„Piękny uśmiech zaczyna się w głowie”. O metamorfozach opowiada dr n. med. Michał Nawrocki M.Sc.
Piękny uśmiech to nie tylko estetyka — to pewność siebie, komfort i odwaga, by pokazać światu swoje emocje. W rozmowie z doświadczonym implantologiem i protetykiem odkrywamy, jak metamorfoza uśmiechu potrafi odmienić życie pacjentów, przywracając im radość, swobodę i wiarę w siebie.

Małgorzata Górecka-Kosmala: Mówi się, że uśmiech potrafi zmienić życie. Czym dla Ciebie jest metamorfoza?
Dr n. med. Michał Nawrocki M.Sc.: Dla mnie metamorfoza uśmiechu to dużo więcej niż poprawa estetyki. To często totalna zmiana myślenia o sobie i o życiu. Jako implantolog i protetyk widzę, jak pacjenci nie tylko zaczynają cieszyć się swoim uśmiechem, ale przede wszystkim odzyskują komfort funkcjonowania: mogą normalnie gryźć, żuć bez bólu, mówić bez skrępowania, żyć bez kompleksów. Piękny uśmiech jest ważny, ale równie istotna jest stabilna funkcja i brak dolegliwości — to realnie podnosi jakość codziennego życia.
Bardzo często słyszę: „muszę nauczyć się na nowo śmiać”. Ludzie zaczynają śmielej pokazywać emocje, podnosi się ich pewność siebie, a to uruchamia lawinę dobrych zmian — chcą bardziej o siebie dbać, inwestują w zdrowie i relacje. W programie, „Bez kompleksów”, widać to szczególnie wyraźnie: kiedy twarz i uśmiech są spójne, efekt jest nie tylko widoczny, ale głęboko odczuwalny.
Metamorfoza jest więc dla mnie momentem, w którym człowiek odzyskuje siebie — swobodę uśmiechu, spokój, wiarę w swoje możliwości. I to jest najpiękniejsza część mojej pracy
Twoje metamorfozy oglądają tysiące ludzi – widzimy spektakularny efekt, ale co czujesz, kiedy pacjent po raz pierwszy uśmiecha się po zakończonym leczeniu?
Choć metamorfozy oglądają tysiące osób, ten pierwszy uśmiech po zakończeniu leczenia zawsze jest dla mnie bardzo intymnym momentem. Nie ukrywam — jest w nim odrobina niepokoju. Mimo że w naszej klinice zaczynamy od długiej rozmowy o oczekiwaniach i marzeniach pacjenta, a potem od niezwykle dokładnej diagnostyki, zawsze chcę mieć pewność, że to, co stworzyliśmy, naprawdę spotka się z jego wyobrażeniem. Najpierw więc słucham: jak pacjent widzi swój uśmiech, czego pragnie, czego się obawia. Potem precyzyjnie planujemy — indywidualnie, bez schematów.
Dopiero wtedy zaczyna się proces. Zwykle przechodzimy kolejno przez leczenie zachowawcze (usuwamy próchnicę, stany zapalne), a następnie — w razie potrzeby — przez etap chirurgiczny i protetyczny. W międzyczasie wykonujemy mock-up, czyli realistyczną wizualizację przyszłego uśmiechu. Na jej podstawie pacjent może jeszcze wprowadzić korekty. Ogromną rolę odgrywa nasze własne laboratorium — technik dentystyczny uczestniczy w rozmowach od początku, słucha uwag i to on później tworzy korony czy licówki. Dzięki temu na finał przychodzimy przygotowani nie tylko technicznie, ale i emocjonalnie.
A kiedy ten uśmiech wreszcie się pojawia… to czysta, szczera emocja. Radość, ekscytacja, bardzo często łzy — takie, które mówią: „to już, udało się”. To moment, w którym kończy się nasza wspólna droga, a pacjent zaczyna swoją — bez bólu, bez kompleksów, z pewnością siebie i swobodą okazywania emocji. Za każdym razem przypominam sobie wtedy, dlaczego wybrałem ten zawód. Jak mawia stare powiedzenie: „Uśmiech to krzywa, która prostuje wszystko”. I w tej chwili widać to najlepiej.

Czy metamorfoza jest możliwa bez zmiany myślenia? Czy nowy uśmiech może otworzyć drzwi do wewnętrznej przemiany?
To bardzo trudne pytanie, bo każda metamorfoza jest głęboko indywidualna. Ja jestem daleki od oceniania — jestem po to, by wspierać. Jako lekarz mam jedno zadanie: bezpiecznie, komfortowo i świadomie przeprowadzić pacjenta przez cały proces, tak aby nie było w nim miejsca na pochopne decyzje.
Nie pracuję w szablonie. Pacjenci często przynoszą zdjęcia „idealnych” uśmiechów, ale to nie o kopiowanie chodzi. Proponuję drogę najlepiej dopasowaną do konkretnej osoby: do jej rysów, warunków zgryzowych, mimiki, sposobu życia i oczekiwań. Dla każdego projektuję indywidualny uśmiech — taki, który będzie i piękny, i funkcjonalny na co dzień.
Czy metamorfoza jest możliwa bez zmiany myślenia? Bywa, że nowy uśmiech sam otwiera drzwi do wewnętrznej przemiany — znika ból i wstyd, pojawia się swoboda, a za nią rośnie pewność siebie. U innych jest „tylko”, albo raczej „aż” wolność szczerego uśmiechania się bez kompleksów. Czasem to dopiero początek głębszej zmiany: człowiek zaczyna bardziej o siebie dbać, odważniej mówić „tak” temu, czego pragnie. Wewnętrzna przemiana to proces — i każdy ma do niej własny rytm.
Dlatego tak ważne jest prowadzenie lekarza: jasna rozmowa, mądre planowanie, trzeźwe oczekiwania i decyzje podejmowane wspólnie. Ja dostarczam wiedzę, narzędzia i przewidywalny plan; pacjent wnosi swoje cele i gotowość. A potem dzieje się to, co najpiękniejsze. Lubię powtarzać: nowy uśmiech nie zmienia człowieka za niego — ale potrafi wydobyć to, co w nim najlepsze.
Skąd wzięła się Twoja pasja do stomatologii estetycznej? Czy od początku wiedziałeś, że chcesz „projektować uśmiechy”?
To ciekawe pytanie, bo kiedy patrzę na młodych ludzi, widzę, jak trudno jest „od razu wiedzieć”. Podziwiam tych, którzy mają jasny cel od pierwszego dnia. U mnie było trochę po środku: od początku czułem, że stomatologia to moja droga — to zawód, który sobie wymarzyłem. Tuż po studiach trafiłem do katedry protetyki i właśnie tam zrozumiałem, jak ogromną siłę ma estetyka połączona z funkcją. Pociągały mnie piękne, harmonijne uśmiechy, ale równie mocno — przewidywalność, komfort i trwałość efektu.
Ta pasja dojrzewała razem ze mną. Największą satysfakcję dawała mi widoczna zmiana w pacjencie: że przestaje boleć, że wraca normalne żucie i swobodna mowa, że znika skrępowanie. To była moja busola. A potem przyszły lata prawdziwej rewolucji technologicznej w stomatologii: lasery, skanery wewnątrzustne, planowanie cyfrowe, CBCT, projektowanie uśmiechu w 3D, frezarki i druk 3D w laboratorium, nawigacja implantologiczna. To mnie fascynuje — lubię wyszukiwać to, co najlepsze na rynku, łączyć medycynę z inżynierią i oddawać pacjentowi rozwiązanie „uszyte na miarę”.
Czy od początku wiedziałem, że chcę projektować uśmiechy? Wiedziałem, że chcę pomagać ludziom odzyskać komfort i pewność siebie — a droga do estetyki naturalnie wynikała z protetyki i implantologii. Dziś widzę to tak: moja praca to nie kopiowanie „idealnych” zębów z internetu, tylko mądre projektowanie indywidualnego uśmiechu — zgodnego z rysami twarzy, mimiką, zgryzem i stylem życia. To proces na styku sztuki i nauki, w którym łączę to, co dla pacjenta najlepsze, z najnowszą technologią — tak, by efekt był piękny, funkcjonalny i po prostu jego.

Kto jest Twoją inspiracją – zawodowo i prywatnie?
Zawodowo i prywatnie największą inspiracją jest dla mnie moja żona, Agnieszka — i nasze dzieci. To Agnieszka dodała mi wiatru w żagle. Wierzyła we mnie od pierwszego dnia, czasem bardzo dosadnie przypominając, że mam potencjał , którego nie mogę marnować. Kiedy zarywałem noce na naukę i kolejne szkolenia, oni byli moją bezpieczną bazą: dzieci podsuwały karteczki „kochamy Cię, wracaj szybko”, w domu panowała cisza, żebym mógł pisać i się uczyć, a wszystkim zawiadywała Agnieszka. Jestem jej za to głęboko wdzięczny. To ich wsparcie niosło mnie przez kolejne etapy rozwoju: ukończyłem m.in. Master of Science in Lasers in Dentistry na Politechnice RWTH w Aachen, MPI Implant Prosthodontic Program realizowany przez Mediterranean Prosthodontic Institute i University of North Carolina w Chapel Hill, szkolenie „Advances in Soft Tissue Graft and Implant Surgery” na University of Michigan oraz uzyskałem certyfikat implantologa na Goethe University we Frankfurcie nad Menem. Prowadzone przeze mnie badania kliniczne zaowocowały obroną procy doktorskiej dotyczącej zastosowania laserów w leczeniu komplikacji wokół implantów. Te dyplomy są ważne, ale najważniejsze, że dzięki zdobytej wiedzy mogę łączyć to, co dla pacjenta najlepsze, czyli sprawdzone rozwiązania i nowoczesne technologie — przy czym zawsze pamiętam, że za każdym z tych elementów stoi cierpliwość i wiara we mnie mojej rodziny.
Ta trójka daje mi napęd i w gabinecie, i w życiu. Dzięki nim chcę więcej, wiem, że mogę więcej — i wracam do domu z ogromną radością. Idziemy przez to wszystko razem, bo za każdym sukcesem nie stoi tylko osoba na pierwszym planie. To jest nasz wspólny sukces. To, że mogłem się tak rozwinąć, zawdzięczam im — każde z nich włożyło w to kawał pracy, serca i codziennego wsparcia. I za to jestem im nieskończenie wdzięczny.
Każdy lekarz potrzebuje zaplecza emocjonalnego. Kto Cię wspiera, kiedy bierzesz na siebie historie ludzkich kompleksów i emocji?
Są tematy, które warto przegadać z kimś zaufanym — nie wszystkie, ale te, w których najważniejsze jest dotarcie do pacjenta. U mnie to bywa krótka rozmowa z żoną, Agnieszką. Nie omawiamy każdej metamorfozy; kiedy jednak widzę, że pacjent ślepo upiera się przy rozwiązaniu, które nie ma racji bytu — bo jest niefunkcjonalne albo może mu zaszkodzić — przedstawiam jej sposób myślenia pacjenta. Jej psychologiczna wrażliwość i przenikliwość podpowiadają mi, jak znaleźć właściwy język i perspektywę. A przede wszystkim sama jej obecność działa na mnie dobrze: uspokaja i porządkuje myśli.
To, co czasem przegadamy w domu, w gabinecie wprowadzam w życie — patrząc szerzej, nieraz jej oczami. Rzeczy, które wcześniej jako mężczyzna odbierałem mniej intuicyjnie, stają się jaśniejsze, więc łatwiej mi poprowadzić rozmowę tak, by była dla pacjenta naprawdę dobra. Naszym celem jest uśmiech piękny i funkcjonalny, stabilny w czasie. Dlatego bywa, że muszę powiedzieć stanowcze „tak” albo „nie”, gdy wymarzona wizja nie służy zdrowiu, może zaburzyć funkcję czy zgryz i finalnie nie da satysfakcji — to nie upór, lecz uczciwość i odpowiedzialność lekarza.
To nasze wspólne zaplecze: moja precyzja i doświadczenie oraz jej mądrość serca — psychologiczna wrażliwość i przenikliwość. Na tym fundamencie opieramy najtrudniejsze metamorfozy, także z pacjentami najbardziej upartymi i przywiązanymi do swojej wizji. Dzięki temu spokojnie dochodzimy do rozwiązań, które łączą marzenia z tym, co dla pacjenta naprawdę dobre i możliwe.

Zęby to coś więcej niż detal – to element tożsamości, wizerunku, odwagi. Jak postrzegasz piękno? Czy istnieje idealny uśmiech?
Tak — z perspektywy nauki istnieje „idealny uśmiech”. W trzech słowach: harmonia, proporcja, funkcja. W praktyce to m.in. łuk uśmiechu zgodny z dolną wargą, prawidłowe proporcje szerokości zębów przednich oraz równowaga „bieli do różu”, czyli naturalna ekspozycja zębów i dziąseł dopasowana do twarzy. Te zasady opisują uznane wytyczne estetyki uśmiechu (AACD, literatura ortodontyczna i protetyczna).
Ale piękno jest też osobiste. Dla jednych to bezzębny uśmiech niemowlaka, dla innych — śmiech dziecka, dla kogoś moment oświadczyn ukochanego, a dla innego pierwszy, celny strzał piłki do dołka. Każdy z tych kadrów jest „idealny”, bo jest prawdziwy.
A ja, jako lekarz, najbardziej cenię szerokie, pewne siebie uśmiechy — naturalne w kształcie, proporcjach i teksturze, bez „efektu maski”. Projektuję je tak, by były piękne i wyglądały jak własne, nie „skopiowane”. Jak mawiała Audrey Hepburn: „I believe that happy girls are the prettiest girls” — szczęście po prostu widać.
Czy zdarzyło Ci się, że pacjent dzięki nowemu uśmiechowi zmienił coś radykalnie w życiu – zawód, relacje, sposób bycia?
Zdarzyło mi się to wiele razy. Dwie historie szczególnie we mnie zostały. Pan Marek, miał 64 lata — „z mruka w dziadka-przytulaka”. Lata bólu i wstydu zrobiły z niego człowieka zamkniętego. Protezy raniły, jadł coraz mniej, coraz rzadziej wychodził z domu. Sam mówił o sobie „mruk” — i to bolało go równie mocno jak zęby. Zrobiliśmy pełną rehabilitację: wyleczyliśmy stany zapalne, wszczepiliśmy implanty, odbudowaliśmy zgryz. Kiedy uśmiechnął się pierwszy raz, powiedział tylko: „Jakbym odetchnął”. A potem zaczęły się drobiazgi, które znaczą wszystko: wspólny obiad bez kalkulowania, pierwszy rodzinny żart bez zasłaniania ust, telefon do brata „ot tak”. Wrócił do ludzi — do rodziny, do przyjaciół. Niby nic spektakularnego, a jednak całe życie inaczej. I druga. Zuzia, miała 27 lat — „pierwszy uśmiech bez przeprosin”. W szkole bywała wyśmiewana z powodu zębów. Później w dorosłym związku została oszukana — a w złości usłyszała słowa, które miały zranić właśnie tam, gdzie od lat bolało najbardziej. Przyszła do mnie z łamiącym się głosem: „Chcę przestać się chować”. Zaczęliśmy od uporządkowania zdrowia jamy ustnej, wyrównania zgryzu, delikatnej plastyki dziąseł laserem; potem mock-up i minimalnie inwazyjne licówki. Na przymiarce popłakała się i się śmiała jednocześnie. Dziś przychodzi regularnie na kontrole i mówi: „To zmieniło moje życie”. Zmieniła pracę, zaczęła występować publicznie, wróciła do zdjęć, których kiedyś unikała. „Pierwszy raz od lat uśmiecham się, zanim o tym pomyślę” — to zdanie pamiętam do dziś. Wiem, że takich historii jest więcej — część pewnie dzieje się po cichu, już poza gabinetem. Te dwie po prostu najgłębiej we mnie zostały.
Czym jest dla Ciebie sukces – piękny uśmiech pacjenta, liczba metamorfoz czy może to, że ktoś po latach wraca z wdzięcznością?
Sukces to nie trofeum samo w sobie — to suma wielu elementów. Oczywiście liczą się efekty i metamorfozy, ale najbardziej porusza mnie, gdy pacjenci wracają z zaufaniem i przyprowadzają swoich bliskich. To dla mnie najczytelniejszy znak, że idziemy we właściwym kierunku.
Tworzymy to jako zespół: prawie 30 lekarzy i blisko 100 osób, które na co dzień łączą kompetencje, budują pełną diagnostykę, pochylają się nad każdym przypadkiem i wspólnie szukają najlepszych rozwiązań. Wspieramy się, bo cel jest wyższy niż pojedyncza procedura — to uśmiech pacjenta: piękny, funkcjonalny i trwały.
A rekomendacje? Najczęściej „pocztą pantoflową”. Ktoś zrobił u nas leczenie w Polsce, wyjechał do Anglii, na spotkaniu poznał znajomą powiązaną z bardzo rozpoznawalną osobą — i tak trafia do nas ktoś z drugiego końca świata. Albo przyjeżdżają przyjaciele, rodzina, znajomi znajomych. To dla mnie niesamowite i bardzo proste zarazem: ludzie polecają nas, bo dostają uśmiechy szyte na miarę — naturalne, indywidualne, spełniające ich marzenia. I to właśnie jest miara sukcesu.
Na koniec – jaką radę dałbyś komuś, kto marzy o zmianie, ale wciąż się boi?
Bać się? No chyba nie — to przecież… najbardziej przyjemna wizyta na świecie (zwłaszcza gdy kończy się nowym uśmiechem). Żarty żartami, ale lęk rozumiem i traktuję serio.
Jeśli ktoś ma dentofobię, mamy konkretne rozwiązania. W naszej klinice dysponujemy salą ze znieczuleniem ogólnym — w uzasadnionych przypadkach przeprowadzamy zabieg, kiedy pacjent śpi, a budzi się już z nowym uśmiechem. Pracuje z nami doświadczony zespół, a cały proces jest prowadzony tak, by maksymalnie ograniczyć dyskomfort i skrócić rekonwalescencję. Korzystamy z nowoczesnego sprzętu i technik: skanerów wewnątrzustnych, precyzyjnego planowania oraz laserów stomatologicznych, które pomagają szybciej goić tkanki i minimalizować obrzęki czy siniaki.
Moja rada? Zacznij od małego, bezpiecznego kroku: przyjdź na rozmowę. Bez presji, bez pochopnych decyzji — tylko spokojna diagnostyka i plan. I zadaj sobie dwa pytania: „Co bym zrobił, gdybym przestał się bać?” oraz „Ile mogę dzięki temu zyskać?”. Strach lubi to, czego nie znamy; kiedy dostaje konkretny plan i życzliwy zespół, traci większość swojej mocy. A Ty zyskujesz to, o co w tym wszystkim chodzi: uśmiech, z którym po prostu żyje się lepiej.
Materiał promocyjny Nawrocki Clinic