Reklama

Tęsknota jest jeszcze gorsza niż na początku. Teraz jest mi dużo trudniej", mówi Magdalena Adamowicz. Tragiczne wydarzenia na zawsze zmieniły życie jej rodziny. Paweł Adamowicz został śmiertelnie raniony nożem rok temu podczas 27. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Gdańsku. Magdalena Adamowicz doskonale pamięta dzień, w którym rozegrał się ten dramat. Mimo niewyobrażalnego bólu i cierpienia zdecydowała się kwestować podczas tegorocznego finału. Jak wspominała w wywiadzie VIVY! wydarzenia sprzed dwóch lat? Oto fragment archiwalnego wywiadu z listopada 2019 roku.

Reklama

Żałoba ma siedem etapów, Wy przechodzicie przez ten drugi, bardzo trudny. Jak się Pani dowiedziała o śmierci Męża?

Zadzwoniła do mnie siostrzenica. Tego dnia rano szłyśmy do kościoła na dziewiątą trzydzieści rano, a Paweł już nie odbierał telefonu. Dzieliła nas duża różnica czasu. Zadzwoniłyśmy do teściów. Teściowa powiedziała, że wpadł do nich, taki radosny, coś przegryzł i pobiegł dalej, pod sądy. Był przecież Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Paweł zawsze kwestował. Dlatego pewnie nie mógł odebrać. Gdy wyszłyśmy z kościoła, przypomniałam sobie, że mam wyciszony telefon i zobaczyłam, że dzwoniła moja siostrzenica, bardzo płacząc, że wujkowi coś się stało i jakiś wariat dźgnął go scyzorykiem.

Pomyślałam, że ma grubą kurtkę i taki scyzoryk może go tylko lekko zranić. Pytałam, skąd o tym wie, a ona, że jej kolega był z Pawłem jako wolontariusz. Powiedziała, że wujka reanimują, więc pomyślałam, że to niemożliwe, że to się nie dzieje naprawdę. Człowiek nie wierzy w takie rzeczy. Postanowiłam dziewczynkom nic nie mówić. Zadzwoniłam do Oli Dulkiewicz i do zastępców Pawła, ale żadne nie odbierało. Brat Pawła też milczał. A siostrzenica prosiła tylko, żeby nie informować dziadków, bo po co ich denerwować. Za chwilę zatelefonował do mnie Piotr Grzelak, płakał, krzycząc, że ratują szefa, już jadą karetki. Zaczęłam krzyczeć: „Ratujcie go, ratujcie!”. Córki w tym momencie zaczęły pytać, co się dzieje. Tereska usiadła na chodniku i zaczęła płakać. Powiedziałam, że tatuś został ranny, ale wszystko będzie dobrze i żebyśmy się pomodliły.

Zaczęłam załatwiać bilety na samolot, ale żaden samolot LOT-u nie leciał do Polski, a nasza przyjaciółka miała tylko dwa bilety na Lufthansę, pomyślałam więc, że Tunia zostanie, a ja pojadę z Tereską. Za chwilę zadzwoniła znajoma lekarka, mówiąc: „Bierz dziewczynki i przyjeżdżaj”. Wiedziałam więc, że to coś poważnego, i poprosiłam, żeby mi znalazła jakikolwiek lot do Europy. Poleciałyśmy do Londynu, z Londynu do Gdańska. Jeszcze Antonina zadzwoniła do koleżanki w Stanach, żeby zaopiekowali się naszym psem, a jej mama przyniosła mi tabletki na uspokojenie, bo ja nic takiego nie miałam. Antonina i Tereska po tych lekach po prostu zasnęły. A gdy przyjechałyśmy, Paweł już nie żył. Nawet nie pamiętam, jak dojechałam do szpitala.

Nie zdążyła się Pani pożegnać…

Nie miałam takiego odczucia, bo kiedy w Los Angeles odwiozłyśmy Pawła na lotnisko, jeszcze został z nami jakieś dwie godziny z powodu opóźnienia i gdy szedł na odprawę, wyściskałyśmy się z nim bardzo. Tereska mówiła, że to niesprawiedliwe, że to tata będzie zbierał na Orkiestrę, a nie one. I prosiła: „Tatulku, nie jedź”. A przecież była przyzwyczajona, że Paweł wyjeżdża i wraca. Zrobiliśmy sobie wtedy ostatnie selfie. A gdy Paweł szedł schodami na górę do samolotu, do samego końca mu machałyśmy. Gdybym wiedziała, że to nasze ostatnie pożegnanie, byłoby całkiem inne, ale to też było szczególne. Myśmy się zawsze czule żegnali, nawet jak mąż wylatywał tylko do Brukseli samolotem o szóstej rano i wychodził po czwartej. Ja wygrywałam walkę ze swoim lenistwem i wybiegałam boso na klatkę, by mocno go pocałować.

(...)

A jednak w Brukseli działa Pani bardzo aktywnie. Dużo zajęć to lekarstwo?

Może? Nie umiem nic nie robić. Jestem więc bardzo aktywna. Przygotowywanie kampanii przeciwko mowie nienawiści, praca parlamentarna zajmują moje myśli i czas. Chcę, aby tocząca się od bardzo dawna dyskusja, gdzie jest granica między wolnością słowa a mową nienawiści, wreszcie znalazła racjonalne rozwiązanie prawne, najlepiej na poziomie międzynarodowym, bo poszczególne kraje same sobie z tym zjawiskiem nie poradzą. Walczę też o to, aby prawnie zabronić stosowania inżynierii społecznej w polityce, czyli aby przeciwdziałać okłamywaniu wyborców, manipulowaniu opinią publiczną za pomocą nieprawdziwych informacji i propagandy. Kłamstwo zabija dziś demokrację, wypacza jej sens. A ci, którzy to robią, mają usta pełne frazesów o wolności słowa. Musimy skończyć z tym bezwstydnym cynizmem, wszechobecną hipokryzją. Zabójstwo Pawła musi nas wybudzić z tego chocholego tańca! Chcę, żeby to była moja misja, która nie tylko pozwoli mi przetrwać to wszystko, ale też nada sens tej tragedii. Ale wiem, że nadchodzą trudne chwile, święta, potem 13 stycznia…

Wasza miłość miała solidny fundament, nie opierała się tylko na relacjach mężczyzna–kobieta.

Była przyjacielska, była serdeczna. My nawet nie mieliśmy czasu, żeby się kłócić i bardzo się we czwórkę przyjaźniliśmy. Mogliśmy sobie wszystko powiedzieć. Paweł nie obarczał mnie swoimi urzędowymi problemami. Czasem nawet byłam zła, gdy przeczytałam coś, o czym mi nie powiedział. Odpowiadał: „Kochanie, nie chciałem cię denerwować”. Częściej opowiadał o przypadkowo spotkanych ludziach, o ich losach i jak im pomaga. To niesamowite, ci ludzie teraz do mnie piszą, opowiadają, jak zmieniło się ich życie.

Miała Pani oparcie w Mężu, a On w Pani. To bardzo ważne.

Ważne, że miał stabilny dom i doceniał moją wyrozumiałość. Powtarzał: „Ty jesteś moim aniołem z cudownymi skrzydłami”. Wiedział, że ten anioł nad nim czuwa. I że o której by nie wracał do domu, to ja byłam. Zawsze. A gdy wyjeżdżał, przygotowywałam mu walizkę. W weekendy jedliśmy razem śniadania, to Paweł robił świetną jajecznicę. W niedziele chodziliśmy na obiady do jego rodziców, po czym on wyciągał się na swoim kawalerskim łóżku, a córki kładły się po jego obu stronach i zasypiali na pół godzinki. A potem szliśmy na Stare Miasto na lody. Jeśli akurat miał wolną niedzielę. Takie wspomnienia przechowuję. I to one pomagają mi żyć.

Czytałam, że nie czuje Pani nienawiści wobec mordercy? To aż niewiarygodne.

Już mówiłam, mam silny dar wiary, a jej fundamentem jest miłosierdzie. Po co pielęgnować złe emocje? To niczego nie zmieni. Ten człowiek to narzędzie, ofiara systemu przepełnionego mową nienawiści, wszechobecną i na którą jest przyzwolenie z góry. A może ten człowiek jest chory? Moi teściowie modlą się o jego nawrócenie. Żal mi jego matki. To dla niej jest moje wybaczenie.

Fragmenty wywiadu Magdaleną Adamowicz pochodzą z wywiadu udzielonego VIVIE!

Zdjęcia Bartek Wieczorek/LAF AM
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama