Reklama

Jan i Teresa Peszkowie od ponad 50 lat tworzą zgrany duet. Poznali się jeszcze w przedszkolu. Już wtedy 6-letni Jaś wiedział, że będzie dzielił życie ze swoją koleżanką z klasy. „Podobno jako sześciolatek powiedziałem, że ze wszystkich dziewczyn w przedszkolu najbardziej odpowiada mi Teresa i z nią się ożenię”, mówił. I choć myśleli, że ich drogi rozejdą się raz na zawsze, to życie dało im drugą szansę.

Reklama

Jan Peszek i Teresa Peszek — historia miłości, początki znajomości, dzieci, ślub

Jan Peszek poznał swoją żonę jeszcze w przedszkolu. Później ich drogi cały czas się przecinały. Szli razem krok w krok. Widywali się w szkole podstawowej, później w szkole średniej. Ich rodzice też się polubili i często bywali u siebie. Co ciekawe, gdy Jan Peszek miał zaledwie 6 lat, powiedział rodzicom Teresy, że zamierza wziąć z nią ślub. „Podobno jako sześciolatek powiedziałem, że ze wszystkich dziewczyn w przedszkolu najbardziej odpowiada mi Teresa i z nią się ożenię”, mówił. I tę obietnicę spełnił. Jednak w pewnym momencie ich relacja stanęła pod znakiem zapytania. Dlaczego? Ponieważ wyjechali do innych miast. Ona zaczęła studia na Politechnice w Łodzi, on natomiast wybrał szkołę teatralną w Krakowie.

Przeznaczenia jednak nie byli w stanie uniknąć. Gdy oboje skończyli edukację, wiedzieli, że czeka ich wspólna przyszłość. W 1969 roku w wieku 25-lat Jan Peszek wziął ślub z Teresą. „Teresa jest moją pierwszą i ostatnią miłością”, zapewnił. „Do dziś szczęśliwie żeglujemy przez życie, a Teresa jest najwspanialszym sternikiem”, mówi. Co więcej, postanowili wówczas zamieszkać we Wrocławiu, jednak nie zostali tam długo. Ich kolejnym celem była Łódź, a następnie Poznań. W rozmowie z dziennikarzami programu Dzień Dobry TVN przyznał, że przeprowadzali się aż siedem razy. Wciąż szukali swojego miejsca na ziemi. Częste przeprowadzki wiązały się też z ofertami pracy, których szukał wówczas Jan Peszek.

Wszystko uległo zmianie, gdy w 1970 roku na świat przyszedł ich pierwszy syn — Błażej. Trzy lata później małżonkowie doczekali się kolejnego dziecka – Marii. „Zawsze wiedziałem, że będę miał dzieci. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, było nas sześcioro. Ja byłem pierworodny. Mam jeszcze cztery siostry i jednego brata. Równo po troje mieszkamy w Polsce i w Stanach. Ojciec chciał mieć siedmioro dzieci, ale stanęło na szóstce i bez zastanawiania się, bez przewidywania, dla mnie naturalnym odruchem było, że w życiu ma się dzieci”, wspominał. Teresa oddała się wówczas pracy w domu. „Ktoś z nas musiał zrezygnować z intensywnej pracy. Rodzina jest fundamentem, portem, do którego zawijam, aby odpocząć po podróży. Wszelkie sukcesy zawodowe czy fascynacje są złudne, tylko rodzina się nie zmienia. Bez tego punktu odniesienia nie osiągnąłbym pozytywnych efektów w pracy”, wyjaśniał dla Rewii. Żona artysty wychowywała dzieci, a później została jego asystentką i sekretarką. „Zajmuje się wszystkim. Cały czas mu mówię: Jasiu, co będzie, jak umrę? Ty się, chociaż naucz prać w pralce”, wyjaśniała w rozmowie dla „Dzień Dobry TVN”. „Gdy już byłem w domu, to wykonywałem takie czynności, jak np. pranie pieluch z tetry, bo nie było przecież jednorazowych. Robiłem to zgięty nad brodzikiem, w Domu Aktora, w okropnej pozycji, która rujnowała kręgosłup. I to było 40 pieluch na jednym posiedzeniu! Tak było w przypadku Błażeja. Marysi zaplatałem warkoczyki, jeden był zdecydowanie poniżej ucha, drugi zdecydowanie powyżej i ona zawsze szła do szkoły w przekonaniu, że taka jest moda, bo spieszyłem się i mówiłem: Jesteś w tej chwili najlepiej wystylizowaną kobietą i tak to noś”, wyjaśnił.

Cała rodzina lubiła też wyjeżdżać na wspólne wakacje. „Oczywiście obowiązkowe były wspólne wakacje, wyjeżdżaliśmy za granicę, jak tylko się dało. I na wakacjach nigdy nie czytaliśmy dzieciom byle czego, co one do dzisiaj wspominają. Pamiętają, że gdzieś nad morzem czytałem im ustęp z „Dziadów” Mickiewicza. Nie dlatego, że się czegoś uczyłem, tylko akurat to poczytywałem i one słuchały, mimo że niczego nie rozumiały”, mówił. Co więcej, Jan Peszek nigdy też nie narzucał niczego swoim dzieciom. Akceptował ich wszystkie wybory i zawsze wspierał. „Narodziny Błażeja, a później Marii były dla mnie czymś naturalnym, nie wywołały we mnie wstrząsu. Człowiek zostając ojcem zupełnie nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji. Natomiast kiedy mojemu synowi urodziła się córka, Zosia, bardzo mocno poczułem, że więzy krwi istnieją. Wnuczka stała się przedłużeniem mojego istnienie, to jest piękne i radosne”, przyznał w jednej z rozmów. „O jej urodzeniu, jak to zwykle bywa u mnie, dowiedziałem się w podróży. Kręciłem w Częstochowie film i gdy zadzwoniłem do domu, Teresa przywitała mnie: „Cześć, dziadku!”, dodawał.

A jaka jest ich recepta na udany związek? „Nie mogę dać recepty na udany związek. Jesteśmy normalni. Kłócimy się, mamy momenty ciszy. Wzajemnie szanujemy to, co robimy, a co najważniejsze, mamy wzmocnienie w postaci dzieci, które są naszym zdaniem bardzo udane. Obydwoje z żoną dużo pływamy, nurkujemy. Dlatego zawsze wybieramy czyste morza. Mamy taką wyspę, na którą od lat wyjeżdżamy. Wspólne pasje są istotnym elementem w związku. Ale też posiadanie własnego terytorium. Lubię ludzi wolnych. Z domu wyniosłem nietolerancję dla ubezwłasnowolnienia”, zapewnia. W jednym z wywiadów Jan Peszek dodał: „Rodzina jest fundamentem, portem, do którego zawijam, aby odpocząć po podróży. Wszelkie sukcesy zawodowe czy fascynacje są złudne, tylko rodzina się nie zmienia”, mówił. „Nie jesteśmy wyjątkowym małżeństwem, jesteśmy długotrwałym małżeństwem”, stwierdził aktor. Co ciekawe, Teresa Peszek wyznała, że jako małżeństwo nie widują się regularnie. I być może takie przerwy od siebie zapewniają im długotrwałą i zgodną relację? „Rzadko się widujemy. Może połowę tych lat spędziliśmy razem”, dodała jego żona.

CZYTAJ TEŻ: Joanna Pacuła i Roman Polański: pomógł jej rozkręcić karierę, połączył ich romans

Jan Peszek, Teresa Peszek, 2011 rok

Engelbrecht/AKPA

Jan i Teresa Peszkowie — kryzys w związku

Jednak nie zawsze w ich życiu było kolorowo. Gdy mieszkali jeszcze we Wrocławiu, pojawił się kryzys. Jan Peszek przyjął ofertę pracy w Teatrze Narodowym w Łodzi. Na miejscu okazało się, że nie będzie grał w żadnym spektaklu. Okres bezsilności i braku realizacji marzeń odbił się na zdrowiu psychicznym aktora. Czuł, że nie jest nikomu potrzebny, a żona codziennie wychodziła do pracy. To sprawiło, że częściej zaglądał do kieliszka. „Wtedy o mało się nie rozwiedliśmy, ponieważ ja wpadłem najzwyczajniej w świecie w alkoholizm. Udało się nam przetrwać tylko dzięki niebywałej wspaniałomyślności Teresy”, przyznał. „Rzeczywistość mnie przytłoczyła. Wylądowaliśmy w Łodzi na Traktorowej w strasznym blokowisku. Wpadłem w nieciekawe towarzystwo i alkohol, coraz rzadziej pojawiałem się w domu. Byłem agresywny, nieobecny, pijący”, dodał.

Gdy sytuacja zawodowa się poprawiła, wszystko wróciło do normy. „Nagle po czterech latach, kiedy wreszcie rozstałem się z tym teatrem, kiedy coś we mnie pękło, ale też dostałem propozycję do Teatru Jaracza, wysypał się wór propozycji. I w ciągu dwóch lat zagrałem tyle ról, ile aktor gra normalnie w ciągu dziesięciu”, mówił w „Urodzie życia”. „Dzisiaj wiem, że gdyby nie te cztery lata, nie uzyskałbym tak niebywałej siły i takiej odporności na każde niepowodzenie, nielojalność, złe rozdanie kart”.

Aktor nie ukrywa też, że ma trudny charakter. „Grywam dziwaków i ekstremistów, bo bardzo ich lubię, przez nich lepiej poznaje się naturę człowieka”, mówił. Świadomość swoich wad sprawia, że artysta jeszcze bardziej szanuje żonę. Jest jej wdzięczny, że akceptuje wszystkie jego humory. „Daje mi ogromne poczucie bezpieczeństwa i bezustannie zadziwia kulturą osobistą. Jest bardzo wyrozumiała. Nie ślepo, ale potrafi być tolerancyjna i robi to z wielkim wyczuciem. Dzięki temu jest w stanie zrozumieć rzeczy czasem trudne do zrozumienia, na przykład te, które wyczyniam, uprawiając swój zawód, jak włóczęgostwo […]

Potrafi rozróżnić to, co ważne, odnaleźć życiową hierarchię. Dlatego w naszym domu, a nie w teatrze szukam i znajduję prawdziwe emocje: tu mogę się naprawdę wściec, szaleć z radości, wymagać, podziwiać, kochać. Myślę, że większości rzeczy w życiu bym nie zrobił, gdyby nie Teresa”, mówił w wywiadzie dla Weranda.pl. „Moja rodzina jest tak silna i tak się kochamy, bezustannie pompując w siebie bezgraniczną akceptację, że komuś z zewnątrz jest trudno dobrze poczuć się wśród nas”, przyznała Maria Peszek w jednym z wywiadów.

Dzisiaj małżonkowie mieszkają na wsi, niedaleko Krakowa. „Żona robi masło i sery z mleka od krowy sąsiadów, z okna jest widok na ogrody, pola. Z tym wszystkim nie mam poczucia, że dobrobyt mnie psuje, bo nie jest moim celem. Kategorie luksusu, komfortu istnieją dla mnie w rejestrach duchowości”, mówi. Co więcej, Jan Peszek lubi kupować rzeczy na targu staroci, bo jak sam twierdzi, trzeba otaczać się pięknymi przedmiotami, które mają duszę. „Podejrzewam, że jestem sentymentalny”, podkreśla.

Jan i Teresa nieustannie się wspierają i rozumieją. Ich uczucie jest niezmienni silne, a więź nierozerwalna. Jak sami twierdzą: „To uczucie przechodzi różne etapy: od namiętności przez próbę zrozumienia, aż do akceptacji odmienności poglądów i charakterów. Czuję się spełniony jako mężczyzna i jako aktor. Chciałbym tylko, aby starczyło mi życia na poprawienie rzeczy, których nie zrobiłem dobrze w przeszłości. A boję się jedynie tego, że znów przyjdzie taki dzień jak kilkanaście lat temu. Rano wiozłem ciężko chorą żonę do szpitala, w południe straciłem pracę, wieczorem rozbiłem samochód. Ale z drugiej strony, to przecież już się wydarzyło...”, podsumował.

Życzymy aktorowi i jego żonie, aby ta relacja trwała w spokoju i szczęściu już do samego końca.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Nie powinniśmy się pobierać – mówiła Anna Polony o swoim małżeństwie z Markiem Walczewskim

Reklama

Jan Peszek, Teresa Peszek, 2006 rok

credit: Rafal Maciaga / Forum
Reklama
Reklama
Reklama