O miłości, pasji do podróży i porzuconym aktorstwie. Julia Pietrucha kończy 28 lat!
1 z 5
Julia Pietrucha kończy 28 lat!
Ciągle nas zaskakuje! Udowodniła, że wiele potrafi. Na swoim koncie ma role w serialach „Pensjonat pod Różą”, „39 i pół” oraz w filmach „Jutro idziemy do kina”, „Tatarak” czy „Miasto z morza”. I to wszystko przed 20. urodzinami. Jest najpopularniejszą blondynką w Polsce, a to wszystko dzięki serialowi „Blondynka”, w którym grała główną rolę. Porzuciła ją dla wędrówek po świecie. Bo jest pewna, że to właśnie tam, gdzieś na końcu świata, może nauczyć się najwięcej. Czego nauczyły ją podróże? "Przekraczania własnych granic", mówiła nam w 2013 roku. Nie zamierzała robić kariery za wszelka cenę, walczy o marzenia i dąży do szczęścia.
Polecamy też: „Gdy go zobaczyłam, oblałam się rumieńcem. To mi zostało do dzisiaj”. Jaki jest mąż Julii Pietruchy?
„Aktorstwo mnie zmęczyło, trochę się wypaliłam. Rzuciłam serial, bo przestałam to czuć. Przejechałam z Ianem na motocyklach Wietnam i Laos. Otarłam się o śmierć. Odkryłam, że mogę więcej, niż mi się wydaje, że mogę. To mi dało siłę, żeby wrócić do Polski i nagrać płytę. Po swojemu”, zdradziła Romanowi Praszyńskiemu w ubiegłym roku. Debiutancka płyta „Parsley” (czyli pietruszka), w której produkcji pomagała jej rodzina - mąż Ian, ojciec i mama, okazała się sukcesem. Muzyka towarzyszy jej od wielu lat. Sama nauczyła się grać na gitarze i rozpoczęła przygodę z komponowaniem. Wcześniej swoje utwory chowała do szuflady. Energia, którą otrzymuje od publiczności będąc na scenie, inspiruje ją do dalszego działania.
Czy zawsze zakochuje się od pierwszego wejrzenia? O co kłóci się z ukochanym? Jak zmieniło ją spotkanie ze śmiercią? W pierwszej takiej rozmowie z Romanem Praszyńskim.
Zapraszamy do galerii.
Zobacz też: „Gdy go zobaczyłam, oblałam się rumieńcem. To mi zostało do dzisiaj”. Jaki jest mąż Julii Pietruchy?
2 z 5
Aktorstwo Cię znudziło?
Zmęczyło trochę, trochę się wypaliłam. Mam wrażenie, że uległam stagnacji, poczułam brak rozwoju. Zaczęło mi być niewygodnie w tym momencie życia i postanowiłam coś zmienić.
– Nagrać płytę?
Tak. Właśnie z Ianem rozsyłamy pierwsze zamówione egzemplarze mojej „Parsley”, czyli „Pietruszki”. Jestem przeszczęśliwa i wzruszona. Jeszcze kilka miesięcy temu nie wierzyłam, że to się uda. Że będę trzymała w ręku swój własny krążek. Z moimi piosenkami, które sama napisałam i nagrałam. A teraz siedzimy w domu, ja drukuję adresy, Ian przykleja je taśmą do kopert. Najbardziej lubię ostatni element – gdy wkładam do koperty płytę i zaklejam paczuszkę, która trafi gdzieś w świecie do osoby, której spodoba się moja muzyka.
– Porzucasz aktorstwo dla muzyki?
Nic nie porzucam. Mam propozycje aktorskie i zastanawiam się nad nimi. Ale na pierwszy plan wysunęła się muzyka. Oboje z Ianem uważamy, że to najważniejszy projekt naszego życia. Pozwoliłam sobie na coś, o czym marzyłam od lat. Na pokazanie ludziom moich utworów. Dlatego teraz będę zajmować się głównie tym. Aktorstwo może poczekać.
– Skąd muzyka u Ciebie?
Była w moim życiu od zawsze. Miałam 11 lat, gdy trafiłam do teatru Syrena. Rolę Gerdy w „Królowej śniegu” dostałam ze względu na moje wokalne zdolności.
– Co ciągnęło małą Julię do teatru?
Fascynacja magią. Kulisy charakterystycznie pachniały, podłoga skrzypiała, unosił się dym. Teatr był jak kraina z baśni. A jeszcze „Królowa śniegu” grana była we wspaniałych kolorowych strojach. Byłam zafascynowana. Moja mama była tancerką baletu, ma artystyczną duszę, w jakiś sposób poszłam jej śladem.
– Weszłaś w ten świat głęboko.
To prawda. Po teatrze trafiłam do serialu „Na Wspólnej”. To było bardzo fajne przeżycie, moja pierwsza styczność z kamerą. Dostałam do zagrania ciekawą rolę bliźniaczek, mogłam się tym trochę pobawić. A naprawdę wielką fascynacją była rola w „Jutro idziemy do kina”. Miałam chyba 17 lat i to było piękne doświadczenie.
– A czym wciągnęła Cię „Blondynka”?
Podobał mi się scenariusz, bardzo cieszyłam się graniem. Tym, że mam główną rolę. Wciągnęłam się w pracę, wielkim zaskoczeniem dla mnie – jak i dla całej ekipy – okazała się popularność serialu.
– Lubisz się pokazywać na okładkach?
Nie za bardzo lubię brylować. Świat show-biznesu nie jest dla mnie aż tak atrakcyjny. Bardziej cieszyło mnie, że widzom podoba się to, co robię. Że jest to dla nich ważne.
– Czemu to rzuciłaś?
Przestałam to czuć. Nie chcę robić rzeczy przeciwko sobie bądź których tak na 100 procent nie czuję. To właśnie dały mi podróże. Czas, żeby wczuć się w siebie. I odkryć, co naprawdę chce się robić w życiu.
– Chcesz robić muzykę?
Tak. Miałam 13 lat, gdy moja starsza siostra, Natalia, dostała gitarę na swoją szesnastkę. Zabrałam jej i zaczęłam się sama uczyć. Początki były bardzo ciężkie, bo to była gitara z metalowymi strunami i bardzo bolały małe paluszki…
Zobacz też: Julia Pietrucha mówi: "W mojej głowie jest miejsce na dziecko". Czy zrezygnuje dla niego z podróżniczej pasji?
3 z 5
– Jakiej pierwszej piosenki się nauczyłaś?
Oj, nie pamiętam. Wtedy słuchałam jakiegoś amerykańskiego punka. Ściągałam sobie słowa i akordy z internetu.
– Grałaś punka?
Tak. Dziwi cię to? Wtedy też zaczęłam wymyślać moje pierwsze melodie. Bo u mnie zawsze na początku jest melodia. Potem pojawiają się słowa i powstaje piosenka. Punka nie grałam długo. Odłożyłam gitarę, bo ktoś podarował mi moje pierwsze ukulele.
– Jestem coraz bardziej zdziwiony.
Ojciec Iana, gdy dowiedział się, że lubię ukulele, podarował mi prawdziwe, robione na Hawajach. Sam mieszka pod Los Angeles, bywa na Hawajach, zna hawajską kulturę. Zakochałam się na zabój w brzmieniu tego instrumentu. I zaczęłam komponować piosenki na ukulele. Grałam je tylko przyjaciołom, tak naprawdę ukrywałam je przed ludźmi. Muzyka przez te wszystkie lata była moją tajemnicą.
– Wstydziłaś się ujawnić?
Wstydziłam się, a może raczej bałam oceny publiczności. Od bardzo wczesnych lat byłam „na widoku”, ludzie komentowali to, co robię. Nie chciałam, żeby ktoś krytykował moje piosenki.
– Co się stało, że nabrałaś odwagi?
W pewnym momencie zaryzykowałam i wrzuciłam do internetu jedną piosenkę. Prosty utwór na ukulele. Reakcja ludzi bardzo mnie zaskoczyła. Pisali, że im się podoba, że wzrusza. Ze zdziwieniem i radością czytałam, że jest to im bliskie. I potem już było mi ciężko o tym zapomnieć. Ich serdeczność dała mi napęd do działania. I pewność siebie. Zaczęłam próbować nagrywać z różnymi producentami, ale efekty nie były zadowalające. Czułam, że to nie jest prawdziwe, to nie jestem prawdziwa ja. Powoli dojrzewałam do ważnej decyzji – sama muszę to zrobić! Muszę wziąć pełną odpowiedzialność za moją muzykę. Nie było łatwo, uwierz mi.
– Kiedy dojrzałaś?
Takim przełomowym momentem była moja podróż po Azji. W zeszłym roku wybraliśmy się z Ianem na półroczną podróż po najdalszych zakątkach świata. Dwa miesiące jechaliśmy przez Wietnam i Laos. Na motocyklach.
– Ho, ho!
Wcześniej jeździłam na motocyklu przyklejona do pleców Iana, on prowadził. Zwiedziliśmy tak Indie. Zdecydowaliśmy, że fajnie byłoby na starej hondzie pojeździć po Wietnamie. Mieliśmy kamerki, chcieliśmy zrobić film z tej podróży. Ale stwierdziłam, że co to będzie za historia motocyklowa, jeśli ja sama nie będę prowadzić? Powiedziałam, że musimy na miejscu kupić dwa motocykle.
– Jeździłaś kiedyś?
Nie. Trochę przesadziłam z brawurą. Gdy wyjeżdżaliśmy z Hanoi – każde na swojej maszynie – przebudziłam się i zorientowałam, że to chyba nie najmądrzejszy pomysł. Ręce mnie bolały od trzymania kierownicy, brzuch od stresu. Ale dałam radę przejechać sześć tysięcy kilometrów. W błocie po pas, przemoczonych ubraniach, czasami w palącym słońcu. Przeżyliśmy sytuacje fantastyczne, niezwykle uskrzydlające, ale także takie mrożące krew w żyłach.
4 z 5
– Co to było?
Mieliśmy kilka niebezpiecznych sytuacji na drogach. Już trzeciego dnia naszej podróży kierowca ciężarówki jadącej z naprzeciwka stracił panowanie nad kierownicą. Walił z góry mokrą po deszczu drogą prosto na mnie. Zadziałałam odruchowo, nawet nie wiem dokładnie jak, nie pamiętam swojej reakcji, tak skoczyła mi adrenalina. Obudziłam się po drugiej stronie drogi, gdy już zaparkowałam. Obejrzałam się. Ian był bezpieczny.
– Otarłaś się o śmierć?
To było coś takiego. W dodatku tego samego dnia zobaczyłam martwego człowieka. Robotnika, który spadł z rusztowania porażony prądem. Jego ciało jeszcze dymiło, a nad nim stała jego żona w ciąży. Głośno płakała. Takie sytuacje zapadają głęboko w człowieka. I zostają na dłużej.
– Zmieniają?
Pewnie tak. Ale nie powiem ci, jak dokładnie. Dobrze czasem przypomnieć sobie, że jesteśmy śmiertelni. To porządkuje wiele spraw w sercu. Podróż to czas, kiedy można spojrzeć z boku na swoje życie. Dla mnie najważniejsza nauka z podróży jest taka, żeby być dobrym człowiekiem.
– Jesteś?
Nie wiem. Staram się. Wietnam pozwolił mi podjąć ważną decyzję, dzięki tamtej podróży mam dziś płytę. To była ostra nauka. Nieraz miałam dość. Nieraz miałam momenty zwątpienia w siebie. Po kilku tygodniach podróży, gdy przejechaliśmy trzy tysiące kilometrów, byłam tak zmęczona podróżą, jedzeniem tylko ryżu, że nie miałam sił jechać dalej.
– Tylko ryż? A mięso z psa?
Niestety, raz przez przypadek zjedliśmy. Myśleliśmy z Ianem, że to wieprzowina. Ale okazało się łykowate i niesmaczne. Ian jadł wcześniej mięso z psa, więc zorientował się szybko. To było straszne. Ale najgorsze było zmęczenie podróżą.
– Co wtedy zrobiłaś?
Usiadłam rozpłakałam się… i pojechaliśmy. Wzięłam się w garść. Odkryłam, że mogę więcej, niż mi się wydaje, że mogę. To mi dało siłę, żeby wrócić do Polski i nagrać album po swojemu. Pamiętam, jechaliśmy obok siebie na motocyklach, gdzieś na zapomnianej przez Google drodze, i wykrzykiwaliśmy do siebie teksty do nowej piosenki, nagrywając je na iPhone’a. Wszystkie teksty piszę sama, ale Ian je świetnie redaguje.
– Wróciłaś naładowana do Polski?
Tak, ale jeszcze trzy miesiące temu kompletnie nie miałam pojęcia, czy coś z tego będzie. Nie mam w sobie w ogóle zmysłu menedżerskiego, organizacyjnej duszy. Sama jestem chaotyczna, a musiałam wyszukiwać muzyków, umawiać ludzi, koordynować pracę w studiu, a do tego wszystkiego zachować swoją wrażliwość i kreować. Miałam szczęście, wszyscy muzycy, którzy wzięli udział w tym projekcie, zakochali się w nim i oddali w nim siebie. Bardzo emocjonalnie podeszli do tego projektu, do mojej muzyki.
– Twój ojciec też zagrał?
Jest gitarzystą, gra na gitarze hiszpańskiej, ale dla mnie zagrał na ukulele. Skomponowałam muzykę na całą płytę, ale jak przyszło do nagrań, okazało się, że nie daję rady. Trzeba zawodowca. Zadzwoniłam do taty: „Ratuj”. Przyjechał, ale nigdy wcześniej nie grał na ukulele, musiał chwilę poćwiczyć, żeby przyzwyczaić się do takiego miękkiego, delikatnego instrumentu. Żeby odnaleźć melancholijne hawajskie brzmienie. Udało się. I to tak dobrze, że tato zakochał się w ukulele i teraz ma swoje. A nawet uczy swoich uczniów gry na tym instrumencie.
– Wpłynęłaś na drogę zawodową ojca?
Na pewno na jego zainteresowania. Moja siostra też wzięła udział w nagraniach. Zaśpiewała w chórkach.
Polecamy: „Gdy go zobaczyłam, oblałam się rumieńcem. To mi zostało do dzisiaj”. Jaki jest mąż Julii Pietruchy?
5 z 5
– Rodzinna sprawa. Ian też się dołożył?
Zaprojektował okładkę i całą książeczkę, w którą jest opakowana płyta. W trzy miesiące opanował program graficzny, który ludzie studiują przez lata. Ponadto zmontował klip wideo do mojego singla „On my own” właśnie z tych naszych szalonych motocyklowych podróży. Oboje włożyliśmy w ten projekt bardzo dużo pracy. I mamy szczerą nadzieję, że płyta się spodoba, w rezultacie czego będziemy mogli robić następne.
– Podróżujecie, wydajecie płytę. A skąd na to pieniądze?
Dobre pytanie. Jeżeli chodzi o podróże, to życie w Azji jest tańsze niż w Polsce. Nie dość że człowiek zwiedzi piękne miejsca, odkryje inne kultury, to jeszcze może zaoszczędzić! A płyta – poszły na nią wyłącznie moje prywatne fundusze, dlatego zysk ze sprzedaży idzie bezpośrednio do nas. Wiele osób pisze do mnie, że nie kupuje zwykle płyt, ale moją kupili. To jest naprawdę piękne i wzruszające. Poza muzyką płyta to album w grubej okładce z 44 stronami z tekstami, chwytami na ukulele, okraszonymi ilustracjami wykonanymi przez nas w domu. To taka rodzinna manufaktura.
– Poznaliście się na planie horroru?
To był thriller „Styria”. Sześć lat temu brałam udział w zdjęciach na Węgrzech. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Przynajmniej z mojej strony. Gdy go zobaczyłam, oblałam się rumieńcem. To mi zostało do dzisiaj. Choć teraz już bardziej nad tym panuję.
– Ciebie strzelił piorun, a jego?
Jemu zajęło trochę czasu, zanim zrozumiał, że nie ma wyjścia.
– Podrywałaś go?
Oczywiście. Nie nachalnie, kobiety mają swoje sposoby. Musiałam przecież pomóc mu zrozumieć przeznaczenie.
– Ian zostawił dla Ciebie Kalifornię. Czym właściwie się tutaj zajmuje?
Ian to człowiek renesansu. Zajmuje się wszystkim. On ma taką otwartą duszę i otwartą głowę, jest bardzo mądrym człowiekiem, ma bardzo rozwiniętą empatię. Może problem jest w tym, że nie może skupić się tylko na jednej rzeczy, poświęcić się jednej sprawie. Ale to jednocześnie jego ogromna zaleta. Ciągle się uczy. A o to chyba chodzi w życiu.
– Nie tęskni za Los Angeles?
Oczywiście, że tęskni. Za ludźmi, za słońcem, za tą kulturą swobody, wolności, luzu. My, Polacy, jesteśmy dość zamknięci. Trzeba się dogrzebać do naszego serca. Wtedy dopiero płynie energia, jest porozumienie. Ianowi trudno czasami zrozumieć, zwłaszcza że nie zna języka, co siedzi w Polaku. Wiele rzeczy muszę mu tłumaczyć.
– A uczysz się od niego?
Ian uczy mnie otwartości, racjonalnego spojrzenia na świat, rozmawiania o wszystkim, uśmiechu, nawet jak pogoda za oknem do tego nie nastraja. Dzięki niemu przestałam się obrażać na życie. I bardziej akceptować to, kim jestem.
– A na niego się obrażasz?
Kłócimy się. To chyba normalne. Czasami jest ciężko. Kłótnie to nic przyjemnego, ale mogą być kreatywne. Nasze są.
– A czego on uczy się od Ciebie?
Myślę, że on bardzo ceni moją uczuciowość i wrażliwość na ludzi i otaczający mnie świat. Jestem bardzo emocjonalna. Co chyba słychać na płycie. Z każdym utworem łączy się jakaś historia, nagromadzenie jakichś uczuć i ja sobie pozwalam na ich przeżywanie. Nasza słowiańska dusza już taka jest, melancholijna, lubimy popłakać i się wzruszyć. Ian się tego uczy. Amerykanie są bardzo mili i kulturalni, ale chyba też bardziej się kontrolują. Mnie czasami brak tej kontroli.
– I wtedy trafia w Iana?
Czasami trafia w Iana, czasami w ukulele lub pianino. I powstaje nowa piosenka! Może nie jestem choleryczką, ale staram się nie dusić emocji w sobie.
Polecamy: „Gdy go zobaczyłam, oblałam się rumieńcem. To mi zostało do dzisiaj”. Jaki jest mąż Julii Pietruchy?