Reklama

Ostatnie lata stoją pod znakiem dużej feminizacji kina. Kobiety przebojem wdzierają się do gatunków kiedyś uznawanych za „męskie” i świetnie sobie w nich radzą. Dla Luca Bessona taki trend stał się najwyraźniej sygnałem do odkurzenia jednego ze swoich pierwszych filmów. Imię głównej bohaterki zmienił z Nikity na Annę i tak powstała Anna, którą od 28 czerwca można oglądać na ekranach kin.

Reklama

„Anna”. Opis fabuły

Moskwa. Rok 1985. Kilkoro amerykańskich agentów zostaje zdemaskowanych przez KGB i zlikwidowanych. Ich głowy trafiają na biurko agenta CIA Lenny’ego Millera (Cillian Murphy). Pięć lat później na moskiewskim targowisku wypatrzona przez łowcę talentów zostaje Anna (Sasha Luss). Mężczyzna poszukuje dziewczyn dla paryskiej agencji modelek. Anna przystaje na jego propozycję, a jej kariera rozwija się w ekspresowym tempie. Kolejne sesje zdjęciowe i kontrakty sprawiają, że dziewczyna wkrótce ma u swoich stóp cały świat. Anną interesuje się bogaty rosyjski biznesmen, który zakochuje się w niej do szaleństwa. Kiedy zdradza Annie, czym tak naprawdę się zajmuje, zostaje przez nią zlikwidowany. Kim jest ta dziewczyna, która jeszcze pół roku temu handlowała matrioszkami na bazarze?

Recenzja filmu „Anna”

Choć wyreżyserowana przez najsłynniejszego francuskiego reżysera kina rozrywkowego Luca Bessona Anna jest filmem całkowicie poważnym, nie należy traktować go zupełnie serio. W seansie z pewnością pomoże potraktowanie Anny jako komiksowego widowiska, którego akcja rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości przypominającej schyłek lat 80. ubiegłego wieku. Wtedy nie będą razić aż tak bardzo nowoczesne sprzęty elektroniczne jakich tu pełno. Nie przeszkodzi np. laptop z wejściem USB w biurze szefa KGB w 1990 roku, choć technologia ta wymyślona zostanie sześć lat później. Wiele innych rzeczy również trzeba zaakceptować bez zadawania zbędnych pytań. Jak choćby to, że narkomanka w zaledwie dwa lata jest w stanie przeistoczyć się w prawdziwą maszynę do zabijania. Niestety, nie mamy tu możliwości obserwacji metod szkoleniowych stosowanych przez KGB.

Druga rzecz, z którą należy się pogodzić jest to, że Anna jest filmem, który widzieliśmy już kilka razy. Sam Luc Besson znany jest z ponownej „utylizacji” wykorzystanych już wcześniej pomysłów, nie powinny więc dziwić podobieństwa do wspomnianej wyżej Nikity. Zresztą, jeśli prześledzić filmografię Bessona, takich filmów o walecznych bohaterkach jest więcej, by wspomnieć chociażby Colombianę. W poszukiwaniu dalszych porównań trzeba też sięgnąć jeszcze po dwa filmy. To Czerwona jaskółka z Jennifer Lawrence oraz Atomic Blonde z Charlize Theron. Szczególnie ten drugi tytuł nasuwa oczywiste skojarzenia podczas seansu Anny. Waleczna blondynka, agentka wplątana w rozgrywki międzynarodowych wywiadów, gęsto ścielący się trup, lesbijska kochanka…

Zwiastun filmu „Anna”

Jeśli już zaakceptuje się powyższe słabości Anny, zaczyna dostrzegać się pozytywy filmu Bessona. Niezaprzeczalnie jednym z nich jest występująca w roli głównej Sasha Luss. Była supermodelka, dla której to zaledwie drugi film w karierze. Wcześniej debiutowała też u Bessona w filmie Valerian i miasto tysiąca planet, teraz, w wymagającej roli głównej, poradziła sobie znakomicie. Bezwzględna zabójczyni KGB w jej wykonaniu jest osobą, za którą trzyma się kciuki i której się kibicuje. Pomaga w tym fakt, że nikt nie pochyla się nad zabijanymi przez nią „celami”, przez co łatwiej uwierzyć, że dziewczyna likwiduje tych złych, którym się to należało. Równie dobra w roli wysoko postawionej oficer KGB jest Helen Mirren. Panowie – w tym Luke Evans w roli rosyjskiego agenta – stanowią tu jedynie przystojny dodatek.

Anna to bardzo dobrze zrealizowane kino, w którym czuć rękę doświadczonego reżysera. Przewidywalna fabuła jest jedynie dodatkiem do kolejnych scen akcji czy migawek z sesji zdjęciowych pełnych pięknych dziewczyn. Besson bawi się chronologią i trzeba przygotować się nawet na retrospekcje w trakcie retrospekcji. Trudno nie odnieść wrażenia, że sam reżyser się w tym trochę gubi, stąd również wspomniane wyżej technologiczne anachronizmy. Widz jednak nie powinien się pogubić i wszystkie zwroty akcji „wyczuje” zanim się wydarzą. To szpiegowskie kino akcji ogląda się dobrze i powinno zadowolić miłośników ekranowych bijatyk. Choć w tej kwestii nie udaje mu się wznieść na poziom Atomic Blonde, nie mówiąc już o koreańskim filmie Pani Zło, który podobnie jak Anna, całymi garściami czerpał z Nikity Bessona. To właśnie tam obejrzeć można wzorowo zrealizowane i zapierające dech w piersiach sceny akcji, do których współczesne kino powinno równać. Annie się to nie udaje, ale dobrą rozrywkę zapewnić potrafi. 6/10.

Anna w kinach od 28 czerwca.

Reklama

Plakat filmu Anna:

Monolith Films/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama