Zuzanna Łapicka, Magda Umer i Krystyna Janda stworzyły idealne trio. Wielkie artystki, ale przede wszystkim przyjaciółki. Zawsze mogły na siebie liczyć - na dobre i na złe, chociaż unikały życiowej goryczy. I choć nie wyborażały sobie życia bez siebie, musiały pożegnać jedną z nich. Oto historia wyjątkowej przyjaźni.

Reklama

[Artykuł aktualizowany 28.07.24 r.]

Krystyna Janda, Magda Umer i Zuzanna Łapicka - historia przyjaźni

Krystyna Janda i Maga Umer poznały się podczas zabawy sylestrowej w 1976/1977 roku u aktora Jerzego Zelnika. „Podobno spotkałyśmy się na sylwestrze 1976/1977 u Jurka Zelnika, ale ja wtedy tego nie zapamiętałam. Niedługo potem, w czerwcu 1977 roku, przedstawił mi ją Marek Grechuta w amfiteatrze opolskim. I chwilę potem śpiewała swoją „Gumę do żucia”, dzięki której poznała ją cała Polska”, mówiła Magda Umer.

Od tamtego czasu ich więź cały czas rośnie w siłę. Krystyna Janda nawet wprost mówi, że „dzisiaj Magda jest dla mnie kimś najbliższym”. Jej przyjaciółka dodała zaś, że „z bólem serca mogę potwierdzić, że Krysia też jest mi jedną z najbliższych. My się często nie zgadzamy, ale jesteśmy sobie bliskie”, zwierzała się z uśmiechem na twarzy. „Przeżyłyśmy w życiu wiele razem. Umarli nasi mężowie, nasze matki, nasza przyjaciółka Zuzia Łapicka. Trudno więc mówić po 40 latach inaczej”, opowiadały. „No i nasze dzieci rodziły się w tym czasie. Agnieszka Osiecka nazywała to kawałem życia”, kontynuowała piosenkarka.

A jak Krystyna Janda i Magda Umer nawiązały pierwszy kontaky z Zuznną Łpicką? „O Krysi usłyszałam już wcześniej. Ojciec wrócił z egzaminów i opowiada: "niebywała dziewczyna dzisiaj zdawała. Bezczelna. Mówiła tekst erotyczny, patrząc mi w oczy. To będzie wielka aktorka". To usłyszałam parę razy w życiu, wspominała Łapicka.

Zobacz także

Magda Umer zaś podkreślała, że „Daniel (Olbrychski) poznał mnie z nią w 1977 roku. Byłam wtedy w ciąży z Mateuszem, który jest teraz chrześniakiem Zuzi. To była przyjaźń "na dobre". Potem nastąpił stan wojenny. Wyrzucono mnie z telewizji, za to że moje programy były źródłem pesymistycznego socjalizmu. Nie miałam pracy, miałam zakaz występu jakichkolwiek. Andrzej Wajda i Krysia Zachwatowicz załatwili mi taką "niby pracę", a Daniel z Zuzią przyjęli mnie pod swój dach. To, co dla mnie zrobili, jest nie do przecenienia", mówiła.

Przypomnijmy, że Daniel Olbrychski i Zuzanna Łapicka przez jakiś czas mieszkali w Paryżu, a w ich domu często gościli artyści. Odwiedzali ich międzi innymi: Jacek Kaczmarski, Agnieszka Holland czy właśnie Krystyna Janda, z którą Łapicka stworzyła wyjątkową więź. Razem przeżyły wiele wspaniałych chwil. Wspierały się w najtrudniejszych momentach, kibicowały sobie i świętowały, gdy któraś z nich odnosiła kolejny sukces. „Wiadomo, że jeśli dzieje się coś złego, to możemy na siebie liczyć. Zuzia ma taki zwyczaj mówienia: "ja się lubię przyjaźnić na dobre". Nie dodaje tego "i na złe". Ale ja wiem po tych 40. latach, że jesteśmy ze sobą i na dobre, i na złe. Mamy tak różne temperamenty, robimy tak różne rzeczy, że nie siedzimy sobie na głowie", wyznała przed laty Magda Umer. O Zuzannie Łapickiej zawsze mówiły, że była niezwykle dowcipna i oczytana.

Rok 2018 był dla Magdy Umer i Krystyny Jandy bardzo bolesny. Straciły wówczas pewną czątkę siebie, gdyż ich wieloletnia przyjaciółka - Zuzanna Łapicka zmarła. Do dzisiaj wspominają wspólne chwile, które już do końca pozostaną w ich pamięci.

CZYTAJ TEŻ: Ma 81 lat i doczekał się ośmiorga dzieci. Dla nich porzucił dawne życie, dziś rodzina jest całym jego światem

PIOTR PORĘBSKI

Przypominamy archiwalny wywiad Krystyny Jandy, Magdy Umer i Zuzanny Łapickiej, który ukazał się na łamach magazynu VIVA! w 2010 roku.

Znają się od trzydziestu kilku lat, a to niezły staż małżeński. Były ze sobą, gdy było dobrze i źle, fantastycznie i do kitu, gdy każda z osobna mogła zanucić słowa Osieckiej: „Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie…”. Zawirowania życiowe tylko scementowały ich przyjaźń. Piękną, bliską, intymną. Dziś mówią o niej po raz pierwszy.

Zuzanna Łapicka: Zaczęło się od spotkań, które Krysia Janda organizowała u siebie w domu na Mokotowie. Na pierwsze takie spotkanie podała koleżankom aktorkom zły numer domu i do domu obok, gdzie mieszkał pilot, tego wieczoru odsypiający długi lot, co 10 minut dzwoniła inna wybitna aktorka. Pewnie miał wrażenie, że mu się to śni... Nasi mężowie nazwali te spotkania „lamentami”, błędnie myśląc, że my płaczemy na nich nad życiem, a my płakałyśmy, ale ze śmiechu. Po jakimś czasie grono się skurczyło i zostało nas pięć. Krysia Janda, Agnieszka Osiecka, dwie Magdy: Umer i Czapińska. No i ja...

Magda Umer: Bo spotykałyśmy się jeszcze właśnie z Magdą Czapińską, która napisała wiele przebojów: „Wsiąść do pociągu byle jakiego” dla Rodowicz, „W moim magicznym domu” dla Banaszak, „Modlitwę” dla Geppert, świetne piosenki dla Anny Marii Jopek. Tylko że Magda, odkąd jej się urodziły wnuki, zwariowała. Nigdy nie ma na nic czasu, dla nas też. Na wakacje również z nami nie jeździ, bo nie znosi upałów, siedzi w wannie. Będąc nam bliską duchowo osobą, w ogóle z nami nie przebywa.

Krystyna Janda: Mówimy o niej, bo Magda to ważny element układanki. W trudnych momentach bez telefonu do Magdy się nie obywa. Magda jest rozsądna, spokojniejsza niż my i z zawodu jest psychologiem, była terapeutką w swoim pierwszym życiu, przed pisaniem piosenek. Ale zakochana w dzieciach córki, jest dla nas na telefon.

Dlaczego akurat Wy, w takim gronie?

Zuzia: Dlatego, że w podobny sposób interpretujemy życie. W towarzystwie Agnieszki nie wolno było sobie pozwolić na byle jaką opowieść. Nawet najbardziej dramatyczną historię należało ująć w anegdotyczną formę. W liceum uciekałam z matematyki, żeby siedzieć przy stoliku Konwickiego w kawiarni U Literatów. Już wtedy wiedziałam, że jeśli mam prawo się odezwać, to krótko, na temat i z pointą. Na naszych „lamentach” każda z zachwytem słuchała opowieści przyjaciółki, czekałając na swoją kolej...

Nie było przekrzykiwania ani „proszę mi nie przerywać”?

Zuzia: Nie było. Na szczęście Magda dokumentowała nasze spotkania na wideo. Umawiamy się, by po latach przejrzeć filmy, ale brak czasu...

Magda: Potem przypadłyśmy sobie do gustu jako osoby ciekawe tego, co ta druga ma do powiedzenia. O życiu, o świecie, o innych. Nawet, dajmy na to… plotkowanie o ludziach nigdy nie było ani jadowite, ani niszczące. Raczej próba zrozumienia, dlaczego ktoś jest taki, a nie inny. Ciekawiła nas nasza praca, książki, które przeczytałyśmy, miłości, które przeżywałyśmy, dzieci, które rodziłyśmy, rozstania, powroty. Przeżyłyśmy też choroby, śmierć męża Krysi, rozwód Zuzi. Każda w tym serdecznie uczestniczyła. Powiedziałabym, że była to przyjaźń człowiecza. Bo nie z powodu płci. Każda z nas ma kobiece ciało, duszę mieszaną, a umysł męski.

Zuzia: À propos męskich cech. Zawsze myślałam, że jestem po mamie taką idealną żoną, podporządkowaną wybitnemu mężczyźnie. Magda nigdy taka nie była, nie chciała wychodzić za mąż, dzięki czemu była częścią naszej rodziny. Przyjechała do nas do Francji z małym Mateuszem w czasie stanu wojennego i, jak sama mówiła, grzała się przy naszym rodzinnym ognisku. A po latach zamieniłyśmy się rolami. Ja – po 20 latach życia podporządkowanego mężowi – poczułam się zmęczona. Odżyłam jako singielka z odzysku, która dobrze się czuje, gdy kieruje własnym życiem. Krysia, wiadomo – pani prezes, pani dyrektor, pani reżyser – zarządza i rodziną, i firmą. Miała szczęście, że jej mężem był Edward – wielka osobowość, silna, ale dzięki wielkiej miłości do Krysi potrafiąca się jej podporządkować. Z kolei Magdy mąż jest na tyle taktowny, że na wakacje puszcza ją samą, ku naszej radości. Świetnie sobie poradził z jej potrzebą samotności. Jak jeździmy na wakacje, jesteśmy „trzy kierowniczki”, ale dajemy sobie wolność. Czy nie o to chodzi? Kawał życia, co za nami...

Krysia: Magda, od kiedy my się znamy? Pamiętam sylwestra, na którego przyszłam ze świeżo poślubionym pierwszym mężem Andrzejem Sewerynem, a ty z jakimiś dwoma facetami. Pamiętam, że byłaś ubrana w spodnie farmerki.

Magda: W życiu nie miałam spodni farmerek! Domyślam się, to była szara spódnica na szelkach, a ty zapamiętałaś jedynie szelki. Moim zdaniem był to sylwester z 1976 na 1977. Tak długo się znamy... Dlaczego jesteśmy ze sobą, będąc tak diametralnie różnymi osobami? Bo przyjaźń polega na tym, że cechy budujące, rozczulające, wspaniałe przewyższają te męczące. Kocha się, lubi i chce być z kimś nie „dlatego bo”, tylko „mimo że”. Krysia jest osobą optymistyczną. Zawsze chce zostawić widza z nadzieją. Bardzo jej się to udaje, w przeciwieństwie do mnie. Ja podrywam ludzi do myślenia, ona – do życia. Myślenie nigdy nie jest wesołe. Zuzia jest z nas najpromienniejsza i ma w sobie genetyczne słońce. Nawet jak coś się nie układa, organizm nie pozwala jej rozpaczać. Pogoda ducha, a przy tym nadzwyczajna inteligencja, poczucie humoru, fantastyczna umiejętność opowiadania sprawia, że my z Krysią słuchamy z otwartymi ustami jej opowieści. Mogą nas zawieść wszyscy mężczyźni, ale my siebie nie.

Zuzia: À propos genetycznego słońca, Krysia mi kiedyś powiedziała: „Wiesz, ja nie umiem być nieszczęśliwa”. Gdy po śmierci Edwarda ktoś zadał jej pytanie: „Czy pani czeka na miłość?”, zdziwiła się: „Na miłość? Przecież ja mam męża”. Magda z kolei żartuje: „Wiesz, dopóki nie wymyślili prozacu, ty mi go zastępowałaś”. To, co nas łączy, jest siostrzane, bo my naprawdę jesteśmy ze sobą w ważnych momentach. Mogę na nie liczyć, nawet jak tego do końca nie chcą. Jak wtedy, kiedy prosiłam je o pomoc przy moim rozwodzie, to wiedziałam, że nie zostawią mnie z tym samą. Francja, stan wojenny w Polsce, a my znowu we trzy wspieramy się w Paryżu. Krysia kręci filmy, a w przerwie wpada do naszego domu pod Paryżem, gdzie mieszkamy z Danielem, jego synem Rafałem i naszą Weroniką. Jest z nami Magda, którą na rok do Francji ściągnęliśmy z synem Mateuszem (moim i Daniela synem chrzestnym, a Magda jest mamą chrzestną Weroniki), bo wyrzucili ją w stanie wojennym z telewizji. Wspólnie przeżywamy to, co się dzieje w Polsce, i to, że nasze dzieci idą do francuskiego przedszkola. Do dzisiaj zawsze odwiedzamy się w święta.

Zobacz też: Dla Kamali Harris zrezygnował z pracy, może zostać pierwszym gentlemanem USA. Douglas Emhoff ma polskie korzenie

PIOTR PORĘBSKI

O, to znak, że się naprawdę lubicie.

Zuzia: Nie dzwonimy do siebie codziennie, ale absolutnie wyczuwamy, w jakim jesteśmy nastroju.

Magda: Możemy ze sobą przez miesiąc nie rozmawiać, ale czujemy, gdy coś się z nami dzieje. Kiedyś zrobiłam Krysi awanturę, że przez rok nie zadała mi pytania, a strasznie wtedy cierpiałam. Ona na to: „Wszystko o tobie wiedziałam przez ten rok”.

Musiało to być bardzo trudne pytanie.

Magda: Było. A kiedyś leżałam umierająca na OIOM-ie, a Krysia wtargnęła z gigantycznym telefonem komórkowym, bo takie wtedy były, z protestem „nie będzie tak, że mnie tu nie wpuszczą”, z naręczem kolorowych gazet „do czytania”, dla mnie – ledwo żywej. A wszystko z taką energią, że umarłego by obudziła! Musiałam wyzdrowieć!

Zuzia: To wspaniałe, że można mieć rodzinę z wyboru. Nie wiem, czyby mi się tak udało z siostrami, gdybym je miała. To więź, którą budują lata. Nic im nie trzeba opowiadać, one wiedzą wszystko, co ważne, bez słów. Wszystko, co razem widziałyśmy, to jak „jednakowo ujrzany gołąb…”.

Magda: To wiersz Szymborskiej, wprawdzie o małżeństwie, ale czy my nie jesteśmy takim małżeństwem, związkiem człowieczym? Wiersz się zaczyna tak: „Musieli kiedyś być odmienni, ogień i woda, różnić się gwałtownie, a potem powoli upodobniali się do siebie”. A na końcu: „jednakowo ujrzany gołąb usiadł na oknie”…

Nie ma przyjaźni bez zaufania. I bez czego jeszcze?

Magda: Wspólnej wrażliwości i tego, że przeżyłyśmy podobne rzeczy w podobny sposób. Zrobił się z tego szmat życia. Ostatnia dedykacja Agnieszki Osieckiej z 9 października, gdy obchodziłyśmy urodziny, brzmiała jak zwykle: „Dla Magdy z miłością”. I poniżej: „Dziękuję, dziękuję, dziękuję za kawał życia”. Ten kawał życia to to, co za nami, i to, co jeszcze przez chwilę będziemy miały.

Krysia: Chcę powiedzieć ważną rzecz, o ile nie najważniejszą. Nie byłoby tego związku, gdyby nie podobny poziom i doświadczeń, i umysłów. Nie można się w ten sposób zaprzyjaźnić z osobą, która nie rozumie, mniej czuje, nie pamięta tych samych spraw i ludzi. Przecież my znamy ludzi…

Magda: …których już dawno nie ma. Jedna do drugiej mówi: „A pamiętasz, jak on się wtedy uśmiechnął?”. I my pamiętamy.

Krysia: Nie trzeba nic tłumaczyć. Jak mówię czarne albo szare, one widzą czerń i szarość w tym samym odcieniu.

Ale, u licha, mnóstwo Was różni.

Magda: Krysia i Zuzia są niezwykle towarzyskimi osobami. Krysia nie może w ogóle żyć bez ludzi.

Krysia: W pracy nie mogę, poza tym od dwóch lat to się zmieniło.

Magda: Ale dawniej było niemożliwe, tak samo jest z Zuzią. A ja cierpię na taką chorobę, że trudno mi być nawet z ludźmi, których bardzo lubię, dłużej niż pół godziny, godzinę. Dużo muszę być sama. A z tymi kobietami nie nudziłam się nigdy, choćby przez pięć minut.

Kłamać czy nie kłamać?

Krysia: Przez lata prowadzimy polemikę, której główną osią jest odpowiedź na pytanie: „Czy kłamać?”. Bardzo się o to kłóciłyśmy. Ja byłam za tym, żeby kłamać, Magda za tym, żeby w ogóle nie kłamać, a Zuzia, że zależnie od sytuacji.

Zuzia: Sama trafnie gdzieś powiedziałaś, że kłamstwo wynika często z dobrego wychowania i delikatności. Dlatego będę broniła swojego prawa do obłudy.

Magda: Wynika też z naszego wychowania. Tak jest, jak się chodziło do PRL-owskich żłobków, przedszkoli i szkół, gdzie wszyscy kłamali od rana do nocy, ale mówili: „Najważniejsze, żeby nie kłamać”. Byłam w tej paranoi wychowywana i długo uważałam, że nic, tylko prawda. Ale w końcu nauczyłam się jej nie mówić…

Krysia: …bo kilka razy komuś, na twój wniosek, powiedziałyśmy prawdę.

Magda: Nie mój, nie mój! Na wniosek Agnieszki Osieckiej. Pamiętam dobrze, jak było. Agnieszka była szczerą osobą w piosenkach, w tym, co pisze, ale nie wobec ludzi, by ich nie ranić. A potem nagle wróciła z Ameryki i mówi do mnie: „Słuchaj, nie możemy tak dłużej postępować, musimy walić prawdę między oczy, żeby nie wiem co…”. Na pierwszy ogień poszedł Wojtek Młynarski, potem dostało się Krzyśkowi Zaleskiemu. W sekundę zdobyła dziesięciu największych wrogów. Więc przestała.

Krysia: Długo z Zuzią przekonywałyśmy Magdę, zagorzałą w swojej uczciwości, szacunku, rzetelności w stosunku do ludzi oraz zwolenniczkę absolutnej doskonałości, szczególnie w sztuce, że prawdę warto mówić, ale pod warunkiem, że się kogoś nie dotyka zbyt boleśnie, po nic. Bo niektórzy ludzie nie zasługują na prawdę, innym znów prawda nie jest potrzebna. Więc pewnego dnia Magda przestała mówić prawdę i już była tylko miła.

Magda: Agnieszka zawsze mówiła, że przyjaźń to poważne uczucie, więc od czasu od czasu możemy sobie powiedzieć fragment prawdy.

Zuzia: To wielka ulga, gdy można sobie wszystko powiedzieć, nie bojąc się krytycznego oceniania, poza tym my niczego sobie nie zazdrościmy, zachwycamy się swoimi dokonaniami. Przyjaźń wyklucza zazdrość, a to trudne w środowisku, w którym wszyscy sobie zazdroszczą wszystkiego.

Krysia: Kiedy Magda reżyseruje moje spektakle, daje mi z siebie wszystko, co wie, rozumie, co zdobyła w dziedzinie będącej jej domeną, czyli w śpiewaniu. I uczy mnie, oddając to w prezencie. Z kolei Zuzia przychodzi na próby generalne i mówi, co myśli. Rozmawiamy, a Zuzi spojrzenie jest trzeźwe i niezwykle cenne. Dlatego wolę, by obie przychodziły na próby generalne, nie na premiery.

Gdyby żyła Agnieszka...

Magda: Każda z nas w innym momencie poznała Agnieszkę, ale każda z nas wychowała się na jej tekstach. Kiedy usłyszałam: „Widzisz, mała, jak to jest”, „Kochanków z ulicy Kamiennej” czy „Okularników”, miałam 13–14 lat. A parę lat później miałam z nią przygodę. Już zaśpiewałam „Koncert na świerszcze i wiatr w kominie”, byłam znaną studencką piosenkarką. Agnieszka usłyszała mnie w radiu, chciała mnie poznać i dla mnie pisać. Umówiła się ze mną w hotelu Bristol, pokazała teksty, a ja jej powiedziałam, że mi się nie podobają. Byłam chyba jedyną osobą, która odmówiła Agnieszce. Swoją drogą, Agnieszka mogła przeżyć szok. Myślałam, że na całe życie się na mnie obrazi, ale mi wybaczyła. Po kilku latach napisała mi pierwszą piosenkę.

Krysia: Moje relacje z nią były bardziej oficjalne i głównie zawodowe. Chyba zaczęły się, kiedy przychodziła na próby „Białej bluzki”. Potem były lata prawdziwej przyjaźni, ale jakby przez pryzmat zawodu. Potem, kiedy była już naprawdę chora, ja jedna bałam się z nią o tym mówić. Kiedyś u niej w łazience zobaczyłam pęk włosów na szczotce, wstrząsający, po chemii. Wtedy po raz pierwszy przekroczyłam próg intymności z nią, postanowiłam jej kupić kapelusz. W sklepie był piękny brązowy kapelusz, który sama kupiłabym sobie od razu, i fantastyczny czerwony, o którym wiedziałam, że spodobałby się Agnieszce. Ze sklepu wyszłam z brązowym i do końca życia będę żałować, że poskąpiłam jej tej odrobiny ekstrawagancji i szaleństwa na koniec. Do dziś się tego wstydzę.

PIOTR PORĘBSKI
PIOTR PORĘBSKI

W „Rozmowach w tańcu” przyznała, że „fragment ubrania, którego nie lekceważy, to kapelusz”. Że „ubóstwia kapelusze i zawsze ma parę świetnych”.

Magda: Chciałaś ją przebrać jak Ela Czyżewska, która Agnieszce zmieniała spódnice, koszule, rajstopy. Agnieszka się jej poddawała, zresztą identycznie jak ja tobie. Bo Kryśka może na mnie włożyć, co tylko chce. Pamiętacie, jak kiedyś Agnieszka przyszła dziwnie ubrana, a na nasze zdziwione spojrzenia wyjaśniła z powagą: „Doradziła mi to ekspedientka w Budapeszcie”. A na premierę „Białej bluzki” we Wrocławiu kupiła nam gumki do włosów. Czegoś brzydszego nie miałyśmy w życiu. I w tych gumkach przetańczyłyśmy pół nocy w klubie. Zawsze było ważniejsze to, co się mówi, czego słucha, na co się patrzy i co się czuje. A ciuchy były dużo mniej ważne. A Zuzia, jako córka Andrzeja, znała wszystkich od dzieciństwa, więc Agnieszkę też. To było jej naturalne środowisko.

Zuzia: Magda słusznie mówi, że wszystkich znałam od dziecka, ale nie myślałam, że się zaprzyjaźnię z Agnieszką. Przyglądałam jej się, zdawało mi się nawet, że może mój ojciec jej się… trochę podobał.

Której się nie podobał? Aparycja boska.

Zuzia: Z Magdą poznał mnie Daniel, za którego wyszłam, mając 24 lata. To jemu zawdzięczam Magdę, która przyjaźniła się z Agnieszką – więc potem stałam się przyjaciółką Agnieszki, która wciągnęła się w naszą rodzinę, bo z Danielem przyjaźniła się od czasów jego związku z Marylą Rodowicz. To na moich imieninach, w naszym mieszkaniu, Agnieszka podała Maryli tekst „Niech żyje bal” – do dziś pamiętam, jak Maryla czyta go z kartki...

Magda: Pisanie przez Agnieszkę piosenek dla mnie nie było najważniejsze. Najważniejsze było, że zawsze była na etapie takiej… starszej dziewczyny. Miała pod pięćdziesiątkę, ja – trzydzieści kilka lat, bo ona zawsze poszukiwała kontaktu z młodszymi. Twierdziła, że osoby w jej wieku mówią tylko o chorobach i umieraniu. Zawsze mówiłyśmy, że gdyby Agnieszka jeszcze żyła, wymieniłaby nas na młodsze pokolenie, bo my byłybyśmy dla niej za stare.

Zuzia: Gdy urodziłam córkę, Agnieszka zaprzyjaźniła się z nią, jak tylko Weronika zaczęła mówić. Spotykały się, rozmawiały, pamiętam, jak moje dziecko narzekało, że wchodzę do jej pokoju i sprzątam. Agnieszka przyniosła jej wtedy metalową „dziurkę od klucza” na sznureczku, by mogła „zamykać” pokój. Tak, Agnieszka była ciągle ciekawa nowych pokoleń... Są zdania z piosenek Agnieszki, z którymi idę przez życie. Na przykład takie: „Malwy po chatach kwitną i bledną, po sześciu latach nic nie jest tragedią”. Powtarzam je sobie często. Właśnie przyjaciółki pozwalają przetrwać te trudne sześć lat. Wielka ucieczka

Magda: Kompletny przypadek. Dwadzieścia lat jeździłam do wioski między Ustką a Darłowem i myślałam, że już tak do końca będę jeździć. Moje dzieci były szczęśliwe, ja byłam szczęśliwa, świetnie mi się oddychało powietrzem morskim. I było tak pusto. Kiedyś przyjechała tam do mnie Krysia i powiedziała: „Nie mogę na to patrzeć” – bo akurat trzy dni padało. Było zimno, mokro, nie mogła niczego wysuszyć, a była ze swoimi małymi chłopcami. „Zawiozę cię w przyszłym roku do takiego miejsca, że już nigdy nie będziesz chciała tu przyjeżdżać”, oznajmiła. Miała rację, od tamtego czasu ciągle spędzamy wakacje w tym samym miejscu. To nasza baza, a co parę dni robimy wyprawy do odległych miasteczek. Rowerem jeździmy po piniowym lesie na styku plaży i morza. I mikroklimat, który sprawia, że się niesamowicie oddycha. Toskania, cudowny kraj, gdzie architektura tak pięknie wtapia się w kraj-
obraz, że napatrzeć się nie można...

Zuzia: Ja od dziecka uwielbiałam Hel. Toskanię, właśnie taką z piaszczystą plażą i wydmami, odkryła Krysia z Edwardem, gdy ich dzieci były małe. Gdy moja córka nas tam odwiedziła, spytała: „Jak udało ci się odnaleźć Półwysep Helski we Włoszech?”. A w przeciwieństwie do wakacji na Helu, w Toskanii Krysia i Magda są anonimowe. To daje nam wolność. Możemy niepodglądane przez nikogo chodzić po sklepach. Stąd te szalone zakupy niepotrzebnych ubrań, ale jaka radość, jak je sobie przymierzamy!

Jakim cudem „trzy kierowniczki” wytrzymują ze sobą w Toskanii?

Zuzia: Magda uwielbia słońce, ale dopiero po piątej po południu, więc my z Krysią czytamy i gadamy na plaży, a spotykamy się wszystkie dopiero wieczorem. I nikt o to nie ma pretensji... Z mężczyzną już by pewnie była awantura…

Magda: Ja tam prowadzę inny tryb życia, jeżdżę na rowerze, czytam w cieniu na tarasie, chodzę na spacery. A wieczorem opowiadamy sobie, co przeżyłyśmy. Dużo mówimy o lekturach, o sztuce, o polityce, której nie znosimy. Okresowo nasze towarzystwo się powiększa. Kiedyś siedzieli z nami Janusz Gajos i Marek Kondrat. I nagle jakaś pani powiedziała do nas: „Dzień dobry, jestem z Zielonej Góry”. A Filip Bajon zabiera nasze książki samochodem, bo zazwyczaj bierzemy ich na wakacje ze dwieście.

Krysia: Lubimy przesiadywać w pewnym barze i wtedy potwornie obgadujemy wszystkich.

Zuzia: Bo uwielbiamy obserwować bardziej, niż być obserwowane. Do tego Krysia bierze pełno sztuk, które ma wystawiać, czyta nocami, po czym rano przy śniadaniu nam te sztuki odgrywa...

Krysia: Prawda, pomiędzy książkami czytam też sztuki i scenariusze, bo w Polonii nie ma kierownika literackiego. Zimą też tak jest, gdy jadę na narty z Magdy mężem i inną grupą przyjaciół. Wtedy zdarza mi się przeczytać 50 sztuk w ciągu dwóch tygodni. Z tą grą na tarasie to żart… W tym roku przeczytałam im pierwszy akt sztuki, bo sprawdzałam, jak brzmi tłumaczenie, ale staram się… bez ekspresji. Za tydzień premiera tej sztuki w teatrze, nie mogą się doczekać, żeby zobaczyć, co było dalej!

Zuzia: Przedtem Krysia wynajmowała duży dom, do którego jeździła z całą rodziną, dopiero od niedawna jeździmy na wakacje bez dzieci. Może trzeci raz… Nasze dzieci już są dorosłe, Krysia od dwóch lat jest sama. Po tych wszystkich dramatycznych sytuacjach los sprawił, że związałyśmy się jeszcze bardziej.

Życie się zmienia, to i wakacje też.

Zuzia: Dużo nas łączy, ale mamy inne podejście do mężczyzn, co zilustruję anegdotą z ostatnich wakacji. Wracamy samochodem na lotnisko. Natrafiamy na przebudowę autostrady, władczym gestem zatrzymuje nas piękny Włoch, robotnik drogowy. Jesteśmy w dobrych humorach, bo po dwóch tygodniach wakacji nie spieszymy się, ale mijają kolejne minuty, a on, nie zwracając na nas uwagi, dyryguje ruchem. Po 10 minutach zauważa nas, ale już jesteśmy wściekłe, co chyba widać po minach, i robi ręką taki ruch, jakby chciał sobie poderżnąć gardło. Na co ja mówię: „Boże, może chory, pewnie boli go gardło” i zaczynam szukać pastylki. Na co Magda: „Coś ty, zwariowałaś? Przecież on ma depresję. Pokazuje, że żyć mu się nie chce”. A Krysia na to: „Czy wyście obie oszalały? Przecież on nam pokazuje, że jak nas nie puści za chwilę, to go zamordujemy! I on to wie”. I, jak zwykle, to Krysia miała rację...

Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska.

Reklama

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Nigdy nie została matką, wybrała inną drogę. Olga Bończyk zaskoczyła szczerym wyznaniem o macierzyństwie

PIOTR PORĘBSKI
Reklama
Reklama
Reklama