Dobra wiadomość jest taka, że jeśli ktoś uważa, że dwudziesty drugi odcinek filmowej serii nie może już widza niczym zaskoczyć, to jest w błędzie. Z kolei zła wiadomość… Złej wiadomości nie ma. Avengers: Koniec gry to satysfakcjonujące zakończenie pewnej epoki tzw. Marvel Cinematic Universe. Film w reżyserii braci Russo od dzisiaj (25 kwietnia) w kinach.

Reklama

„Avengers: Koniec gry”. Opis fabuły

Clint Barton vel Sokole Oko (Jeremy Renner) spędza spokojne popołudnie wraz ze swoją rodziną: żoną i dwójką dzieci. Bez ostrzeżenia najbliżsi Clinta znikają. To efekt pstryknięcia palcami Tytana Thanosa (Josh Brolin), którym wymazał istnienie połowy populacji w całej galaktyce. Avengersi są bezradni wobec jego potęgi. Tony Stark vel Iron Man (Robert Downey Jr.) dryfuje w kosmosie bez możliwości powrotu, nagrywając smutne wiadomości dla pozostałej na Ziemi Pepper Potts (Gwyneth Paltrow). Ratunek nadchodzi w ostatnim momencie za sprawą Carol Danvers vel Kapitan Marvel (Brie Larson). Tony zostaje sprowadzony na Ziemię, gdzie dołączają do niego przyjaciele. Ci, którym udało się przetrwać, bezskutecznie próbują odnaleźć sposób na odwrócenie katastrofy, jaka rozegrała się na ich oczach. Rozwiązaniem może być zdobycie rękawicy Thanosa inkrustowanej Kamieniami Nieskończoności. Aby to zrobić, trzeba najpierw odnaleźć Thanosa i go pokonać.

Recenzja filmu „Avengers: Koniec gry”

Krajobraz po pstryknięciu Thanosa jest ponury. Na Ziemi nie pozostaje nikt, kto nie straciłby kogoś bliskiego. Winą za taki rozwój sytuacji obarczają się superbohaterowie tworzący ekipę Avengersów. Bezsilni skaczą sobie do oczu wypominając to, co powinni byli zrobić, a czego nie zrobili. Największy wpływ tragedia ma na Thora (Chris Hemsworth), który czuje, że zawiódł najbardziej. Jak poradzić sobie ze stratą najbliższych? Tony Stark chudnie w oczach, inni próbują walczyć z tymi złoczyńcami, którym udało się przeżyć. Jeszcze inni zaszywają się gdzieś na drugim końcu świata. Poczucia zawodu nie sposób jednak zatrzeć. Nadzieja pojawia się dopiero za sprawą Kapitan Marvel, która nie zamierza rozpaczać. Superbohaterka motywuje nowych znajomych do akcji.

Dwudziesty drugi film kinowego uniwersum Marvela to od dawna planowany finał historii, która rozgrywa się na naszych oczach już od 2008 roku i premiery pierwszej części Iron Mana. Zamyka tzw. III Fazę i ma za zadanie oddzielenia grubą kreską tego co było, od tego co będzie. A będzie sporo – na kolejne lata zaplanowano już osiem następnych filmów, a przecież jeszcze w lipcu tego roku zobaczymy ostatni akord III Fazy, film Spider-Man: Daleko od domu. To jednak przyszłość, a na razie kina bez wątpienia należeć będą do filmu Avengers: Koniec gry, któremu nie bez powodu wróżone są wszelkie kasowe rekordy wszech czasów.

Zwiastun filmu „Avengers: Koniec gry”

Jak przystało na swoisty finał, Avengers: Koniec gry ma do zaoferowania tak wiele rzeczy, że prawdopodobnie jeden seans filmu to może być za mało. Budowane konsekwentnie uniwersum zostało zaplanowane tak dobrze, że pomimo mnogości wątków i bohaterów, nie może być mowy o jakimkolwiek chaosie. Wcześniejsze epizody zazębiają się tu w spójną całość, prowadząc do oczekiwanego starcia pomiędzy niezniszczalnym do tej pory Thanosem, a Avengersami, którzy stracili sporo krwi, ale znajdują w sobie siłę na jeszcze jeden zryw. Aby to wszystko zagrało jak należy, potrzeba było czasu i na jego brak film braci Russo nie może narzekać. Trwające trzy godziny widowisko przede wszystkim zadowoli fanów całego uniwersum, którzy znajdą tu multum nawiązań do poprzednich filmów. Ich znajomość z pewnością pomaga w odbiorze Avengers: Koniec gry, ale umówmy się, kto wybiera się na taki film bez znajomości poprzednich części? Gdyby jednak ktoś taki się trafił – bądź ktoś inny, kto nie przykłada do MCU aż takiej wagi – wtedy Avengers: Koniec gry również powinien być dla niego satysfakcjonującym seansem, choć raczej o godzinę za długim. To w pierwszej kolejności film dla fanów, którzy bez narzekania wysiedzieliby w kinie i pięć godzin.

Zobacz także

Jest w filmie Avengers: Koniec gry wszystko. Znalazł się tu czas i miejsce dla wszystkich ważnych postaci tej historii i trzeba by się mocno wysilić, by odnaleźć kogo zabrakło. Skala całego widowiska przybiera momentami niespotykane rozmiary, ale sporo miejsca znalazło się także dla podkreślenia wymiaru ludzkiego całej tej historii. Tragedia, jaką jest zniknięcie połowy populacji, nie mogła nie pozostawić na bohaterach widocznych śladów i widać po nich cierpienie oraz zawód z samych siebie, że nie byli w stanie nic zrobić. W tych scenach Avengers: Koniec gry przybiera wymiar intymny, a na twarzy widzów pewnie pojawią się łzy. Na przełamanie nie zabrakło dużej dawki humoru, który stanowi potrzebną przeciwwagę do, jakby nie patrzeć, ludobójstwa. Tutaj królują głównie Bruce Banner vel Hulk (Mark Ruffalo) i Thor, którzy przygotowali dla swoich fanów najwięcej niespodzianek.

Dla jednych ostateczne starcie z Thanosem to definitywny koniec (chciałoby się to wziąć w cudzysłów, bo w kinie komiksowym niczego nie można być pewnym), dla innych zaledwie początek. Z bagażem doświadczeń ruszą dalej przed siebie, by walczyć z kolejnymi przeciwnikami. Trudno przewidzieć, czy ta formuła jeszcze się nie wyczerpała, ale to nie miejsce i nie czas na takie rozważania. Nadszedł czas filmu Avengers: Koniec gry i chyba tylko wyjątkowi malkontenci mogliby być nim zawiedzeni.

Na koniec warto dodać, że w przeciwieństwie do poprzednich filmów Marvela, w filmie Avengers: Koniec gry nie znalazła się żadna scena po napisach ani w ich trakcie. To dość ważna informacja dla tych, którzy po trzech godzinach filmu chcieliby jeszcze przeczekać kilkuminutowe napisy końcowe.

Avengers: Koniec gry w kinach od 25 kwietnia.

Reklama

Plakat filmu Avengers: Koniec gry

Materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama