Cała Polska poznała go w roli "Wesołego Romka". Jak potoczyło się życie Zbigniewa Bartosiewicza, bon vivanta warszawskich lokali?
Wokół postaci aktora narosło przez lata wiele legend i anegdot
Polacy pokochali go za jego niezapomnianą rolę w „Misiu” Stanisława Barei. Banjo i płaszcz w kratkę były znakami charakterystycznymi ulicznego śpiewaka, który, choć na ekranie pojawił się zaledwie na chwilę, do dziś wspominany jest z uśmiechem na ustach. O odtwórcy "Wesołego Romka" krążyło przez lata mnóstwo anegdot i lokalnych legend. Niektóre stworzył on sam. Kim był Zbigniew Bartosiewicz i jak potoczyło się jego życie?
Kim był Zbigniew Bartosiewicz, który wcielił się w "Wesołego Romka"?
"Dzień dobry, cześć i czołem. Pytacie, skąd się wziąłem. Jestem Wesoły Romek, mam na przedmieściu domek. A w domku wodę, światło, gaz. Powtarzam zatem jeszcze raz…", śpiewał Wesoły Romek w komedii Barei. O tym, kim był aktor, który wcielił się w kultową postać, przez lata krążyły przeróżne historie.
Zbigniew Bartosiewicz urodził się 2 stycznia 1930 r. na warszawskiej Pradze. Podobno w czasie wojny był łącznikiem o pseudonimie Basieńka, ale ta informacja wyszła od samego Bartosiewicza, nikt inny jej nie potwierdził, więc do dziś nie wiadomo, czy nie była to jedna ze zmyślonych anegdot aktora.
Wiele źródeł podaje, że po maturze, w 1951 roku ukończył Szkołę Orląt w Dęblinie i przez pewien czas pracował jako pilot. Potem próbował swoich sił jako dziennikarz, zatrudnił się w „Expressie Wieczornym”, ale dość szybko go wyrzucili. Okazało się, że wszystkie prowadzone przez niego interwencje dotyczyły… jego osoby. Później pracował też jako cenzor na ul. Mysiej i remontował mieszkania na Saskiej Kępie. Nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej i niczym niespokojny duch wiecznie poszukiwał nowych wrażeń.
W 1960 roku poznał Krzysztofa Kościa, niedługo później panowie zostali dobrymi przyjaciółmi i współpracownikami. U jego boku Bartosiewicz zaczął nowy etap, dostał bardzo dobrą propozycję pracy i jak podkreślił w jednej z wypowiedzi Kość, podniósł mu się standard życia.
"Poznaliśmy się w 1960 r. Bartosiewicz szedł Krakowskim z jakimś elegancikiem i dziewczyną, która wyjątkowo wpadła mi w oko", wspominał Krzysztof Kość. "Oni byli golasy, a ja wtedy miałem dużo pieniędzy. Zaprosiłem ich na jakieś tam trunki i alkohole. No i z Bartosiewiczem przypadliśmy sobie do gustu. Od razu zmienił mu się standard życia. Kto wie, może przez to zmarnował talent literacki", opowiadał (cytat za rp.pl).
Ojciec Krzysztofa Kościa był właścicielem zakładu fotograficznego, który specjalizował się w wykonywaniu i upiększaniu portretów. Potrzebowano do tego biznesu akwizytorów, którzy chodziliby po domach i zbierali zamówienia na duże, malowane portrety. W ten sposób Bartosiewicz awansował w swoim życiu zawodowym na tzw. deklarza, i to nie byle jakiego, bo bardzo szybko okazało się, że jest jednym z lepszych w tym zawodzie i zarabiał fortunę. Przez krótki czas znalazł się w tej branży z Janem Himilsbachem.
Życie Zbigniewa Bartosiewicza wypełniała wtedy praca, którą zaczynał i kończył na alkoholu. Pił przed pracą, żeby uleczyć kaca z poprzedniego wieczora i po pracy, żeby świętować z kolegami kolejny udany dzień. Jeśli miał akurat wtedy narzeczoną, to zostawiał jej tyle pieniędzy, żeby starczyło na potrzebne wydatki i za resztę kupował trunki, a jeśli był sam, to stawiał kolegom na mieście. Nie posiadał własnego miejsca, zawsze coś wynajmował. "Nie był groszolubem. Takich jak on dzisiaj już nie ma", mówił o przyjacielu Kość. Bartosiewicz miał ułańską fantazję, lubił zapisywać na serwetkach i pudełkach po zapałkach gotowe wiersze i piosenki. Wpadały mu do głowy równie szybko, co wypadały.
Zbigniew Bartosiewicz, kadr z filmu Róg Brzeskiej i Capri, 1979 r.
Zbigniew Bartosiewicz: kariera filmowa
Krzysztof Kość wspominał, że "Barłoga", jak mówili na Bartosiewicza koledzy, był "człowiekiem szlaku", a szlak ten ciągnął się od baru kawowego Amatorska przy Nowym Świecie i obejmował najpopularniejsze lokale - Amatorska, Kuchcik, U Aktorów czy Harenda. Odwiedzał je regularnie w towarzystwie swoich kompanów, m.in. Himilsbacha, Grochowiaka, Iredyńskiego. "Powiem szczerze, obaj równo. Z racji tego, że kiedyś przeczytałem wagon książek, pełniłem w tym środowisku rolę ", wspominał Krzysztof Kość.
Jak Zbigniew Bartosiewicz trafił do świata filmu? Jak u wielu naturszczyków przed nim i po nim - przypadkiem. Jako pierwszy charyzmatycznego bon vivanta warszawskich lokali zauważył najprawdopodobniej scenarzysta i prozaik Leszek Płażewski. Bartosiewicz zadebiutował w „Antykach” Krzysztofa Wojciechowskiego, potem zagrał w filmie „Róg Brzeskiej i Capri”, wystąpił tam razem z Kościem. Wcielił się w błądzącego po Pradze cwaniaka, co potem wszyscy komentowali jednomyślnie - zagrał siebie.
"Miał talent. Był moczymordą, ale nie sposób go było nie lubić", mówił o nim reżyser Krzysztof Wojciechowski. W 1980 roku przyszedł czas na "Misia", film, do którego Bartosiewicz na początku w ogóle nie był brany pod uwagę, bo rolę "Wesołego Romka" miał zagrać jego przyjaciel Kość, ale szybko okazało się, że to nie on miał prawdziwy dryg do tej postaci.
"Akurat próbowałem poderwać jakąś dziewczynę i żeby się pokazać z dobrej strony, zaprowadziłem ją do knajpy Klaps, która się mieści na terenie wytwórni filmowej przy Chełmskiej", wspominał Kość. "Spotkałem Agnieszkę Arnold, która w „Misiu” była drugim reżyserem i zaproponowała mi rolę Wesołego Romka. Ucieszyłem się, przez kilka dni jakoś próbowałem, ale w ogóle mi to nie pasowało. Zaproponowałem tę rolę Zbyszkowi, a on złapał w lot. I tak stał się znany na całą Polskę".
Jak potoczyło się życie odtwórcy "Wesołego Romka"?
Po "Misiu" Bartosiewicz pojawił się jeszcze w siedmiu produkcjach, reżyserzy naprawdę go polubili, ale po filmie "Alabama" naturszczyk porzucił aktorstwo na 13 lat. Przez cały ten okres nie opuścił swojej praskiej dzielnicy, mieszkał na Szmulkach i wrócił do bycia akwizytorem, ale już nie w branży fotograficznej. W 1997 r. pojawił się przed kamerami po raz ostatni, zagrał epizod w filmie „Historia o proroku Eliaszu z Wierszalina”, a niedługo potem znajomi i bliscy usłyszeli o śmierci odtwórcy "Wesołego Romka".
Zbigniew Bartosiewicz zmarł 22 maja 1997 roku na skutek ataku padaczki alkoholowej. Był wtedy na klatce schodowej, prawdopodobnie wykonując swoją pracę akwizytora. Miał 67 lat.
Źródła: kultura.onet.pl, rp.pl, film.wp.pl