Córka Zbigniewa Wodeckiego o wielkim hołdzie gwiazd dla taty
„Cały czas mam ochotę zadzwonić do taty”
- BEATA NOWICKA
Zbigniew Wodecki został wyróżniony złotym Fryderykiem za całokształt twórczości! Wzruszona córka Katarzyna Wodecka-Stubbs, która stoi na czele Fundacji im. Zbigniewa Wodeckiego komentuje: „Tata byłby szczęśliwy, że został doceniony. Zawsze przynosił nagrody do domu. Nie chował ich jednak w gablocie, za szkłem, tylko stawiał na lodówce, w kuchni, gdzie wszyscy siedzieliśmy. Jesteśmy zachwyceni tą nagrodą bo wiemy, że tata był bardzo szczęśliwy z dwóch Fryderyków, jakie dostał w ubiegłym roku. Najlepszą płytą roku została uznana „1976: A Space Oddysey”, nagraną wspólnie z zespołem Mitch&Mitch Orchestra&Choir, a utworem roku została, pochodząca z tego albumu piosenka "Rzuć to wszystko, co złe". Tato był skromnym człowiekiem, ale bardzo je sobie cenił”. To właśnie ona odbierze statuetkę podczas uroczystej gali 24 kwietnia 2018 w Teatrze Polskim w Warszawie.
Katarzyna Wodecka w wywiadzie dla Viva.pl
W biurze Fundacji im. Zbigniewa Wodeckiego są setki jego płyt, zdjęć, plakatów... Pani tato tu wciąż jest, wydaje się być wszechobecny. To chyba bywa trudne emocjonalnie?
Bardzo ciężko jest z tym żyć. Ja zresztą często jestem pytana o to, jak sobie z tym radzę, odpowiedź jest dość prosta, z jednej strony Fundacja to pewnego rodzaju obowiązek, a z drugiej może też rodzaj terapii. Wydaje mi się, że troszkę oddzieliłam w sobie, może ze względów bezpieczeństwa emocjonalnego, swoją pracę na rzecz Zbigniewa Wodeckiego, pamięci o nim, żeby wciąż grał i żeby było go dużo, od moich osobistych przeżyć.
Wiem, że brzmi to dość absurdalnie, ale wbrew pozorom jest nieuniknione. A ja co dzień spotykam się z instytucjami, firmami które z fundacją współpracują więc jest to wymagająca sytuacja. Myślę jednak, że kiedy trzyma się życie osobiste w gnieździe - a my taką rodziną jesteśmy, nigdy nie byliśmy na świeczniku czy tapecie brukowców i taką mieliśmy też umowę z ojcem, który sam wbrew pozorom, nie przepadał za tą częścią sławy czyli za życiem w świetle fleszy, to wtedy dom jest na tyle prywatny, że dużo łatwiej chować w nim życie osobiste i uczucia.
Choć sama czasami nie wiem, w którym momencie jestem czy w pracy, czy w domu, czy z tatą, cały czas mam ochotę do niego zadzwonić i powiedzieć mu, co załatwiłam. Na razie nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek miałoby do mnie realnie dotrzeć, że taty z nami nie ma.
Mój ulubiony utwór to „Rzuć to wszystko co złe" z albumu „1976: A Space Odyssey" w aranżacji z zespołem Mitch&Mitch.
Ja w ogóle lubię piosenki mniej słyszane, na przykład „ Maj". Dużo z tych starszych rzeczy, na przykład „Odjechałaś tak daleko" z albumu, o którym pani wspomniała - uwielbia, aczkolwiek to nie jest kompozycja taty, ale ona jest cudownie zaśpiewana. To jest niesamowite, ale teraz kiedy archiwizuję twórczość taty pojawiły się przepiękne, zupełnie nieznane utwory z lat 70-tych, niesłuchane przez nikogo, nie wydane przez nikogo.
Niezwykłe kompozycje. Myślę też, że tata nie chwalił się tą swoją ilością talentów, czy raczej szerokim obszarem muzycznym, jaki wypełniał, bo on potrafił przecież tworzyć muzykę oratoryjną, teatralną, filmową ale nigdy się nie obnosił z ilością rzeczy, które mógłby robić, stworzyć, tylko je sobie cichutko komponował. Wierzę, że będzie chwila i na to, żeby tą twórczość mniej znaną też pokazać.
Mieliście naradę rodziną, że to właśnie Pani stanie na czele Fundacji?
Tak. My jesteśmy bardzo zwarci i zgrani, cała czwórka. Każdy ma swoją rolę do odegrania. Moja rola wynika z bardzo prostej i racjonalnej przesłanki, po prostu jestem po studiach produkcji filmowej i zawodowo bardzo długo pracuje przy podobnych projektach, też zresztą festiwalach, więc dla mnie zajmowanie się rzeczami produkcyjnymi, organizacyjnymi jest zupełnie naturalne, nie było sensu, żeby przyuczać do tego kogoś innego. Poza tym wspieramy się i każdy wie, w którym momencie jest potrzebny i do czego. A Fundacja i Festiwal jest potrzebny nie tylko nam, ale też wszystkim fanom Zbyszka Wodeckiego.
Jego publiczność jest ogromna. Pani tato znał całą Polskę, chyba nie ma drugiego takiego artysty, który zagrałby w setkach malutkich miejscowości, a jednocześnie na największych i najważniejszych scenach. Ludzie go autentycznie kochali.
Przez to, że był bardzo taki namacalny, nie bał się – i nie unikał- bardzo bezpośredniego kontaktu z ludźmi, zawsze miał chwilę, że porozmawiać, zrobić sobie z kimś zdjęcie, dać autograf. Dzięki temu miał tych ludzi wielu wokół siebie, niekoniecznie tylko fanów muzyki, po prostu ludzi, którzy go uwielbiali za jego osobowość, szczerość, naturalność.
Pani tato grał z najlepszymi artystami, kogo Pani zaprosi na ten pierwszy symboliczny koncert 8 i 9 czerwca w Krakowie?
Festiwal odbędzie się w rodzinnym Krakowie zresztą tworzymy go wspólnie z Miastem. Na razie nie mogę wiele powiedzieć. Okazało się, że wbrew pozorom przygotowujemy ogromny projekt. Wystartowaliśmy z pomysłem na kameralny festiwal, który natychmiast zaczął się rozrastać, w sumie z bardzo prostej przyczyny, twórczość taty to ponad 40 lat grania. I to właściwie permanentnego grania, longiem, cały czas...
No tak, jego pracowitość jest legendarna.
I stworzyła nie tylko ogromne zaplecze utworów ale przede wszystkim kontaktów z przeróżnymi środowiskami muzycznymi. Od jazzowego, przez klasyczne po estradowe. Więc myśląc o tacie, z nadzieją, że stworzymy coś dla niego po to, żeby ludzie wciąż go kochali, pamiętali, słuchali, trzeba było zapukać do przyjaciół, a przyjaciele – jak się okazało - bardzo chętnie wezmą w tym projekcie udział. Więc proszę sobie wyobrazić ilu mamy tych przyjaciół...
Na zachętę kilka nazwisk?
Z przyjaciół, ikon muzyki, którzy z ojcem grali, czy śpiewali zaprosiliśmy panią Zdzisławę Sośnicką, Alicję Majewską, Beatę Rybotycką, czy Grzegorza Turnaua i liczymy na to, że z nami będą, ale też wielu innych wspaniałych artystów zostawmy sobie też trochę niespodzianki, a niespodzianki będą, program Festiwalu i gości ogłaszamy jeszcze w marcu. Przede wszystkim zależy nam na tym, żeby ten festiwal miał bardzo pogodny charakter.
Taki „tatowy", pozytywny, będziemy starali się pokazać Zbigniewa Wodeckiego takim, jakim był. A był bardzo pogodnym człowiekiem. Nigdy nie pielęgnował problemów, kiedy pojawiały się złe emocje, to mówiąc dosłownie bardzo szybko je „czyścił", wykonywał natychmiast jakiś telefon, wyjaśniał, prostował, wyrzucał to z siebie. Nauczył nas tego. Myślę, że łatwiej tak żyć.