Hanka Ordonówna była nie tylko wielką gwiazdą, ale przede wszystkim wspaniałą kobietą
Artystka odeszła 72 lata temu
Hanna Ordonówna zmarła 8 września 1950 roku w Bejrucie. Była prawdziwą gwiazdą, legendą, jej słynna piosenka „Miłość Ci wszystko wybaczy” to wielki przebój śpiewany do dzisiaj. Jej życie było jak spełniona bajka o kopciuszku – oto dziewczyna z biednego, proletariackiego domu wyszła za mąż za księcia. Hrabia Michał Tyszkiewicz, którego poślubiła w 1931 roku, należał do znanej arystokratycznej rodziny, miał europejskie koneksje i wielkie posiadłości. Swoją drogą nikt jej w tej rodzinie nie chciał. Z okazji 72. rocznicy śmierci artystki przypominamy jej niezwykłe losy.
Hanna Ordonówna: od luksusu do nędzy
Przed wojną żyła w luksusach i uwielbieniu, w czasie wojny pozostała jej z tego nędza, tułaczka, głód, wszy. Słaba, bo nigdy nie miała krzepy fizycznej, z odnawiającą się gruźlicą opiekowała się polskimi dzieciakami w obozie dla uchodźców w Taszkiencie, a potem w Aszchabadzie w Turkmenistanie. Uratowała dziesiątki samotnych, błąkających się, osieroconych dzieci. Załatwiała jedzenie, leki, zabawiała swoich podopiecznych, by choć przez chwilę zapomniały o wojnie, samotności, rozłące z rodzicami. Była niesamowita! Pisała do męża: „Misieńku, życie jest wielką próbą wartości” i miała rację. Jak to się stało, że nie mając wielkiej urody ani wielkiego głosu tak fascynowała ludzi, jako gwiazda? Co słabej fizycznie, zmagającej się z gruźlicą Ordonce dawało takie życiowe siły?
Zobacz też: „Poszłabym za Tobą” śpiewała Mira Kubasińska. Fani za nią szaleli, a ona nagle zniknęła...
Hanka Ordonówna: dzieciństwo
Urodziła się na Lesznie, na warszawskiej Woli, w robotniczej rodzinie, jej ojciec był kolejarzem, mama krawcową. Tak naprawdę nazywała się Maria Anna Pietruszyńska. Ale gdy zaczęła już występować, słynny przed wojną aktor Karol Hanusz powiedział jej: „jak możesz wchodzić na scenę jako Marysia, w dodatku Pietruszyńska?” Uważał, że jest to zbyt pospolite. Słuchał wspaniałej recytacji „Reduty Ordona” Adama Mickiewicza i wymyślił dla niej pseudonim Hanna Ordon, Ordonówna. Natomiast słynną Ordonkę zrobił z niej dopiero po latach w swojej recenzji Tadeusz Boy-Żeleński.
Trudno było powiedzieć, kiedy się urodziła, bo padały różne daty, ale jej biografka Anna Mieszkowska ustaliła, że był to rok 1900. Jako małą dziewczynkę, mama zapisała ją do szkoły baletowej przy warszawskim Teatrze Wielkim. Ale nie chodziło o karierę, tylko o to, że dziecko miało tam zagwarantowany ciepły posiłek. To już było coś! Jej początki na scenie jako tancerki i piosenkarki były spektakularna klapą. W 1918 roku wystąpiła w kabarecie „Sfinks” w piosence „Szkoda słów”. Potem pisano, że naprawdę szkoda… A jeden z krytyków poradził złośliwie, by nie wpuszczać na scenę dzieci i kotów. Chodziło o to, że Ordonówna wygląda jak dziecko i piszczy jak kot.
Czytaj także: Danuta Szaflarska miała dwóch mężów. Kochała mężczyznę, za którego nigdy nie wyszła
Hanna Ordonówna, Fryderyk Jarosy, 1926 rok
Hanna Ordonówna i Fryderyk Jarosy: wyjątkowa relacja
Pomagało jej wielu ludzi, ale nie wiadomo, czy byłaby gwiazdą, gdyby nie Fryderyk Jarosy. Zobaczył ją w tłumie tancerek, bo występowała wtedy w tzw. ogonach. Zwariował na jej punkcie. Podobno został w Warszawie tylko z jej powodu. Fryderyk Jarosy, wspaniały konferansjer przedwojennych kabaretów. Przystojny, czarujący, magnetyczny. Z pochodzenia Węgier, do Warszawy przyjechał z Berlina, gdzie czekała na niego zresztą żona i dwoje dzieci. Na scenie mówił świetnie po polsku (miał fotograficzną pamięć i zdolność zapamiętywania tesktów), ale polskiego nie rozumiał. Przynajmniej na początku kariery.
Bał się, że ktoś z sali o coś spyta i prawda wyjdzie na jaw. Antoni Słonimski wymyślił mu wtedy powiedzenie: „Motorniczemu zabrania się rozmawiać z pasażerami”, które Jarosy wkuł na pamięć. Gdy spotkał Hankę, był już znany jako łowca talentów. Zachwycił się nią, zamieszkali razem w hotelu George przy Nowym Świecie. Podobno w „Qui pro Quo” przedstawiał ją tak, że od razu widać było namiętność. Jak wspominał reżyser Bronisław Horowicz „czuło się ten magnes, ten czar wzajemnej bliskości”. A ona? Wychodziła na scenę i śpiewała z kokieteryjnym spojrzeniem: „panowie może mają i rację, uważając, że jestem trochę nieustatkowana". Jarosy przygotowywał ją skrupulatnie do każdej piosenki.
Hanna Ordonówna w trakcie spektaklu, 1937 rok
Hanka Ordonówna talent zastąpiła ciężką pracą
Ordonka nie miała wielkiego głosu, było wiele piosenkarek śpiewających znacznie lepiej. Miała zmysłowy, wibrujący głos, gdy śpiewała nisko, i dziecięcy, piskliwy przy wysokich tonach. Tak bardzo bała się wpadki, którą zaliczyła przy debiucie, że w niektórych piosenkach robiła melodeklamację. Nauczyła się do perfekcji operować głosem, śpiewała bez mikrofonu - co już robiło wrażenie, mówiła, szeptała. To było nowe, i robiło wielkie wrażenie. Fryderyk Jarosy nauczył ją, że ciężką pracą można przekuć swoje słabości w atuty. Dzisiaj na przykład powiedzielibyśmy, że to, jak śpiewała, bliskie było piosence aktorskiej, wtedy nieznanej.
Hanna Ordonówna w dniu ślubu z hrabią Michałem Tyszkiewiczem, 1931 rok
Ordonka miała szerokie ramiona, długie ręce, i kompleks z tego powodu. Jarosy powtarzał jej, że ręce mają być jak węże, mają grać, gestykulacja musi przekazywać treści. Potem pisano wiele razy o jej niesamowitym ruchu „tanecznych rąk”. Bardzo pracowała nad sobą, jak wielu zdolnych ludzi z biednych domów. Ale miała też mnóstwo seksapilu, wdzięku. Miała piękny uśmiech i cudowne kreacje. Kochali ją widzowie warszawskich kabaretów i ulica. Wiadomo było, że pomaga ludziom, wspierała biednych z Powiśla, szczególnie dzieci, dawała im prezenty, zabawki. Pewnie wyglądało to trochę śmiesznie, gdy gwiazda zajeżdżała swoim luksusowym lśniącym autem z otwartym dachem, jak dobra wróżka. Ale kto wtedy pamiętał o dzieciach z biednych dzielnic? A Hanka pamiętała.
Czytaj także: Karen Blixen: jedna z najwybitniejszych duńskich pisarek oddała swoje serce Afryce
Hanna Ordonówna i Michał Tyszkiewicz: historia miłości
W 1931 roku poślubia hrabiego Michała Tyszkiewicza. Był to najgłośniejszy ślub, a właściwie mezalians w Warszawie. Ordonka była już wielką gwiazdą, ale dla rodziny męża nadal – szansonistką. Do tego jeszcze „zbrukaną”. Jej miłosny debiut – nieudany tak jak sceniczny, zakończył się również nieudaną, na szczęście, próbą samobójczą. Gdy rzucił ją pierwszy kochanek aktor Juliusz Sarnecki, strzeliła sobie w skroń. Została jej po tym blizna maskowana różnymi nakryciami głowy. Tyszkiewiczowie byli bardzo źli, może nie z powodu romansu syna, ale ślubu. Hrabia Michał Tyszkiewicz był jednak w Hance szaleńczo zakochany. Żeby ją poznać, przyniósł do kabaretu „Qui pro Quo” napisaną przez siebie piosenkę „Uliczkę znam w Barcelonie”. Wysłał Ordonce bukiet kwiatów, „Qoi pro Quo” dawało wtedy rewię „Coś wisi w powietrzu”…. Wszyscy się śmieli, że wisi romans. Śpiewana w rytmie tanga piosenka stała się wielkim przebojem. A Ordonka i Tyszkiewicz?
Byli dobrym, wspierającym się małżeństwem, szczególnie w czasie wojny, gdy gubili się i odnajdywali w takich okolicznościach, że chyba żaden scenarzysta filmowy by ich nie wymyślił. Ona kilka razy była pewna, że mąż już nie żyje, gdy nagle gdzieś na bezdrożach sowieckiej Rosji spotykali się i padali sobie w ramiona. On dzięki swoim koneksjom - przez włoskiego króla Wiktora Emmanuela - wyciągnął ją z Pawiaka. Trafiła tam zdradzona przez kochanka, kolaboranta, pięknego aktora Igo Syma. Chyba też w czasie wojny docenili, ile naprawdę dla siebie znaczą.
Hanna Ordonówna, Warszawa, lata 20. XX wieku
Orodonówna nudziła się przy mężu i zdradzała
To nie był oczywisty związek. Ordonka nazywała męża „Misiaczkiem” albo Misieńkiem. Podobno się z nim nudziła, do tego z natury była kochliwa. Romansowała, już po ślubie, m.in. ze słynnym aktorem Juliuszem Osterwą, starszym od niej o 20 lat. Mówiono wtedy złośliwie, że gwiazda „ma chłopczyka na Kopernika”, przy tej ulicy znajdował się teatr „Reduta”. Okazał się mściwym człowiekiem. Po zerwaniu wysłał jej listy miłosne hrabiemu Tyszkiewiczowi. Miała romans z Igo Symem, z którym zagrali razem z głośnym filmie „Szpieg w masce". To z niego pochodzi słynna piosenka „Miłość Ci wszystko wybaczy". A także z Janem Strzęboszem, pierwszym oficerem na statku „Batory”, którym popłynęła latem 1939 roku na tournee po USA. I wiele innych. Mąż wybaczał jej, ale miał żal, musiało go to boleć.
Czytaj także: "Małżeństwo to hazard", mawiał Jerzy Bińczycki. Prawdziwe szczęście odnalazł dopiero po czterdziestce u boku drugiej żony
Hanna Ordonówna: trudne losy podczas wojny
Wojna zabiera jej świat, w którym żyła dostatnio i szczęśliwie. Najpierw ona trafiła na Pawiak, potem już w Wilnie NKWD aresztowało jej męża. Dostała wtedy od Sowietów propozycję koncertowania w Moskwie i nawet rozważała, czy dla ratowania męża tego nie zrobić, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Dzięki znajomościom trafia do pułkownika NKWD na Łubiance. Błaga, by mogła zobaczyć się z mężem, a przynajmniej podać mu paczkę. Ale rozmawiający z nią NKWD-zista powiedział: „Graf Michaił Iwanowicz Tyszkiewicz w moim spisie nie figuruje”. Co odbierało wszelkie szansę na dalsze próby kontaktu.
Po tym, jak nie zgodziła się przyjąć obywatelstwa ZSRR, została zesłana do łagru w Uzbekistanie. Była w nim na szczęście nie tak długo, kilka miesięcy. Pracowała w kamieniołomach, przy budowie drogi. Nie była w stanie wyrobić normy, za którą dostawało się jedzenie. W koszmarnych warunkach zaczęła jej się odnawiać gruźlica, z którą zmagała się pół życia. Nie przeżyłaby, gdyby nie pomoc więźniarek, które dzieliły się z nią jedzeniem. I gdyby nie… rosyjska lekarka, która przetrzymała ją w szpitalu.
Dorota Stalińska jako Hanna Ordonówna, film „Miłość ci wszystko wybaczy”, 1981 rok
Ratuje dzieci i ponownie odnajduje męża
Po podpisaniu paktu Sikorski-Majski, na mocy którego objęto amnestią polskich więźniów, trafiła do Taszkientu. Ordonka kaszle, ma stan podgorączkowy, ale nie myśli o sobie. Bez pieniędzy i przy niechęci sowieckich urzędów gwiazda tworzy sierocińce dla dzieci w Taszkiencie i wokół miasta. Dociera do generała Andersa, który obiecuje pomoc. Organizuje pierwszy konwój dla 200 dzieci, jadą do Turkmenistanu, na granicę pustyni Kara-Kum. Ktoś mówi jej, że w stolicy – Aszchabadzie – jest polska placówka opieki społecznej. I żeby zgłosiła się do jej szefa. Ona idzie, salutuje, zaczyna raportować i nagle orientuje się , że stoi przed nią... jej mąż – Michał Tyszkiewicz! Po dwóch latach rozłąki wpadają sobie w objęcia. Nie rozstaną się już do końca. Z dziećmi docierają do Indii, do Bombaju, robią – bagatela! – 5 tysięcy kilometrów!.
Czytaj także: Zofia Nałkowska - znana pisarka przez całe życie szukała prawdziwej miłości
Hanna Ordonówna: choroba, śmierć
Zły klimat, upał, pustynie, tułaczka robią swoje. Hanna Ordonówna czuje sie coraz gorzej. Kaszle, pluje krwią, w lepszych chwilach daje jeszcze koncerty dla polskich żółnierzy w Jerozolimie, nagradzane hucznymi brawami. Ale już żegna się z publicznością. Żartuje, że gruźlica jest chorobą ludzi wybitnych! „Ot, choćby nasz naród: Chopin, Słowacki... Można by dziesiątki i setki nazwisk wyliczać…” Mówi do znajomego Tadeusza Czerkawskiego i dodaje: „No, nie rób takiej ponurej miny, ja nie poddaję się bez walki. Zobaczymy się w Anglii".
Umiera 8 września 1950 roku. Nie na gruźlicę, a na tyfus, którym zaraziła się od męża. Nie ma go przy niej. On sam leży chory w szpitalu. Zostaje pochowana w Bejrucie. W 1990 roku, dzięki staraniom m.in. Jerzego Waldorffa, jej prochy przeniesiono na warszawskie Powązki. Mąż przeżył ją o 24 lata, ożenił się po raz drugi, mieszkał w Niemczech, pracował w radio Wolna Europa. Zmarł w 1974 roku