Reklama

Znali się przez niemal sześć dekad. Irena Szewińska miała w nim oparcie, był jej opoką, bez względu na życiowe zawirowania. Nie ma dnia, żeby Janusz Szewiński nie myślał o swojej żonie... Nie czuje się już samotny, ale bardzo doskwiera mu tęsknota. O relacji z ukochaną mówił: „To była piękna miłość. W ogóle nie rozmawialiśmy o śmierci i marzyliśmy, by pojechać wspólnie na igrzyska do Tokio, ale Irena nie zdążyła”. Jak wyglądał związek siedmiokrotnej medalistki olimpijskiej i jej ukochanego męża? Dziś mija 6 lat od śmierci lekkoatletki...

Reklama

[Ostatnia publikacja na VUŻ-u 30.06.2024 r.]

Jak poznali się Irena Szewińska i Janusz Szewiński?

Swojego przyszłego męża poznała na bieżni. Była ona najwybitniejszą polską lekkoatletką. Jej ukochany natomiast był płotkarzem z renomą. Odkąd się poznali, mieli się ku sobie. Z czasem Janusz Szewiński został jej trenerem. Po jakimś czasie, bo w 1967 roku, wzięli ślub. „Spotkałem ją pierwszy raz na stadionie Polonii Warszawa, wtedy razem uprawialiśmy lekkoatletykę. Pamiętam, jak w 1962 roku pojechaliśmy na zgrupowanie do Kluczborka i wracając pociągiem, graliśmy we flirt. Już wtedy bardzo mi się podobała, ale nie wiedziałem na początku, czy z wzajemnością, bo była zamknięta w sobie. W końcu mama ją zapytała: „Masz tam, Irenko, jakiegoś kawalera?” – „No, mam takiego starszego pana.” A ja byłem starszy 4,5 roku! Ale nie załamałem się, tylko śmiałem się z jej słów.

Chodziliśmy na spacery, do kina… Irena bardzo lubiła tańczyć, ale ja za parkietem nie przepadałem. Pamiętam, jak mieliśmy zakończenie sezonu połączone z wieczorkiem tanecznym, a ja już wtedy pasjonowałem się fotografią. Wręczyłem Irenie paczkę jej zdjęć. Myślała, że każdy zawodnik otrzymuje taki prezent. Dopiero później się dowiedziała, że przygotowałem fotografie specjalnie dla niej”, opowiadał Janusz Szewiński.

Mąż lekkoatletki dodał również, że wiele kłamstw pojawiło się w mediach na temat ich relacji: „Na przykład, że czasem jako jej trener nie chciałem wychodzić na trening, gdy padało, a Irena szła sama, bo była taka wytrwała. Nic takiego nie miało miejsca. Kiedyś Jerzy Urban napisał też w swojej książce, że Polska Ludowa wydała Irenę za mąż, żeby zmienić jej żydowskie nazwisko. Dajmy spokój… dziś nie chce mi się już prostować niektórych informacji, to nie ma sensu. W każdym razie na wspólną kawę też nie czekałem pół roku. W 1967 roku wzięliśmy ślub i zorganizowaliśmy wesele na 40 osób w Hotelu Europejskim. To były trudne czasy, ale przecież musieliśmy godnie uczcić nasze zaślubiny. Na szczęście teść kolegi z Przeglądu Sportowego pracował jako dyrektor hotelu, dzięki temu załatwiłem salę po niższej cenie. A wcześniej, gdy pojechałem na wycieczkę do Związku Radzieckiego, kupiłem w Moskwie pierścionek z małym brylancikiem, żeby się oświadczyć”, wspominał.

Czytaj także: Ewa Minge uciekła od męża, by ratować siebie i synów. Zastąpiła im ojca, oni uratowali jej życie

Dzieci Ireny Szewińskiej

Irena Szewińska kiedyś powiedziała: „za moimi sukcesami stali najbliżsi. Cieszę się, że nigdy nie musiałam wybierać między karierą a rodziną”. Miała dwóch synów. Starszy z nich – Andrzej – poszedł w ślady rodziców i również został sportowcem. Był siatkarzem grającym w polskiej reprezentacji na pozycji atakującego. Kiedy zakończył karierę, postanowił zostać działaczem sportowym i politykiem. Przez dwie kadencje pełnił funkcję senatora, a następnie został wiceprezydentem Częstochowy. Młodszy syn o imieniu Jarosław zajmuje się programowaniem oraz informatyką. Irena Szewińska była również szczęśliwą babcią dwójki wnucząt: Ady i Adama.

Krzysztof Jarosz / Forum
Jan Rozmarynowski / Forum

Jak dzisiaj wspomina żonę Janusz Szewiński?

W rozmowie z Dariuszem Faronem mąż lekkoatletki mówił: „Rany ciągle są świeże. Z Ireną spędziłem większość swojego życia, byliśmy małżeństwem przez 51 lat, a znaliśmy się prawie sześćdziesiąt, więc dziś bardzo mocno odczuwam jej nieobecność. Zostałem w domu sam, mam dwa psy i kota. Dobrze, że syn blisko mieszka i często mnie odwiedza. Bardziej niż samotność doskwiera mi tęsknota za żoną. Jak pan wie, pracowałem przez lata jako fotoreporter Przeglądu Sportowego, mam w domu tysiące zdjęć Ireny, bo dokumentowałem jej karierę od samego początku. Gdzie nie spojrzę, widzę żonę, jej puchary, medale… Z jednej strony tęsknię, z drugiej – w pewnym sensie ciągle jest obecna w moim życiu”, podkreślał wzruszony.

„Ponad 50 lat byliśmy cały czas razem. Nawet na oficjalnych spotkaniach prosiła, żeby jej towarzyszyć. Robiła wrażenie twardej kobiety, ale było inaczej. Dlatego zawsze wolała, żebym był przy niej. A w końcu zostałem w naszym domu sam – z trzema starymi psami i kotem. Wokół mam jej obrazy, fotografie. Cały czas odczuwam jakby obecność Ireny. I tylko to mnie trzyma przy życiu…”, mówił z kolei Maciejowi Petruczenko w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.

„Nie żyję wyłącznie przeszłością, ale też nie odcinam się od niej. I, tak jak panu powiedziałem na początku, codziennie myślę o Irenie. To była piękna kariera sportowa, ale też piękna miłość...”, opowiadał w tym samym wywiadzie. Mąż lekkoatletki często wspomina wspólne przygody czy wyjazdy. „Na przyjęcie do prezydenta Francji w pałacu przyjechaliśmy maluchem. Ochrona zaczęła mnie gonić i krzyczeć, żebym spier****”, wspomina z uśmiechem.

Na rodzinę spadł jednak w końcu bolesny cios. Irena Szewińska zachorowała. „Niestety w 2013 roku dość przypadkowo, przy okazji innych badań, lekarze stwierdzili, że są przerzuty na kości, płuca i wątrobę. Mimo trudnej sytuacji udało się zahamować rozwój raka aż do momentu, gdy pojawiła się wspomniana białaczka. Irenka walczyła do samego końca. Kilka dni przed pójściem do szpitala, w ostatnim stadium choroby, była nawet na Pikniku Olimpijskim. Na zewnątrz nie dawała po sobie poznać, że cierpi, ale gdy wracała do domu, od razu się kładła. Brała dwie bardzo silne chemie równocześnie, a to jest coś strasznego. Człowiek zaczyna chodzić po ścianach”, wspomina.

CZYTAJ TAKŻE: Nigdy nie ujawniła, kto jest jego ojcem. Tak Dorota Stalińska mówiła o relacji z synem Pawłem

„Starałem się podnosić Irenę na duchu, pocieszać ją w trudnych momentach. Mocno przeżywałem jej chorobę, ale nie okazywałem tego. Rak nie był w naszym domu żadnym tabu, bo nie dało się uniknąć tematu, ale cały czas miałem nadzieję, że żona wygra tę walkę. Zresztą ona też żyła nadzieją. W ogóle nie rozmawialiśmy o tym, że Irena może odejść. Marzyliśmy, by pojechać razem na nadchodzące igrzyska olimpijskie do Tokio, bo żona uwielbiała to miasto, miała z Japonii dużo pięknych wspomnień i była tam popularna. Bardzo chcieliśmy tam wrócić, ale Irena nie zdążyła…”, dodaje.

„Takie momenty jak rocznice, są dla mnie szczególnie trudne. Zresztą i tak nie ma dnia, bym nie myślał o żonie. Bardzo długo chorowała na nowotwór, ale mogła z tego wyjść i być tutaj ze mną. Brała mnóstwo środków przeciwbólowych i antybiotyków, przez co poleciały wyniki krwi. Straciła odporność i zachorowała na galopującą białaczkę. W piątek miała wyjść ze szpitala. Jeszcze w środę normalnie rozmawialiśmy, oglądaliśmy nawet mecz Polska – Japonia w piłce nożnej. I nagle stan żony z godziny na godzinę bardzo się pogarszał. Dzień później odeszła”, czytamy.

„Mówi się, że czas leczy rany, ale tak nie jest w moim wypadku. Wciąż myślę o Irenie, przeglądam jej zdjęcia i choć lata mijają, wydaje mi się, że odeszła nie dawniej niż wczoraj. Zdawałem sobie sprawę z jej postępującej choroby nowotworowej, ale nie sądziłem, że koniec nastąpi tak szybko. Bo przecież doszło już do zahamowania schorzenia. Byliśmy oboje pełni optymizmu. I nagle wszystko runęło. Myślę o tym codziennie i trudno mi się z poczucia wielkiej pustki wyzwolić”, mówił Janusz Szewiński w rozmowie z Maciejem Petruczenko dla Przeglądu Sportowego. W innej rozmowie dodał, że „z pustki po Irence nie wyzwoli się do końca życia”.

Reklama

Od śmierci lekkoatletki mija właśnie 6 lat...

Krzysztof Kuczyk / Forum
Tomasz Prazmowski / Forum
Reklama
Reklama
Reklama