Joaquin Phoenix zachwyca jako przerażający Joker w filmie Todda Phillipsa
Przeczytaj naszą recenzję!
Rzadko się zdarza, by dwa najlepsze filmy roku można było oglądać w tym samym czasie w kinach. Podczas, gdy południowokoreański Parasite wciąż bije rekordy oglądalności, od piątku w kinach zagościł też Joker Todda Phillipsa. Komiksowy dramat i sensacyjny zwycięzca Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Wenecji to świetny film, o którym już dzisiaj można mówić, że będzie czarnym koniem przyszłorocznej ceremonii rozdania Oscarów.
„Joker”. Opis fabuły
Arthur Fleck (Joaquin Phoenix) pracuje w Gotham City jako klaun do wynajęcia. Choć w jego życiu mało jest powodów do uśmiechu, gdy Arthur zakłada maskę trefnisia, wtedy czuje się najlepiej. Mimo to nie pozostawia złudzeń pracownicy społecznej, z którą widuje się co tydzień, by zdobyć receptę na niezbędne leki poprawiające jego stan psychiczny. W jego głowie kłębią się same negatywne myśli, a zalecone przez nią pisanie dziennika nie pomaga. Mieszkający z samotnie wychowującą go matką Penny (Frances Conroy), Arthur ma jedno marzenie. Chciałby zostać komikiem na wzór i podobieństwo swojego idola z małego ekranu, prowadzącego codzienny talk show Murraya Franklina (Robert De Niro). Do spełnienia tych marzeń droga daleka, szczególnie że wszystko, co stabilne w życiu Arthura nagle zaczyna się sypać. Stanu permanentnej depresji nie poprawia fakt, że samo Gotham City pogrążone jest w chaosie w związku ze strajkiem służb oczyszczania miasta. Wkrótce zbliżają się wybory, w których zamierza wystartować odnoszący sukcesy przemysłowiec Thomas Wayne (Brett Cullen). To u niego pracowała przed laty Penny, która żyje nadzieją, że Wayne pomoże jej i Arthurowi w beznadziejnym położeniu, w jakim aktualnie się znajdują.
Recenzja filmu „Joker”
Jest coś takiego w stworzonej przez Jerry’ego Robinsona, Billa Fingera oraz Boba Kane’a postaci Jokera, że otwiera nieskończone możliwości interpretacyjne dla wcielających się w nią aktorów. Nie było właściwie filmowego Jokera, który przeszedłby bez echa. Heath Ledger za rolę Jokera nagrodzony został Oscarem, a pewnie na podobny wynik można byłoby liczyć w przypadku Jacka Nicholsona, gdyby ktoś w 1989 roku, gdy do kin trafiał Batman Tima Burtona, traktował kino komiksowe poważnie. Zanim makijaż tytułowego klauna naniósł na swoją twarz Joaquin Phoenix, filmowym Jokerem był jeszcze Jared Leto, jednak kreacja Phoeniksa sprawi, że pewnie za chwilę nikt nie będzie o nim pamiętał. Pomysł kolejnego przeniesienia na duży ekran postaci najsłynniejszego wroga Batmana jeszcze niedawno wydawał się karkołomny, dziś trudno będzie wyobrazić sobie Jokera o innej twarzy niż twarz Phoeniksa. To wyjątkowy wyczyn, biorąc pod uwagę, kto przed nim wcielił się w tę postać.
Choć film Todda Phillipsa oparty został na jednej z najsłynniejszych serii komiksowych wszech czasów, w przypadku Jokera właściwiej byłoby mówić o historii, w której jedynie pojawiają się postaci z tego komiksu. Nie wstydząc się swojej komiksowej przeszłości, Joker A.D. 2019 jest jak najmniej komiksowym filmem jak tylko się dało. To sprawi, że fani takiego kina będą być może zawiedzeni. Phillips idzie jeszcze dalej niż niedawno James Mangold w mrocznym Logan: Wolverine. Tam było na poważnie, ale gdy Wolverine ruszał do walki, górę nad wydarzeniami kinowymi brała rozrywka. W Jokerze jest tylko poważnie.
Zwiastun filmu „Joker”
Komiksowe Gotham City wygląda na dużym ekranie znakomicie. To być może złe słowo dla miasta zasypanego śmieciami i terroryzowanego przez super szczury, ale trzeba docenić wysiłki ekipy filmowej, dzięki której „Joker” wygląda jak najlepsze kino przełomu lat 70. i 80. Wzorowany wizualnie na Taksówkarzu i Serpico, Joker uświadamia, że ekranowej magii nie znajdzie się w wymuskanych komputerowo efektach specjalnych, którymi dotychczas stało kino komiksowe. Przytłaczające Gotham City z brudnymi zaułkami i niekończącymi się schodami staje się znakomitą areną dla historii o pogrążaniu się w obłędzie i rodzącym się psychopacie.
To właśnie Arthur Fleck znajduje się w centrum tej opowieści i jemu poświęcony jest w całości film Phillipsa. Dzięki znakomitej kreacji Joaquina Phoeniksa, filmowy Arthur w jednej chwili potrafi wzbudzić litość, by za chwilę przerazić i oburzyć. Jego niepohamowane wybuchy śmiechu za każdym razem przyprawiają o gęsią skórkę. Głębi postaci dodaje fakt, że Fleck dosłownie na oczach widza przeobraża się ze smaganej przeciwnościami losu ofiary losu, w przerażającego mordercę, który za chwilę będzie terroryzować Gotham City. Przez bite dwie godziny obserwujemy tę drogę do szaleństwa, a Phillips nie idzie na żadne skróty. Ciężkie dzieciństwo być może też miało wpływ na to, kim w końcu będzie Joker, ale nie sposób nie odgonić myśli, że wystarczyłaby jedna dobra rzecz w życiu Arthura, by wszystko potoczyło się inaczej. Właśnie ta niejednoznaczność stanowi o sile postaci. Nie byłoby tego efektu, gdyby Arthur Fleck był po prostu zły.
Słysząc o Złotym Lwie dla Jokera oraz o tym, jak wielkie są jego szanse na Oscary, przez chwilę można być sceptycznym. No tak, producenci z Hollywood zrobią wszystko, żeby w końcu wynieść kino komiksowe do miana sztuki. Nie udało się z Czarną Panterą, spróbujmy z Jokerem. Wystarczy jednak kilka minut filmu Todda Phillipsa, by zrozumieć, w czym tkwi haczyk. Choć gdzieś w tle mignie Bruce Wayne, a na chwilę odwiedzimy szpital psychiatryczny Arkham, Joker nie jest kolejnym komiksowym filmem w stajni DC Comics. To znakomity dramat psychologiczny i właśnie tak należy go traktować. A taniej rozrywki poszukać gdzie indziej. 9/10.
Plakat filmu Joker: