Oscary 2017: Impreza „Vanity Fair” – to tu tak naprawdę rodzą się gwiazdy
Za udział w tej jedynej w roku imprezie aktorzy są w stanie popaść w konflikt z prawem, podrobić statuetkę Oscara i dać wielomilionową łapówkę. Na próżno. Redaktorzy „Vanity Fair” na swoją pooscarową kolację zapraszają tylko te gwiazdy Hollywood, z którymi mają ochotę się spotkać.
Znawcy filmowego świata biznesu twierdzą, że gala rozdania Oscarów to tylko wstęp, a prawdziwa weryfikacja wartości gwiazdy odbywa się na pooscarowych balach. Jednym z największych przyjęć jest impreza „Vanity Fair” – miesięcznika, który funkcjonuje w symbiozie ze studiami filmowymi. To właśnie na tej kolacji rodzą się gwiazdy, padają najważniejsze propozycje filmowe, zawiązują się sojusze, a młodzi aktorzy znajdują swoich protektorów. Czasopismo reklamuje swoją markę luksusowymi sesjami ze zdobywcami Oscarów, a młode gwiazdy promują się pod logo magazynu. I to nie byle jakim, w końcu w ciągu ostatniej dekady wielkie wytwórnie kupiły oraz przerobiły na filmy blisko 30 historii opisanych wcześniej przez „Vanity Fair”.
Polecamy także: Kto dostanie Oscara za najlepszą rolę męską? Właśnie poznaliśmy nominowanych
Impreza cieszy się ogromną estymą w Hollywood i żaden artysta ze statuetką, sportowiec czy polityk nie przepuści okazji, by pojawić się na balu w Beverly Hills – jeśli oczywiście dostanie zaproszenie. W zeszłym roku bawiła się tam cała śmietanka towarzyska show-biznesu. Leonardo DiCaprio, Sylvester Stallone, Lady Gaga, Taylor Swift, Serena Williams, Matt Damon, Jared Leto, Justin Timberlake, Gwen Stefani czy Chrissy Teigen. Swoją obecnością zaszczycił ją nawet Elton John, który po oscarowej gali organizuje własne przyjęcie, zresztą nie mniej popularne. Zaproszenie na imprezę „Vanity Fair” jest jak znalezienie złotego runa.
„Patrzysz w głąb sali i widzisz Minicę Lewinsky albo Annę Nocole Smith i mnóstwo innych ludzi, z którymi zawsze chciałeś porozmawiać, ale nigdy, poza tą kolacją, nie miałbyś okazji zrealizować tego marzenia” – mówiła kilka lat temu dziennikarka Anjelica Huston, która współorganizuje bal „Vanity” od dekad. Lewinsky pojawiła się na imprezie w 1999 roku i stała się atrakcją wieczoru.
Jak mówiła Huston, impreza momentami przypomina sen. Nie jest to jednak zasługa wystroju sali czy magicznego oświetlenia, ale gości, którzy na balu „Vanity Fair” zachowują się niezwykle swobodnie. Nie ma tu sekcji VIP-ów. Co prawda nie jest łatwo dostać zaproszenie na imprezę, ale kiedy już gwiazda dostąpi tego zaszczytu, traktowana jest na równi z innymi uczestnikami balu.
Wpływ na swobodny nastrój ma m.in. to, że wszyscy ochroniarze, agenci, łowcy talentu, a nawet media trzymane są na imprezie krótko. Wydaje się w zasadzie, że są nieobecni. Dziennikarze, którzy zostają nakryci na robieniu notatek czy nagrywaniu, dostają wilczy bilet i zakaz powrotu na kolację roku. Swoją pracę muszą wykonywać dyskretnie, choćby w toalecie. Ma to jednak swoje zalety. Gwiazda złapana na krótką rozmowę przy umywalce może dostarczyć medium więcej atrakcji niż nagranie na głównej sali.
Ale impreza „Vanity Fair” to też miejsce najgorętszych plotek. W poprzednich latach dyskusje były zdominowane przez Brada Pitta, który najpierw był z Jennifer Aniston, potem Gwyneth Paltrow, a następnie z Angeliną Jolie. Zapewne i w tym roku aktor stanie się obiektem plotek w związku z rozwodem z wieloletnią partnerką.
Impreza „Vanity Fair”. Jak to się zaczęło?
Z obecnej perspektywy wydaje się, że wspominamy prehistorię: nie było jeszcze wtedy smartfonów, mediów społecznościowych, a w Polsce funkcję I sekretarza pełnił Władysław Gomułka. W 1964 roku Irving Paul Lazar, nazywany „Swiftym”, najbardziej wpływowy agent gwiazd Hollywood, wraz z żoną demonstracyjnie opuścili galę oscarową z powodów towarzyskich. Wydarzenie stało się precedensem, które przerodziło się w doroczną tradycję, a przez kolejne trzy dekady bilet na afterparty ze Swiftym był najgorętszym towarem wśród gwiazd.
Na początku nie było żadnej wykwintnej imprezy. Ot, spotkanie w bistro przy steku lub kanapkach i wspólne oglądanie transmisji z rozdania Oscarów. Autorytet, jakim cieszył się Lazar, gromadził przy stole coraz więcej gwiazd, które z czasem musiały ubiegać się o zaproszenie do wspólnego biesiadowania z agentem. Wśród pierwszych gości byli m.in. Jimmy Stewart, Gregory Peck czy Jack Lemmon. Po latach spotkanie rozrosło się do 40 wybranych uczestników, w tym także zdobywców statuetek.
Swifty zmarł w 1993 roku, ale jego imprezy przetrwały. Na kontynuację tradycji zdecydował się „Vanity Fair”, którego szefowie byli z Lazarem w bliskich relacjach. „Zdecydowaliśmy wtedy, że może wybierzemy się do Los Angeles i zorganizujemy pooscarowy wieczór” – opowiadała Sara Marks, ówczesna dyrektor ds. projektów specjalnych.
Polecamy także: Jedna z nich dostanie Oscara! Poznaliśmy listę aktorek nominowanych za najlepszą rolę kobiecą
„Widziałem, co robił Swifty, i stwierdziłem, że to będzie czymś dobrym dla magazynu” – mówił Graydon Carter, wydawca „Vanity Fair”. „Ale chciałem to zrobić na mniejszą skalę. Myślałem: jeśli przegrasz, zrób to w małym towarzystwie”. Wygrał, a gwiazdy, które jadały pooscarową kolację z Lazarem, a z czasem i media, uznały „Vanity Fair” i Eltona Johna za dziedziców tradycji Swiftiego. Pierwsza impreza organizowana przez magazyn odbyła się w 1994 roku.
W ciągu kilku lat pooscarowa impreza rozrosła się do ogromnych rozmiarów, a zaproszenia były tak cenne, że gwiazdy imały się wszelkich sposobów, by dostać się na kolację. Jak napisał w 1998 r. wpływowy dziennik „New York Post”, Sean Combs, znany jako Puff Daddy, był tak zdesperowany, że zaryzykował areszt, byle tylko zwrócić na siebie uwagę mediów. Skutecznie. Co ciekawe, gdy ustalono porę składania zeznań na dzień rozdania Oscarów, Puff Daddy wybrał pojawienie się na imprezie „Vanity Fair”, nie w sądzie.
Gwiazdy są w stanie zapłacić niebotyczne sumy choćby za jedno, jedyne zaproszenie – na próżno. Co prawda kiedyś każdy artysta ze statuetką z danego roku mógł przekroczyć drzwi marzeń, ale zmieniono zasady po tym, jak na imprezę zaczęli zjeżdżać aktorzy z podrobionymi Oscarami.
Kto może dostąpić zaproszenia na imprezę „Venity Fair”?
Oczywiście gwiazdy show-biznesu: politycy, sportowcy, wielcy biznesmeni, twórcy kultury, aktorzy i muzycy, ale, co ciekawe, liczba zapraszanych co roku gości i ich nazwiska stanowią tajemnicę organizatorów. Niektórzy aktorzy dostają ręcznie pisane notki w dniu nominacji do Oscarów. Pozostali zależą od widzimisię Cartera, który w decyzji kieruje się jedynym pytaniem: kogo chciałbym spotkać?
Są jednak stali bywalcy imprezy, którzy nie spadają z listy top gwiazd na świecie. To m.in.: Michael Douglas, scenarzysta Mitch Glazer i jego żona aktorka Kelly Lynch, projektantka Carolina Herrera, pisarka Fran Lebowit, mecenas sztuki Jean Pigozzi czy miliarder Ronald Perelman.
Goście mogą pojawiać się z osobami towarzyszącymi. Zasada wydaje się jasna, ale jak pokazała historia, niektóre gwiazdy wpadają na dziwne pomysły. „Nawet nie uwierzycie, jak często ktoś pojawia się ze swoimi znajomymi, których nie mogę wpuścić, ale ich samochód już został zaparkowany w miejscu dla uczestników imprezy” - mówił Matt Ullian, który od 10 lat strzeże bram „Vanity Fair”.
Jest też inna zasada: jeśli któryś z zaproszonych gości zacznie gwiazdorzyć na imprezie i będzie niegrzeczny, już nigdy więcej nie dostanie biletu wstępu. Taki los spotkał w 2001 roku Courtney Love, która żądała, by móc pojawić się na kolacji ze swoim menadżerem. Gdy organizatorka Sara Marks odmówiła, wdowa po Kurcie Cobainie wyjęła telefon i nadała komentarz: „Marks jest cipą”. Nigdy więcej nie pojawiła się już na czerwonym dywanie „Vanity Fair”.
Jak będzie w tym roku? Dowiemy się po gali Oscarów, 26 lutego.
Polecamy też: Oscary 2017: Kiedy jest gala, kto na niej wystąpi i gdzie oglądać transmisję? Wszystko, co musisz wiedzieć o imprezie!