska uważa, że ów mężczyzna jest chory psychicznie.

„Czuję się bardzo niekomfortowo, gdy ten człowiek, kontrolując i śledząc mnie, poznaje moje życie prywatne. Zaczął grozić bliskiej mi osobie. Zdecydowałam: idę na policję. Póki jeszcze nikomu nic nie zrobił”, podsumowuje Kowalczyk. Mamy nadzieję, że sprawa sportsmenki szybko zostanie skierowana do sądu i tam znajdzie swój finał...

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama