„Wiem, że mówią o mnie amant”. Mateusz Damięcki kończy 36 lat!
1 z 6
Mateusz Damięcki obchodzi dzisiaj 36. urodziny. Jako dziecko dla cukierków gotów był oddalić się z poczty z obcą kobietą. Miał wtedy dwa i pół roku. Jako pięciolatek zainteresował się kartkami wielkanocnymi. „Kim jest ten facet?”, spytał mamę. „To Jezus”, wyjaśniła. „A kto go tak załatwił?”, drążył. „Źli ludzie”, padła odpowiedź. „Aha, już wiem – kowboje!”. W wieku 20 lat, gdy jego kariera nabierała tempa, słuchał rosyjskiego rocka i czytał „Mistrza i Małgorzatę”. Jako dorosły człowiek kieruje się myślą Adama Mickiewicza: "Ludzie, każdy z was mógłby samotny, więziony, myślą i wiarą zwalać i podźwigać tony". Jako aktor jest kojarzony z urodą amanta i w 2007 roku zdobył tytuł Viva! Najpiękniejszy.
Mateusz Damięcki: To wyróżnienie sprawiło mi naprawdę wielką przyjemność. Miłe, że się podobam, i nie zamierzam teraz udawać, że nie ma to dla mnie znaczenia. Wiem, że mówią o mnie amant. Nie martwię się tym jednak wcale, mimo że doskonale rozumiem, że są role, których ze swoją powierzchownością nie zagram.
Jakie jest jego marzenie? Vivie! powiedział kiedyś, że chciałby po prostu… móc więcej. O czym jeszcze marzy?
Mateusz Damięcki: Ja marzę o spokojnym niespokoju. Chciałbym, żeby los nigdy nie przestał mnie zaskakiwać. Bo tylko wtedy ma się poczucie życia pełną piersią, kiedy dzieją się rzeczy, które nas ciągle doskonalą. Nie chciałbym, żeby zawsze było dobrze, bo wiem, że to utopijne. Wolałbym raczej taką sinusoidę i życie w przeświadczeniu, że żeby było dobrze, musi też być źle.
Życzymy wszystkiego najlepszego i przypominamy najpiękniejsze zdjęcia aktora oraz co mówił o miłości, przeszkodach w życiu i wyrzutach sumienia.
Polecamy: Pamiętacie laureatów rankingu VIVA! Najpiękniejsi? Był wśród nich Mateusz Damięcki.
2 z 6
Uroda pomaga w życiu czy przeszkadza?
Mateusz Damięcki: Z tym pięknem fizycznym bywa różnie. Bo jeśli chodzi o rodzinę i przyjaciół, nie ma ono znaczenia. Wiadomo, że kochają nas za to, jacy jesteśmy, a nie za to, jak wyglądamy. Jednak w przypadku zawodu, który wykonujemy, wygląd ma ogromne znaczenie. Mam urodę amanta i wiem to. Bez sensu, gdybym się tym przejmował, choć doskonale rozumiem, że są role, których ze swoją powierzchownością nie będę mógł zagrać. Ale kiedy byłem młodszy i wiadomo już było, że zostanę aktorem, moja babcia lubiła mi powtarzać, żebym się cieszył, że tak wyglądam, bo przynajmniej będę musiał więcej pracować niż inni, udowodnić, że wygląd to nie wszystko. „Bądź dobrym aktorem”, mówiła mi. Sama była wielką aktorką i niedoścignionym dla mnie wzorem.
Poza urodą jego znak szczególny to… pieprzyk.
Mateusz Damięcki: To już zasługa babci, która zadbała o jego rozmiary. Bo ja go nie miałem od urodzenia, pojawił się dopiero po 2–3 miesiącach i babcia za wszelką cenę chciała go zetrzeć. Ściereczką, na mokro, na ślinę... Wcierała mi go w skórę, przekonana, że się ubrudziłem. No i wyrósł taki okazały. Kiedyś jakiś lekarz kazał mi go usunąć, obciąć... Niektórzy fotografowie wciąż chcą go zatuszować. Zupełnie tego nie rozumiem. Ja sam zawsze lubiłem patrzeć na kobiety pozbawione sztampy i wyposażone na przykład w szparę między zębami. Nie żebym się zaraz zakochiwał, ale z miejsca zwracałem na taką dziewczynę uwagę.
3 z 6
Jak radzi sobie z przeszkodami?
Mateusz Damięcki: Mój agent powtarza zawsze, że co ma być, to będzie, i tyle. I sam nauczyłem się w życiu tym kierować. To jednak wcale nie znaczy, że nie należy nad sobą pracować, bo to jest chyba najważniejsze. I tak naprawdę to nauczyłem się tego, że w życiu nie mam złych i dobrych momentów, bo wszystko przeżywamy po coś i od nas zależy więcej, niż się sami spodziewamy. I teraz wszystkich bardzo przepraszam, ale muszę zacytować Mickiewicza i fragment „Dziadów”, który sobie często powtarzam: „Człowieku gdybyś wiedział jaka twoja władza, kiedy myśl w twojej głowie jako iskra w chmurze rozbłyśnie niewidzialna obłoki zgromadzą i tworzy deszcz rodzajny i gromy, i burze. Ludzie, każdy z Was mógłby samotny, więziony, myślą i wiarą zwalać i podźwigać tony”. Czy to nie jest piękne? Kiedy mam zły dzień i zaczynam narzekać na wszystko, co wokół, powtarzam sobie te słowa, które nasz wieszcz napisał w litewskim więzieniu i myślę sobie: „Przestań bluźnić”.
4 z 6
W 2007 roku podzielił się refleksją na temat miłości.
Mateusz Damięcki: Chyba zdarzyło mi się w życiu mylić niepewność uczuć z miłością. A może właśnie mylę się, myśląc w ten sposób. Wydaje mi się, że to akurat powinno się wiedzieć na sto procent. Trzeba wiedzieć, czy się kocha, czy nie. Zatem wciąż się uczę. Bo, jak się okazało, nie opanowałem jeszcze tej dziedziny życia do perfekcji. Pociesza mnie myśl, że mój dziad Dobiesław spłodził swego pierworodnego Damiana Damięckiego w wieku lat 43. Mój ojciec spłodził mnie, gdy miał lat 36. Nie pozostaje mi nic innego, jak wychodzić częściej z domu i spokojnie czekać.
Jak dziecko pisał nawet wiersze.
Mateusz Damięcki: Taka tam grafomania, ale też prawdziwe uczucia, w prostej, szczerej formie. Mam taki zeszyt, podpisany: „Wiersze, Mateusz Damięcki, 1991 rok”. 90 stron i... dwa utwory. Pierwszy, okolicznościowy, zadedykowałem mamie, drugi to ukochany wiersz mojej siostry. Za każdym razem, jak go dorywa, ma zapewniony humor na kilka tygodni. Wystarczy, że zobaczy ten zeszyt z daleka i już ma mokre oczy, po prostu sika ze śmiechu. Bierze go do ręki, otwiera z takim namaszczeniem, jakby to była Biblia i czyta:
„Ja to ja, / ty to ty, / ja i ty to my”.
Polecamy: "Nie ma co ukrywać, jesteśmy na siebie po prostu skazani". Znane rodzeństwa w "Vivie!"
5 z 6
Co uważa za punkt zwrotny swojej kariery?
Mateusz Damięcki: A dla mnie najważniejszy był wyjazd do Rosji. Miałem wtedy 17 lat i dostałem rolę w wielkiej rosyjskiej produkcji. Zagrałem tam trochę przez przypadek. Któregoś dnia bardzo długo dzwonił telefon służbowy mamy. Byłem sam w domu i mimo że wiedziałem, że nie można mi było go odbierać, zrobiłem to. I usłyszałem, że następnego dnia mam przyjść na casting, bo do Polski przyjechał rosyjski reżyser, i że to dla mnie szansa. Powiedziałem mamie, że chcę pójść, i w efekcie kilka miesięcy później wyjechałem do Moskwy. I kiedy myślę o tamtej przygodzie, to przed oczami mam ogromny step. Stałem na nim ubrany w szubę szytą specjalnie dla mnie, w ręku trzymałem smycze 20 ujadających psów. Wyglądałem tak, jak przystało na carskiego żołnierza. I kiedy stałem tak na tym stepie, to w czterdziestostopniowym mrozie wysiadły wszystkie kamery. Po trzech miesiącach wróciłem do Polski zupełnie inny. Dorosłem, zmieniły mi się priorytety, inaczej zacząłem patrzeć na życie. Ta Rosja to była przygoda mego życia.
6 z 6
Czy ma czasami wyrzuty sumienia?
Mateusz Damięcki: Oj, od sumienia to ja jestem uzależniony! I zawsze będzie mi się kojarzyło z jednym. Pewnego dnia próbowałem przetestować wyciskacz do czosnku, taki plastikowy, czerwony. Wycisnąłem czosnek i nagle, nie wiedzieć czemu, poczułem, że jest w tym coś złego. Jak weszła mama, zrobiłem się czerwony jak ten wyciskacz i w jakimś opętaniu włożyłem narzędzie zbrodni do szafki z naczyniami. Po kilku godzinach mama otworzyła tę szafkę i – cóż – wszystkie talerze strasznie śmierdziały. Spytała, kto to zrobił, a w mojej głowie zaszła jakaś totalna implikacja myśli, odczuć, emocji i... powiedziałem, że to nie ja. Matylda była młodsza. Nie przyznała się, płakała, ale stanęło na tym, że to ona. A mnie przez półtora roku, każdego dnia przed pójściem spać, dopadała myśl o moim występku i zawsze, kiedy zrobiłem coś złego, widziałem ten nieszczęsny czosnek w czerwonym wyciskaczu. Ta kombinacja stała się moim sumieniem. Aż nadszedł taki wieczór – to było chyba przed świętami – kiedy wszystko sprzyjało wyznaniom i przyznaniom. Uroczysty nastrój, mama popijała wino, ja dostałem jakąś piątkę czy szóstkę... No i przełamałem się, wyrzuciłem to z siebie. Poczułem się wtedy jak anioł, stałem się nowym człowiekiem, sto kilo lżejszym.
Polecamy: Pamiętacie laureatów rankingu VIVA! Najpiękniejsi? Był wśród nich Mateusz Damięcki.