Jerzy Waldorff i Mieczysław Jankowski żyli razem 60 lat. Jako para zawsze w ukryciu
Oficjalnie tancerz był ciotecznym bratem albo młodszym kuzynem
To była miłość niezwykle silna, taka na całe życie. W kuluarach krążyła anegdota, że jesienią 1939 roku trójka przyjaciół wyruszyła z okupowanej Warszawy do Wilna po swoje miłości. Jan Ekier po narzeczoną Danutę Szaflarską, hrabia Michał Tyszkiewicz po żonę Hankę Ordonównę i Jerzy Waldorff po ukochanego, tancerza Mieczysława Jankowskiego. Bez względu na jej wartość historyczną faktem jest, że ten ostatni w rzeczy samej dotarł do obecnej stolicy Litwy, odnalazł mężczyznę, którego kochał, po czym razem, ukrywając się w rowach przed nalotami, dotarli na koniec roku do Warszawy. Spędzili razem 61 lat, w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe, aż do śmierci Jerzego w 1999 roku. Całe życie oficjalnie ukrywali ten związek, mimo że był on tajemnicą poliszynela.
Aktualizacja na VUŻ 4.08.2024 r.
Jerzy Waldorff i Mieczysław Jankowski: połączyła ich wielka miłość
Znajomi wiedzieli, co ich łączy. Oficjalnie jednak Waldorff nazywał Jankowskiego swoim ciotecznym bratem, młodszym kuzynem albo bratem z wyboru. W wywiadzie z Tomaszem Raczkiem pytany, czy ma jedną miłość w muzyce i w życiu, odpowiedział: „Tak, ale wybaczy Pan, nie będę się z tego zwierzał”. Przez wiele lat martwił się, co stanie się z Mieczysławem po jego śmierci. Sporządził nawet specjalny testament, który zabezpieczał partnera – wiedział, że według polskiego ustawodawstwa człowiek, który poświęcił mu życie, nie będzie miał żadnych praw do spadku (związki jednopłciowe nie dziedziczą u nas na prawach małżeństwa).
Wiedział też, że umrze pierwszy, chociaż był starszy tylko o 7 lat. Przeżył niemal cały wiek. Urodził się 4 maja 1910 roku, zmarł 29 grudnia 1999. Jankowski dostawał nie tyle spadek, ile spłatę długu za wieloletnią pracę w domu Waldorffa. Trochę na zasadzie gosposi, Jerzy Waldorff pytał nawet w ambasadzie amerykańskiej, ile dostaje tam gosposia za godzinę pracy. Dług obliczony był bowiem w dolarach. Choć żyli razem, ich sytuacja życiowa była kompletnie inna.
Czytaj także: Krzysztof Respondek poznał żonę jeszcze w szkole. Pomogła mu zdać maturę, wiele jej zawdzięczał
Jerzy Waldorff: miłośnik muzyki
Jerzy Waldorff był uwielbiany. Był jedną z najpopularniejszych i najbardziej oryginalnych postaci powojennej Polski. Wielki erudyta, muzykolog, społecznik. To on zainicjował wykupienie willi „Atma” w Zakopanem, dzięki czemu powstało tam muzeum Karola Szymanowskiego. Z jego inicjatywy odrestaurowany został słynny pałac Radziwiłłów w Antoninie, gdzie przed wiekami bywał Chopin. To on był pomysłodawcą w latach 70 kwesty na warszawskie Powązki. Cmentarz zniszczony w czasie wojny i nieratowany po niej, popadał w ruinę. Zbiórka prowadzona jest do tej pory i można powiedzieć, że jest czymś w rodzaju żywego pomnika Jerzego Waldorffa. Swoją drogą, Waldorff, skłonny do żartów powiedział kiedyś do młodszej od niego o parę pokoleń Magdy Zawadzkiej: „Moja droga kwestarko, już myślę o tym, jak kiedyś spotkamy się na tym cmentarzu, który razem ratujemy. I kiedy będziemy leżeli niedaleko siebie, to będę się do pani zwracał: ”.
Co ciekawe dla niego miejsca na ukochanych Powązkach miało nie być. Niedługo przed śmiercią Waldorff - który był z ducha wolnym człowiekiem - powiedział, że Boga nie ma. Szybko okazało się, że nie ma też miejsca dla Waldorfa na warszawskich Powązkach. W końcu kuria warszawska odpuściła, ale trzeba było za pogrzeb słono zapłacić.
Zobacz także: Zbigniew Hołdys jest z żoną ponad 35 lat. „To moja jedyna mądra decyzja w życiu”
Jerzy Waldorff: autor hasła "Muzyka łagodzi obyczaje"
Wiele osób do dzisiaj pamięta jego postać. Był charakterystyczny. Miał nosowy głos, po magnacku przyciętą grzywkę, chętnie pokazywał się z ulubionym jamnikiem Puzonem. Zawsze elegancki, zawsze z laseczką ze srebrną gałką. Mówiono, że jest baronem, ale nie była to prawda. Pochodził z bardzo dobrej ziemiańskiej rodziny, lubił zresztą opowiadać o historycznych korzeniach, mawiał: „Mój praszczur walczył pod Grunwaldem po stronie krzyżackiej”. Naprawdę nazywał się Jerzy Preyss. Jego matka była z rodziny Szustrów (należał do nich przez wieki warszawski Mokotów). Rodzina po stronie ojca pieczętowała się herbem Nabram, który inaczej zwano Waldorff, stąd przydomek. Podobno herb nadał rodzinie sam Ludwik święty podczas ostatniej krucjaty. Ale nie wiadomo, czy to prawda, bo Waldorff, od którego pochodziły te wiadomości, był też mitomanem i fanfaroniarzem.
Słynął z barwnego, pełnego humoru języka. Mnóstwo ludzi zaciekawił i zachęcił do muzyki poważnej przez swoje książki, felietony, pogadanki. To on był autorem hasła: „Muzyka łagodzi obyczaje”. Ale potrafił też powiedzieć, że rockandrollowcy to „kwiczoły narodowe”. Z ciętego języka słynął już przed wojną, o pewnej śpiewaczce, która została zwolniona z opery w Krakowie, napisał, że ze swoich „starych, ale jarych łap wypuściła operę narodową”. Po 1989 roku polemizując z człowiekiem, który chciał prywatyzować Wilanów, powiedział: „Proszę pana, ja miałem taki dwór, utraciłem go i nie dopominam się zwrotu, a chcę panu powiedzieć, że jestem największym z polskich arystokratów, bo mam brwi Burbonów, nos Hohenzollernów, wargi Habsburgów i jajo Kolumba!".
Zresztą Waldorff miał nie tylko ostry język. Lubił też przekorę, wygłup, żart. Jest taka opowieść o nim i jego przyjacielu Stefanie Kisielewskim. W latach 50. Waldorff dorabiał redagowaniem programów Filharmonii Krakowskiej. Zamówił kiedyś tekst u Stefana Kisielewskiego, a jako że ten miał zakaz publikacji, podpisał go pseudonimem. Dopiero po wydrukowaniu, ktoś dokładnie przeczytał podpis: "dr J. E. Baka". Waldorffa wyrzucili z Filharmonii (cytuję za Jarosław Kurski „Aliści Waldorff", Gazeta Wyborcza").
Mieczysław Jankowski i Jerzy Waldorff: przez lata ukrywali swoją relację
Mieczysław Jankowski był tancerzem Teatru Wielkiego w Warszawie, zdolnym, ale nie wybitnym. Sam o tym wiedział. Dość szybko zrezygnował z tańca, nie chciał, żeby ludzie mówili po kątach, że zawdzięcza duże role Waldorffowi. Uczył tańca w szkole baletowej. Z miłości do Jerzego zgodził się na miejsce u jego boku. Czasem mówiono od nim „pan Miecio” (a złośliwi pan Miecia). Kiedy przychodzili na premierę do Opery czy teatru, nie stali wtedy razem. Miecio gdzieś krążył, a Waldorff, zawsze otoczony wianuszkiem wielbicieli rozmawiał z różnymi znanymi ludźmi. To Jankowski pełnił w tym związku rolę organizatora codziennego życia i opiekuna. Sprzątał, gotował i dbał, żeby Waldorff miał wyprasowany garnitur i odpowiednio dobrany krawat. Prowadził ich dom. „Jerzy Kisielewski: – Robił to bez żadnej ostentacji, ale było wiadomo, jaka jest jego rola. W domu moich rodziców mówiło się: Trzeba sprawdzić, co dzieje się u Waldorffów” (cytuję za Mariuszem Urbankiem z książki „Waldorff: Ostatni baron peerelu, wyd. „Iskry", 2008).
Zobacz też: Miłość Jacka Bromskiego i Moniki Smoleń-Bromskiej pokazuje, że dla uczuć czas i wiek nie mają znaczenia
Nie był pierwszą miłością w życiu Jerzego. Pierwszą był piękny, tajemniczy Isio, przeżyli wielką miłość we włoskim Amalfi. Spotkali się ponownie po wielu latach. Jak pisał w tekście „Aliści Waldorff” Jarosław Kurski przytaczając radiową opowieść Jerzego: „Ta młodość dwóch chłopców zakochanych w sobie nad Morzem Śródziemnym to prawda. A najtragiczniejsze jest to spotkanie dwóch starych ludzi pod Tatrami, gdzie okazuje się, że to oni - ci, którzy się kiedyś kochali, kiedy mieli po osiemnaście lat. A teraz spotykają się dwie ludzkie ruiny. On nagle zapytał: "Czy pamiętasz Amalfi? Czy pamiętasz młyn?". A ja się nic nie odezwałem, nic nie miałem do odpowiedzenia, tylko łzy w oczach i on też. Tak bywa w życiu”.
Z Mieczysławem poznali się 1937 roku, i najpierw nic nie zaiskrzyło między nimi. Ale przy drugim spotkaniu wrażeń już było mnóstwo. Rok poźniej było jasne, że Waldorff nie ożeni się z Krysią Nowosielską, o czym marzyła rodzina. On sam szybko zrobił rodzinny coming out. Mama na początku była zrozpaczona, że syn nie będzie miał „normalnej" rodziny. Potem jednak zaakceptowała jego związek. I powitała w domu Mieczysława, jak drugiego syna. Traktowała go z czułością, przyjaźnili się. To było dla ich obu bardzo ważne. Duża część rodziny Waldorffa ignorowała Mieczysława, nie podawali mu ręki. Ojciec go wydziedziczył. W rodzinie Jankowskiego relacje układały się trochę lepiej, choć z kolei ojciec mówił o nim: moja czwarta córka. Kiedy jednak poznał Waldorffa, polubił go.
Mieczysław Jankowski i Jerzy Waldorff. Historia miłości
60 lat wspólnego życia to niemało. Mieczysław Jankowski opiekował się Jerzym Waldorffem do końca jego życia, kiedy Jerzy nie mógł się poruszać, chodził o kulach. Codziennie rano przynosił mu filiżankę herbaty, choć sprawiało mu to mnóstwo trudu - miał już wtedy początki choroby Parkinsona. Przeżył Jerzego o 7 lat. Po jego śmierci załamał się, stracił sens życia, zamknął w sobie. Nie chciał przeżywać samotnie tego, co kiedyś przeżywali wspólnie. Choć dawni znajomi go nie opuścili i jak mogli, wyciągali z domu na różne spotkania. Za swoją misję uznał porządkowanie rzeczy po Jerzym i wypełnienie jego testamentu. Został pochowany w tym samym grobie, co Waldorff, ale tabliczka z jego imieniem szybko zniknęła z płyty.
Zapewne wiele osób wiedziało albo domyślało się, jakiej orientacji jest Waldorff. On sam na prośbę wydawcy Wiesława Uchańskiego z „Iskier" dopisał do swojej słynnej książki o Szymanowskim „Serce w płomieniach” rozdział o homoseksualnych artystach. Dowodził w nim o pięknie męskiego ciała, gdy tymczasem „wiolonczelowa miękkość ciała kobiecego raczej mogła artystę nużyć swą monotonią nawierzchni”. Podobno chciał też napisać, że gejem był Jezus, ale Uchański powiedział mu: „Jerzy, ty będziesz sobie spokojnie leżał na Powązkach, a mnie zabiją. Ustąpił”. W PRL-u, na który przypadło gros życia Waldorffa, homoseksualizm nie był karany, ale był piętnowany, wyszydzany. Źle widziany, jak każda inność, każda mniejszość. Słynna była akcja „Hiacynt", w której służby specjalne zbierały materiały na homoseksualnych artystów, żeby ich szantażować. Być może Waldorff nie chciał się mierzyć z tym problemem publicznie. Miał misję ratowania dóbr kultury, popularyzowania muzyki poważnej. I nie chciał, aby prywatne sprawy mu w tym przeszkodziły.
Pisząc tekst, korzystałam z książki Mariusza Urbanka „Waldorff: Ostatni baron peerelu", wyd „Iskry", 2008 oraz tekstu wspomnieniowego Jarosława Kurskiego „Aliści Waldorff", Gazeta Wyborcza, 2010.