Frances McDormand i Joel Coen – ich związek jest jak skała od 38 lat
„Mój mąż od 38 lat każdego dnia patrzy na mnie i kocha to, co widzi”
Joel jest zawsze blisko niej, a Frances odwołuje się do niego w każdej rozmowie. Mówi, że mąż jest jej miłością, przyjacielem i inspiracją. Uchodzą za fenomenalną parę. O hollywoodzkich małżeństwach mówi się czasem brutalnie, że mają krótką datę ważności. Nie odnosi się to jednak w ogóle do Frances McDormand i Joela Coena. Są ze sobą blisko 40 lat i z roku na rok ich związek wydaje się coraz silniejszy.
Frances McDormand i Joel Coen: historia miłości
Poznali się trochę przez przypadek, dzięki innej znanej aktorce – Holly Hunter. W 1984 roku Joel i jego brat Ethan zaczynali zdjęcia do swojego debiutanckiego filmu „Śmiertelnie proste”. Hunter miała w nim zagrać główną rolę, ale podpisała kontrakt na inny film, poleciła więc swoją przyjaciółkę z „Yale School of Drama” – Frances McDormand. Przesłuchanie wypadło dobrze i Joel poprosił Frances, by przyszła na kolejną próbę. Ona jednak odmówiła: „Wieczorem oglądam serial, w którym gra mój chłopak”, odparowała. „Nikt tak nie mówi, gdy stara się o pracę” – śmiał się Joel. Ale ta jej bezczelność i zadziorność zrobiły wrażenie. Frances dostała rolę i podbiła serce Joela Cohena.
Miłość i zbrodnie
Oprócz wzajemnej fascynacji połączyły ich też wspólne zainteresowania, oboje kochają teatr i książki, a szczególną słabość mają do kryminalnych opowieści. Jak pisał Jakub Demiańczuk w „Urodzie życia” na planie „Śmiertelnie proste” wciąż czytali czarne kryminały, które zainspirowały scenariusz. „Połączyło ich zainteresowanie klasykami amerykańskiej powieści – Dashiellem Hammettem, Raymondem Chandlerem, Jamesem M. Cainem. Krwawe zbrodnie, twardzi mężczyźni, dwulicowe femmes fatales”. Dyskutowali o książkach i pili gorącą czekoladę...
Pobrali się w 1984 roku. Frances dostała od Joela obrączkę, którą zostawiła mu w domu była żona. Być może wielu z nas, by się to nie podobało. Frances uznała jednak, że jest to praktyczne. W końcu chodziło o to, żeby obrączka była użyteczna. Zresztą większą wagę przywiązywała do uczuć. O swoim spotkaniu z Joelem mówiła tak w rozmowie z „New York Times Magazin”: „To było jak objawienie, że mogłam mieć kochanka, z którym pracowałam i nie byłam onieśmielona. Wow! O mój Boże! Mogę naprawdę kochać i żyć - z niczym nie walczyć, nie przepraszać za nic, niczego nie ukrywać”.
Frances McDormand: kariera
Frances jako aktorka nie miała łatwej drogi do filmu. W wywiadach wspomina, że jako młoda aktorka stale słyszała, że czegoś jej brakuje: „Byłam za młoda, za stara, za gruba, za chuda, za blond, i za ciemnowłosa”. Na przesłuchania zakładała sztuczne cycki, by wyglądać bardziej seksownie. Jej pierwsza agentka, która podzielała jej miłość do teatru, ale nie znosiła jej stylu ubierania się, powiedziała pewnego dnia z lekceważeniem: „Pasowałabyś do roli chłopki, ale nie mam jej akurat na mojej liście”. Dzisiaj Frances McDormand jest jedną z najbardziej podziwianych aktorek. Laureatką mnóstwa nagród, w tym Oscarów za rolę w „Fargo” (1997) i „Trzy bilbordy od Ebbing Missouri” (2018). Jest jedną spośród tylko 14 aktorek, które dostały tzw. potrójną koronę – najwyższą nagrodę za rolę filmową, telewizyjną i teatralną. Niektórzy uważają, że 64-letnia dzisiaj McDormand to w ogóle najlepsza aktorka swojego pokolenia.
Zobacz też: Wymodliła go, poderwała i doprowadziła do ślubu: o miłości Aliny Janowskiej i Wojciecha Zabłockiego
W tym rozwoju na pewno pomogło jej spotkanie z Joelem Coenem i jego bratem Ethanem (bo filmy zawsze robią wspólnie). Od lat tworzą niezależne, ambitne kino, którego ikoną jest Frances. Po ich pierwszym wspólnym sukcesie, filmie „Fargo” (zagrała tam prowincjonalną, ciężarną policjantkę) Frances śmiała się, że dostała rolę przez łóżko. „Sypiam z reżyserem, pewnie miało to jakieś znaczenie", odpowiadała ze śmiechem na pytania dziennikarzy. Kiedy indziej, pytana czy ma wpływ na scenariusze męża, mówiła: „Oczywiście, kiedy on pisze, ja piorę i prasuję jego rzeczy”. Dalekie to od stereotypu gwiazdy z Czerwonego dywanu.
Ich kraina szczęśliwości
McCoenowie - jak lubią siebie nazywać – nigdy nie zadomowili się w Hollywood. Przez lata mieszkali na Manhattanie, w zawalonym książkami apartamencie w dzielnicy Upper West Side. Kilka lat temu wynieśli się do Bolinas, nadmorskiego miasteczka, na północ od San Francisco. Długo trzymali ten adres w tajemnicy, ale w końcu się wydało. To tam odnaleźli swoją Sangri la – krainę szczęśliwości. Żyją spokojnym, naturalnym rytmem niewielkiej osady, gdzie wszyscy ich znają i traktują zwyczajnie. „Miałam szczęście, że poślubiłam mężczyznę, z którym wiele mnie łączy”, mówiła w jednej z rozmów Frances. Oboje marzyli o dziecku. W 1995 roku adoptowali sześciomiesięcznego chłopca Pedro (dzisiaj już 28-letni jest masażystą, trenerem osobistym, grywa też małe rólki). „Pachniał jak cynamonowa bułeczka”, wspomina Frances. Ogromnie go kochają, choć przyznają, że zainteresowanie Pedro sportem było dla nich wyzwaniem.
Starali się wychować syna jak najbardziej normalnie, ale było to trudne. Po roli w „Fargo” Frances pokochały tłumy widzów. Ludzie zaczepiali ją, gdy odprowadzała małego do przedszkola, chcieli autografów albo zdjęć („J’adore Fargo” - szeptała do niej pewna Francuska spotkana na ulicy). Frances była zdziwiona, że ludzie w ogóle nie zwracają uwagi na to, że jest z małym dzieckiem. Denerwowała się.
Adopcja to był zawsze ważny dla nich temat. Frances chciała nawet napisać o tym książkę. Sama była adoptowana. Naprawdę nazywa się Cynthia Ann Smith, i jest przybranym dzieckiem państwa McDormand – pielęgniarki i pastora kościoła Uczniów Chrystusa. Jej biologiczna mama przychodziła na msze, ale Frances nie chciała jej poznać, gdy dowiedziała się o tajemnicy. „Jestem heteroseksualna i jestem white trash – białym śmieciem. Nie byli nim moi rodzice, ale matka, która mnie urodziła” – powiedziała o sobie gniewnie w jednym z programów.
Żona, aktorka, emancypantka
W ich wspólnym życiu to ona jest „producentką”. Prowadzi dom, podobno świetnie gotuje, gdy trzeba, organizuje plan pracy. Lubi o sobie mówić, że jest gospodynią domową na pełen etat, która czasem gra. Oboje z Joelem pytani byli nieraz o klucz do długiego związku. Odpowiadali, że jest nim miłość, także miłość do dziecka, wspólne zainteresowania, i pewna doza niezależności. Dzięki temu każde z nich ma swoją opowieść. Joel Cohen pisał scenariusze z myślą o Frances, ale nie do każdego filmu ją angażował. Potem ona nie na wszystko się godziła. Chciała grać duże role, w których lepiej mogła pokazać złożoność ludzkich uczuć i emocji. Mąż jej nie zdominował, przeciwnie, u jego boku mogła się wyemancypować i dalej rozwijać jako aktorka.
W pewnym momencie stała się też producentką, m.in. serialu „Olive Kitteridge”, w którym zagrała wielokrotnie nagradzaną, wspaniałą rolę emerytowanej nauczycielki. To Joel namówił ją, by zagrała w „Trzy billbordy od Ebbing Missouri”. Ona uważała, że mając 58 lat jest za stara, by grać matkę nastoletniej córki. Namawiał ją też na „Nomadland” przypominając, że zawsze marzyła, by pewnego dnia wyruszyć w podróż przez USA. Nie są o siebie zazdrośni. Frances śmieje się, że mąż wolałby zobaczyć ją nagą w czyimś filmie, niż jak śpiewa w musicalu. Z kolei ona, jeśli czegoś mu zazdrości to władzy, jaką ma nad filmowym materiałem.
Mąż kocha to, co widzi
Coen pozwolił jej być sobą. Podobała mu się jej naturalność, także fizyczna. Frances nigdy nie udawała kogoś innego, nie starała się sprawiać wrażenia młodszej. Mówi: „Twarz zawsze wiernie mi służyła. A im jestem starsza, tym bardziej mi pomaga, bo mam na niej mapę swojej drogi”. I dodaje: „Od 35 lat żyję z tym samym mężczyzną, który każdego dnia patrzy na mnie i kocha to, co widzi”. W rozmowie z Mariolą Wiktor dla „Zwierciadła” śmiała się, że jako starsza pani zawsze będzie dostawała role, bo w Hollywood nie ma aktorek po 50. z naturalną mimiką twarzy. Sama jest przeciwniczką operacji plastycznych, nie farbuje włosów, ubiera się tak, jak jej wygodnie. W Hollywood mówi się, że taka postawa aktorki jest jak wypowiedzenie wojny. Ale nie w przypadku Frances. Ona i tak zawsze była sobą.