Olga Bończyk nigdy nie ukrywała, że jej życie nie było usłane różami. Ale trudne doświadczenia zamieniła w wielką siłę. Niedawno ulubienica publiczności pojawiła się na konferencji „Zmiana jest kobietą”, która została zorganizowana przez Fundację „Serce nie ma zmarszczek”. To właśnie tam wróciła pamięcią do trudnych doświadczeń.

Reklama

Olga Bończyk o śmierci bliskich

Olga Bończyk w zorganizowanej w warszawskim Pałacu Staszica konferencji opowiedziała między innymi o tym, że niejednokrotnie była świadkiem, gdy ktoś z jej bliskich odchodził. Te doświadczenia bardzo mocno na nią wpłynęły. Zrozumiała wówczas, że nie można obawiać się śmierci, lecz żyć pełnią życia. „Wchodziłam na salę szpitalną bez lęku. W ogóle nie boję się śmierci. Mam przekonanie, że tam po drugiej stronie jest lepiej”, mówiła.

„Szaleństwem byłoby powiedzieć, że nie mogę się doczekać, kiedy przejdę na drugą stronę i spotkam moich bliskich, bo aż tak nie garnę się do tego, żeby kończyć żywot na ziemi. Mam naprawdę bardzo dobre życie. Uważam jednak, że odejścia moich bliskich dały mi wiarę w to, że to ziemskie życie nie jest najlepszym momentem w życiu naszych dusz i wszystko można zmienić, jeśli nie w tym wcieleniu, to warto przejść w następne wcielenie, żeby pozmieniać dużo rzeczy dla siebie i dla innych”, wyjaśniała.

Artystka często podkreśla, że wiara i sfera duchowa jest dla niej niezwykle ważna. Kilka lat temu wspomniała nawet, że jej głos może mieć działanie uzdrawiające. „Często jestem proszona o piosenkę „Jej portret”. Na ludzi ukochana piosenka działa jak najlepsza terapia, więc jeśli mogę w ten sposób być taką terapeutką, która przynosi innym ulgę muzyką, jakbym mogła odmawiać? Lubię muzyką przynosić szczęście czy spokój”, zwierzała się w rozmowie z Faktem.

CZYTAJ TEŻ: Aryna Sabalenka przerwała milczenie po śmierci Konstantina Kołcowa. Wydała oświadczenie

Zobacz także
Robert Czepielewski/East News

Olga Bończyk — „Wielu ważnych dla mnie ludzi odchodziło niemal na moich rękach"

Ulubienica publiczności nie ukrywa, że bycie świadkiem podczas ostatnich chwil bliskich było dla niej zaszczytem. „Nie wiem, czy to jest przywilej, czy taki dar losu, że bardzo wielu, bardzo ważnych dla mnie ludzi odchodziło niemal na moich rękach. Grażyna Szapołowska powiedziała, że to pewien przywilej i honor od losu, że można być z kimś w tej ostatniej minucie, w ostatnim tchnieniu, które z siebie wydaje. Na początku to była moja mama, potem mój tato. Później moja przyjaciółka… i jeszcze kilka osób odchodziło na moich rękach”, wspomniała.

„Pomijając głębię rozpaczy, która w każdym z nas się budzi, ten moment jest tak wyjątkowy i niewątpliwie zmienia perspektywę patrzenia na życie i sprawia, że w nas też coś się zmienia. Te odejścia bardzo bliskich mi ludzi, również zmieniały mnie i to w człowieczą stronę również i w poczucie, że nikt z nas nie trwa wiecznie. Trzeba się cieszyć życiem, póki trwa, kochać je, zakochać się w nim, zakochać się w sobie i po prostu żyć i brać wszystko pełnymi garściami”, kontynuowała.

Reklama

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Uwielbiali go w „Wideotece dorosłego człowieka”. Dziś fani Krzysztofa Szewczyka są zaniepokojeni jego zdrowiem

Tomasz Zukowski/East News
Reklama
Reklama
Reklama