Stanisław Barańczak był wybitnym poetą, latami walczył z chorobą, zmarł przedwcześnie
Opoką była dla niego żona Anna, to dzięki niej przeżył z Parkinsonem blisko 30 lat
- Apolonia Podstawka
On był wybitnym tłumaczem, eseistą a przede wszystkim poetą. Ona również tłumaczyła, pracowała także na uniwersytecie. Razem przeżyli 46 lat – niemal pół wieku. Stanisław Barańczak i jego żona Anna byli sobie pisani – na dobre i na złe. Zadedykował jej pierwszy tom poezji i wiele innych wraz z ostatnim pt. „Chirurgiczna precyzja”. Pochodzi z niego napisany dla „Ani jedynej” piękny wiersz „Płakała w nocy, ale to nie jej płacz go zbudził”. Przyjaciółka pary, Krystyna Krynicka mówiła: „Żona Staszka, Ania, była dla niego niezwykłą podporą. Nigdy nie widziałam – i na pewno już nie zobaczę – takiej miłości, jaka była między nimi”. Przyjaciele mówili, że takiej miłość nie widzieli nigdy przedtem i potem. Gdy zdiagnozowano u niego poważną chorobę, ona dodawała mu sił... Niestrudzenie i do końca. Miłość pełna poświęceń? Być może. Ale na pewno silna i niezwykła.
[Ostatnia publikacja na VUŻ i Viva Historie 13.11.2024 r.]
Stanisław Barańczak: na pewno będę poetą
Stanisław Barańczak był jednym z najwybitniejszych współczesnym poetów, pisał też eseje, tłumaczył, m.in. Szekspira, był autorem felietonów i różnych zabaw literackich. Wyczucie języka miał nie gorsze niż Tuwim. Znaną pisarką jest też jego siostra Małgorzata Musierowicz, autorka słynnej „Jeżycjady”. Od początku lat 80. mieszkał w USA, nie czuł się emigrantem, myślał, że wróci kiedyś do Polski, ale to nigdy nie nastąpiło. Zmarł po ciężkiej chorobie. Miał Parkinsona, lekarz powiedział mu na pocieszenie: „dobra wiadomość jest taka, że nie ma Pan guzów mózgu”. Kiedy dowiedział się o chorobie, był zdruzgotany, ale nie poddawał się przez wiele lat. Niestety, na Parkinsona nie ma jeszcze lekarstwa. Kiedy umierał, jego ostatnim słowem było imię żony, brzmiało: Aniu.
Stanisław Barańczak urodził się 13 listopada 1946 roku w Poznaniu. Pochodził z lekarskiej rodziny, jego mama była znaną dentystką. I to ona wychowywała Stasia i starszą o rok Małgosię. Rodzeństwo chodziło co piątek na koncerty do filharmonii. Jak wspominała Małgorzata Musierowicz: „Staś, mały chłopiec z grzywką, w białym kołnierzyku, śledził w skupieniu rozłożone na pulpicie partytury, które zawsze przed koncertem kupował sobie lub pożyczał”. Wspominała też, jak sześcioletni brat wręczył mamie liścik, w którym napisał: „Jestem grzeczny i na pewno będę poetą, bo umiem rymować”.
Jeszcze w liceum zaczął tłumaczyć, potem studiował polonistykę i przez kilkanaście lat pracował na Uniwersytecie Adama Mickiewicz w Poznaniu. „Gdy zaczynałem studia, Barańczak był osobą, z powodu której wybierano uczelnię w Poznaniu. Był postacią legendarną, jedną z najpracowitszych i najzdolniejszych osób ostatnich kilkudziesięciu lat”, wspominał profesor Piotr Śliwiński (cytuję za gazeta wyborcza/poznań.pl). Był „po poznańsku” solidny, pracowity, na spotkanie autorskie przyjeżdżał w garniturze i krawacie, czym czasem rozczarowywał wielbicieli oczekujących romantycznego wieszcza.
Zobacz też: Zawsze występowali razem, niczym papużki nierozłączki. Historia związku Hanny i Antoniego Gucwińskich
Staś i Małgosia: losy rodzeństwa
Oboje z siostrą byli zdolni, ale ich losy potoczyły się inaczej. Małgorzata Musierowicz skończyła grafikę na dzisiejszym Uniwersytecie artystycznym w Poznaniu. Oboje pobrali się w tym samym – 1968 roku. Stanisław Barańczak pojął za żonę koleżankę ze studiów Annę Bryłkę. Jego siostra wyszła za mąż za Bolesława Musierowicza, architekta wnętrz. Od połowy lat 70. zaczęła wydawać książki dla młodzieży, o rodzinie Borejków z dzielnicy Jeżyce. Wychowało się na nich parę (a może już paręnaście) pokoleń dziewczyn.
Stanisław Barańczak od końca lat 60. był zjawiskiem w poezji, jego wiersze krążyły w odpisach, trudno je było kupić. Były nie tylko pięknymi lirykami, ale Barańczak komentował w nich ówczesną rzeczywistość polityczną i społeczną, to się nie podobało władzy. Warto i dzisiaj wrócić do takich wierszy jak:„NN rzuca w przestrzeń naiwne pytania”, „Pan tu nie stał”, „Spójrzmy prawdzie w oczy”, „Ci, którzy jedzą grzanki, będą jeść suchary”. Albo „Jeżeli porcelana to wyłącznie taka /Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicy czołgu/ Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny/tak aby/ Nie było przykro podnieść się i odejść;/ Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce/Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać? /Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?(…)”.
Stanisław Barańczak zachowuje się nierozsądnie
Bardzo szybko związał się z opozycją, KOR-em, czyli Komitetem Obrony Robotników i podziemnymi wydawnictwami. W końcu lat 70. z garstką znajomych składał kwiaty na grobie Poznaniaków poległych w ’56 roku. Podpisywał listy protestacyjne, domagając się wolności obywatelskich. Brał udział w protestacyjnej głodówce w warszawskim kościele św. Marcina, kiedy opozycja demokratyczna domagała się uwolnienia więźniów politycznych. Podobno funkcjonariusze SB ubolewali w swoich raportach, że Barańczak – taki zdolny i inteligentny – „zachowuje się nierozsądnie”. Został za to wszystko w 1977 roku wyrzucony z uczelni, zrobiono mu sfingowany proces, władze objęły go zakazem publikacji.
Oficjalnie nie istniał. W 1980 roku po interwencji Solidarności na chwilę przywrócono go do pracy na uczelni. Dlatego ucieszył się kiedy w 1981 roku został zaproszony na wykłady do USA. Zastał go tam stan wojenny, Barańczak chciał wrócić, ale w takiej sytuacji nie miał szans, przyjął propozycję pracy na prestiżowym uniwersytecie Harvarda. Objął katedrę literatury polskiej na wydziale slawistyki. Nie tylko uczył, ale też przekładał i popularyzował polskich poetów, podobno to m.in. jemu Wisława Szymborska zawdzięcza nagrodę Nobla.
Choroba dopadła go w młodym wieku
Dla niego i jego żony Anny to był nowy rozdział w życiu. Ona na początku cieszyła się, że trochę odpocznie od pracy, zajmie się dziećmi. Ale szybko znudziła ją jedynie rola pani domu i po otrzymaniu zielonej karty, zaczęła starać się o pracę na Harvardzie, uczyła tam języka polskiego, czytała ze studentami w oryginale Miłosza, Herberta, Szymborską.
Barańczakowie mieli dom w Newtonville, w stanie Massachusetts nad Atlantykiem. Lubili chodzić nad jego brzegiem, po mokrym piasku, dopóki to było jeszcze możliwe. Poeta zachorował bardzo wcześnie – w 1986 roku. Miał 40 lat. Sam mówił, że ta choroba często kojarzy się ze starością i zniedołężnieniem, ale dotyka też młodszych ludzi.
W wywiadzie, którego w 1999 roku udzielił „Gazecie Wyborczej” opowiadał: „Kiedy 13 lat temu rozpoznano u mnie chorobę Parkinsona(…) byłem oczywiście zdruzgotany, ale prawie zaraz zacząłem wcielać w życie zdrową amerykańską zasadę: „Look at the bright side”. Choroba nieuleczalna? No cóż, ale przynajmniej z tych przewlekłych, z którymi żyć i nawet pracować można jeszcze sporo lat. Objawy? Kłopotliwe i przykre, ale od razu przychodzi na myśl głupia może, a jednak pocieszająca refleksja: o ile gorzej byłoby, gdybym z zawodu był np. pianistą, jubilerem, fryzjerem, nie mówiąc już o chirurgu – w tych profesjach na drżenie rąk czy dyskinezje (czyli nieregularne i niekontrolowane poruszanie się) naprawdę nie można sobie pozwolić! Praca? Będzie coraz trudniej, ale może jest to okazja do większego skupienia się nad projektami, na których mi najbardziej zależy. Podróże? Czy nie twierdziłem zawsze, że jestem skrajnym domatorem? Rodzina? Tak, na niej odbije się to najciężej, ale przecież znam swoich najbliższych i wiem, że znajdą w sobie dość sił. (…)”
Czytaj także: Wśród kobiet Tadeusza Plucińskiego była wielka gwiazda polskiego teatru. Ten romans mógł skończyć się tragedią
Wstawał o 5 rano, by zdążyć przed kryzysami
I dalej tak opowiadał o życiu w chorobie: „Główną trudnością jest to, że w ciągu przeciętnego dnia okresy lepszego samopoczucia, kiedy to można pracować w miarę normalnie, są takie krótkie. Główną podporą i pomocą jest natomiast dla mnie rodzina i amerykańscy oraz polscy przyjaciele (ci ostatni pomagają mi nawet w ten sposób, że okazują wyrozumiałość, kiedy całymi miesiącami nie odpowiadam na przykład na ich listy). Problemy związane z poruszaniem się i mówieniem przez pierwsze osiem, dziewięć lat udawało mi się jakoś przezwyciężać i uprawiać swoje pisanie oraz wykładać na uniwersytecie w sposób w miarę normalny. Cztery lata temu powiadomiłem jednak oficjalnie moich kolegów z Wydziału Slawistyki, że jeśli kiedykolwiek dojdą do przekonania, iż moja choroba utrudnia Wydziałowi funkcjonowanie, będę gotów w każdej chwili przejść na rentę inwalidzką. Koledzy nie chcieli jednak nawet o tym słyszeć (…)”.
Pracował, dopóki mógł, wstawał o piątej rano, żeby zrobić jak najwięcej przed nadejściem kryzysu, który zwykle pojawiał się koło popołudnia. Przez wszystkie te trudne lata opoką była dla niego żona. Nie tylko Krystyna Krynicka mówiła, jak niezwykłym byli małżeństwem. Ich przyjaciel, wieloletni szef wydawnictwa „Znak", Jerzy Ilg uważał, że historia niewiele zna piękniejszych miłości niż ta. „A na pewno trudno byłoby znaleźć przykład większego oddania, troskliwości i czułej opieki aniżeli ta, jaką otaczała Staszka Ania.
Jak była ona w stanie przez te długie, długie i trudne lata opiekować się chorym mężem, prowadzić dom i nadzorować przeprowadzane w nim remonty, zajmować się sprawami wydawniczymi i rozliczeniami podatkowymi, mieć zajęcia na uczelni, tłumaczyć książki („Jak Irlandczycy ocalili cywilizację” Thomasa Cahilla), a do tego osiągnąć absolutne mistrzostwo w sztuce kulinarnej - to zdecydowanie przekracza granice wyobraźni nie tylko mojej, ale wszystkich, którzy znali ten dom”.
Czytaj także: Magdalena Zawadzka promienieje. Widywana jest u boku znanego reżysera
Kiedy w 1999 roku dostał nagrodę „Nike” za tom wierszy „Chirurgiczna precyzja” nie był w stanie przyjechać do Polski. Przysłał list, w którym pisał m.in. „Podziękowania szczególnie gorące należą się moim wydawcom Krystynie i Ryszardowi Krynickim, bez których książka ta nigdy by się nie ukazała. A jeszcze gorętsze mojej żonie, bez której żaden z moich wierszy w ogóle by nie powstał. Anna Barańczak mówiła wtedy: „Najlepszą metodą wyrażania miłości jest poezja. Dlatego poeci są potrzebni, żeby tym, co nie potrafią pisać wierszy, dawać do ręki słowa, którymi można mówić, którymi można wyrażać miłość. I dlatego mam nadzieję, że poezja zwycięży”. Stanisław Barańczak zmarł 26 grudnia w 2014 roku. Miał 68 lat.