Reklama

Dziś twarz Fridy Kahlo spogląda na nas z okładek czasopism, nadruków na koszulkach, kubków i bibelotów. Domy mody stylizują swoje kolekcje na podobieństwo jej strojów i fryzur. Jej obrazy na aukcjach kosztują miliony. Największe muzea zabiegają, żeby mieć je w swoich zbiorach. Film z Salmą Hayek w roli Fridy przyciągał tłumy. Ale trzeba było pół wieku, żeby świat zainteresował się nią na serio. Nie jako ciekawostką i żoną „wielkiego Diego”. Wielka artystka przyszła na świat 115 lat temu.

Reklama

Frida Kahlo: tragiczny wypadek

Zachowało się blisko 150 obrazów Fridy Kahlo. Pewnie niewiele więcej namalowała. Nad każdym pracowała miesiącami, poprawiała, przemalowywała. Każdy z nich rozpoznawalny jest na pierwszy rzut oka. Taki rys niepowtarzalności w sztuce nie ma ceny. A o wszystkim zdecydował tragiczny przypadek. Autobus, w którym jechała 18-letnia Frida w swoim rodzinnym Mexico City, zderzył się z tramwajem. Miała złamany kręgosłup, miednicę, żebra, obojczyki prawą nogę – jedenastokrotnie! Stalowa poręcz przebiła jej podbrzusze i macicę, naznaczając okrutnym piętnem jej ledwie rozbudzoną kobiecość. Świadkowie opowiadali, że pokaleczona, zakrwawiona Frida leżała na ulicy pokryta złotym pyłem (jeden z pasażerów wiózł proszek złotniczy). To scena symboliczna dla całego jej życia: złoty pył przykrywał największe w nim dramaty.

Frida Kahlo i Diego Rivera – historia miłości

Wielokrotnie składana i kaleczona skalpelami lekarzy trzy miesiące przeleżała w gipsowej skorupie. Widziała przed sobą głównie swoje stopy. I to był temat jej pierwszego obrazu. Jednocześnie uczyła się i chodzić, i malować. Miała szczęście, że spotkała malarza, który nie wybił jej tych niewprawnych prób z głowy. I miała nieszczęście, że był nim Diego Rivera. Dzieliło ich właściwie wszystko – wiek (miał 21 lat, kiedy się urodziła), postura (był olbrzymem, trzy razy od niej cięższym, wyższym o dwie głowy), pozycja w sztuce. Matka Fridy, niechętna tej zażyłości, mówiła, że to związek słonia z gołębicą.

Zobacz: Frida Kahlo: kobieta w gorsecie

Bettmann / Contributor

Gwiazdą był on. Sławny, podziwiany, próżny. Wielki, dosłownie, malarz tworzący wielkie, dosłownie, rewolucyjne w treści i formie malowidła na ścianach budynków publicznych. Komunista hołubiony przez władze. Żarłok i pijak z rewolwerami u pasa. Wszystkiego było w nim w nadmiarze, ciała, temperamentu, apetytu – na sławę, pieniądze, polityczne koneksje. Także na kobiety. Czego innego się zresztą spodziewać po człowieku, który z upodobaniem używał swojego pełnego nazwiska: Diego Maria de la Concepción Juan Nepomuceno Estanislao de la Rivera y Barrientos Acosta y Rodriques. Nawet prezydent nie ośmielał się nie odebrać telefonu od Diega.

Ale potrafił być uwodzicielski, czuły i mądry. Nie przypadkiem, mimo dramatycznych rozstań, połączyli się na całe życie. Podobała mu się jako kobieta, była przecież piękna! Ale takie piękności on miewał na pęczki. Nie odtrącił jej jednak jako malarki. Ten życiowy i artystyczny kabotyn miał w sobie dość uczciwości, by zobaczyć w niej prawdziwy malarski brylant, wesprzeć go, pozwolić dojrzewać. Wierzył w sztukę Fridy zawsze, a ona do końca życia była mu za to wdzięczna. To był ten złoty pył, który przykrył następną życiową katastrofę.

Kiedy się pobrali w 1929 r., Frida miała 22 lata, on 43. Była jego trzecią żoną. Już na weselu kleiły się do niego inne kobiety, ale on przecież nie przysięgał jej wierności. „Diego bardzo cię kocha, a ty kochasz jego – napisze do niej wieloletni przyjaciel. – I wiesz to dużo lepiej ode mnie, że poza tobą, ma on jeszcze dwie wielkie miłości: malowanie i kobiety. Nigdy nie był i nie będzie typem monogamisty”. Sam Diego był mniej wylewny. „Seks jest jak sikanie – uważał – ludzie go biorą stanowczo zbyt serio”.

Frida Kahlo i Diego Rivera: jak wyglądał ich związek?

Na razie zamieszkali razem, kochali się, próbowali mieć dziecko. Tak zaczęła się kolejna odsłona jej dramatu. Poronienie, depresja, nawrót stałego bólu. Brała morfinę, malowała na sztalugach wspartych na szpitalnym łóżku. Swoje samotne emocje. Swój ból. Frida osaczona przez demony, F. ze szkieletem wczepionym w mózg, F. zrozpaczona, F. z korzeniami wyrastającymi z brzucha, F. z pękającym kręgosłupem, F. wypatroszona, F. przebita gwoździami, F. bogini, F. Chrystus. Frida w objęciach matki ziemi, trzymająca w objęciach nagiego Diego…

Druga ciąża. Byli wtedy w Ameryce, gdzie na zamówienie Forda i Rockefellera on miał malować swoje murale. Skończyło się skandalem i przerwaniem prac, kiedy w centrum socrealistycznego bohomazu umieścił Lenina! Dla niej skończyło się wymuszoną aborcją, szpitalem, podobno próbą samobójczą.

Cierpiała. Miała świadomość, że balansuje na krawędzi. Brała morfinę, piła, wdawała w romanse. Z mężczyznami, ale i z kobietami. Biseksualna była chyba zawsze. Już w młodości chętnie się przebierała w garnitury ojca. Sama kiedyś przyznała, że niewinność odebrała jej szkolna bibliotekarka. W męskim garniturze, z krótkimi włosami wyglądała równie zjawiskowo jak w swoich wystylizowanych meksykańskich sukniach i z upiętą fryzurą. Czułe, wieloletnie związki z mężczyznami (choćby z fotografikiem Nicolasem Murayem) przeplatała romansami z kobietami. W Paryżu połączył ją romans z Josephiną Baker, czarnoskórą tancerką, której śmiałe stroje, ba!, nagość na scenie szokowały pół świata. Frida należała do drugiej połowy, która wolała Baker kochać.

Z mężem starali się żyć tyleż razem, ile obok siebie, nie ranić się za bardzo, nie narzucać ze swoimi romansami. Czasami jednak wyrzucała Diega z łóżka, gdy czuła od niego nie tylko alkohol, ale i zapach innej.

Frida i Trocki, Diego i Christine

Kiedy Diego załatwił Trockiemu azyl w Meksyku, nie przypuszczał, że daje schronienie kolejnemu kochankowi żony. Oboje uważali Stalina za nieokrzesanego prostaka i mordercę, ale Lwa Trockiego– niepomni jego równie krwawej przeszłości – za gnębionego intelektualistę wygnanego z ojczyzny rewolucji, godnego wsparcia banitę. Zamieszkał u Fridy w jej rodzinnym, przypominającym nieco warownię Błękitnym Domu w Coyoacán.

Trudno jej było nie ofiarować prorokowi całej siebie. Spędzała przecież czas nie ze złowrogim teoretykiem wyrżnięcia połowy ludzkości, ale miłym, szczupłym 60-latkiem z zabawną bródką i ujmującym uśmiechem. W dodatku zagrożonym przez Stalina śmiercią, co dla jej opiekuńczej duszy mogło mieć znaczenie decydujące. Dwa lata później ten nowy, dość niezwykły kochanek Fridy skończy z czekanem w głowie.

Dedykowała mu jeden ze swoich autoportretów. To, co było jej najbliższe. Bo autoportrety stanowią prawie jedną trzecią jej wszystkich obrazów. Obruszała się, gdy ją pytano o te proporcje. Każda sztuka zmusza do egocentryzmu, a cierpienie tylko ten stan potęguje. Malowała więc najczęściej siebie, świat swojego bólu, swoich przeżyć, przemijania.

Ale nie tylko. Czasem także martwe natury, czasem portrety bliskich. Jeden z bardziej klasycznych obrazów Fridy przedstawia piękną brunetkę o gładko zaczesanych włosach. Duży dekolt, odkryte ramiona. To „Portret Christiny – mojej siostry”. Christiny, która sprowadziła na nią kolejne nieszczęście: przez nią Frida zerwała z Diego. Przyłapała ją bowiem na „swoim grubasie”. W ich własnym domu. Tego nie potrafiła mu darować.

Czytaj także: Ostatnie słowa wielkich ludzi. Co mówili na łożu śmierci m.in. Steve Jobs, John Lennon i Frida Kahlo?

Frida Kahlo i Diego Rivera: rozstanie

Rozwiodła się. Siostrze szybko wybaczyła, bo to siostra. Jemu, mimo że zeszli się po latach, tej zdrady nie zapomniała nigdy. Czuły „ropuch” częściej od tej pory rymował się w jej zapiskach z „wieprzem”. Wspomniała o dwóch wypadkach, jakie jej się przydarzyły w życiu: o autobusie, który ją połamał, i spotkaniu z Diegiem. Z dopiskiem – „Diego był tym gorszym”.

Z czasem złocistego pyłu w jej życiu było mniej. Żyła bardziej samodzielnie, próbowała sprzedawać swoje obrazy, choć sama uważała, że tylko wariat może kupić „takie okropności”. Przechodziła kolejne operacje, głównie kręgosłupa, tygodniami dochodziła do siebie. Z ropiejącymi odleżynami na plecach, w gorsetach naszpikowanych stalowymi rusztowaniami, próbowała utrzymać pędzel w ręku. Płótno ze szpitalnych prześcieradeł nabijano na stelaże z desek i montowano jej na łóżku. Musiała mieć wielu przyjaciół, ktoś to przecież robił, ktoś rozrabiał jej farby, ktoś mył w terpentynie pędzle i pomagał przykryć się fartuchem do pracy.

Malowanie to ciężka praca fizyczna. Opór płótna, olejnych farb, pędzla. Każdy mięsień pleców czuć oddzielnie. A psychiczne napięcie towarzyszące każdemu ruchowi ręki, a smród farb i rozpuszczalników… Dla kobiety w jej stanie to musiała być męka. Może dlatego niektóre płótna Fridy wyglądają, jakby malowała je niewprawna Indianka, a inne jak świadoma formy mistrzyni. A jednak w każdym obrazie musiała przekraczać swoje, może nawet nadludzkie granice.

Kiedy tylko czuła się na siłach, ruszała w świat. Do San Francisco, do Paryża. Ale świat na nią nie czekał. Wszędzie czuła się obco. Docenił ją André Breton, od niego – żartowała – dowiedziała się, że jest surrealistką. Ale w Paryżu wszyscy byli zbyt zajęci sobą, karierami, by traktować ją inaczej niż jak dziwadło z dalekiego świata. Bez żalu wracała do swojego Błękitnego Domu na przedmieściach Meksyku. W końcu doczekała się tu pierwszej, jedynej wystawy. Na jej otwarcie musiała wjechać, pokonana już przez ciało, we własnym łóżku.

Emocjonalnie nigdy nie opuściła „ropucha”, uważała Diega za swojego najlepszego przyjaciela (i „najgorszego męża”). W „Dzienniku” pisanym przez kilkanaście lat często wspominała o nim tkliwie. Ale też o zmęczeniu duszy, bólu i cierpieniu. Coraz częściej – o śmierci. Była jednak gotowa do jakiegoś ugadania się z nią. Ale na zastrzyki z morfiny nie było już prawie miejsca na jej ciele. Tuż przed śmiercią amputowano jej prawą nogę do kolana. Umarła 13 lipca 1954 roku. Miała 47 lat.

On umarł w Moskwie trzy lata później. Dziwaczna para, dziwaczne losy. Diego przeżył życie jako znakomitość, ona jako jego cień, wart co najwyżej podpisu pod zdjęciem w amerykańskiej gazecie – „Druga z lewej – Mrs. Rivera”. Nawet noblista Le Clézio swoją biografię o nich zatytułował bezrozumnie i typowo „Diego i Frida”. Po kilkudziesięciu latach ona jest ikoną światowej sztuki XX w. i ruchu feministycznego. A on… No cóż, byłoby pewną przesadą życzyć mu takiego podpisu, ale tak pewnie zostanie – „Trzeci z lewej – mąż Fridy Kahlo”.

Bettmann / Contributor
Wallace Marly/Hulton Archive/Getty Images
Reklama

AUTOR: Agata Tuszyńska

Reklama
Reklama
Reklama