Takiego głosu jak on nie miał nikt. Niski, z charakterystyczną chrypką. Elektryzujący, ciepły. Do dziś takie przeboje, jak „Na pozór”, „W drodze do Fontainebleau” (z wokalistką Alibabek Ewą Dębicką), „Mały biały pies”, „Z nieśmiałości mojej” i oczywiście wielki evergreen „Jej portret” nucą kolejne pokolenia. Ona zresztą otworzyła Bogusławowi Mecowi drzwi do wielkiej kariery, gdy zaśpiewał ją na festiwalu w Opolu w 1972 roku.

Reklama

[Ostatnia aktualizacja: 21.01.2024]

W 2001 spadł na niego i jego bliskich bolesny cios. Diagnoza lekarzy brzmiała jak wyrok: białaczka. Na szczęście udało się znaleźć dawczynię szpiku: została nią jego siostra Danuta. Nie poddawał się. Miał dla kogo walczyć. Ale po 11 latach zmagań z nowotworem nadszedł kres. Bogusław Mec odszedł 11 marca 2012 roku. Do końca czuwała przy nim żona Jolanta. Walczyła jak lwica o każdą sekundę życia ukochanego. „Wiedziałam, jaka to jest choroba, ale cały czas wydawało mi się, że mu się uda, że będzie tym pierwszym, tym jedynym, który zwycięży wszystko. Był wspaniałym pacjentem, godził się na wszystko, co mu dałam. Chciał wyzdrowieć i chciał być tylko dla nas”, wspominała w jednej z rozmów. Gdy koncertował poważnie już chory, zawsze spoglądał za kulisy, czy Jola tam stoi, czy jest. Ona wkładała mu do kieszonki morfinę, tak na wszelki wypadek, gdyby na koncercie bardzo go bolało.

Bogusław Mec: dzieciństwo, dorastanie

Bogusław Mec urodził się 21 stycznia 1947 roku w Tomaszowie Mazowieckim. Pochodził z rodziny ewangelików, jego tata Arnold Metz był spolszczonym Niemcem, mama gorliwą katoliczką, która z miłości do męża przeszła na wyznanie ewangelickie. Po wojnie zamieszkali w Tomaszowie, na parafii, gdzie wynajmowali mieszkanie. Bogusław i jego starsza siostra Danka dobrze się tam czuli jako dzieci. Wokół parafii był piękny, kwietny ogród i brama, za którą byli bezpieczni.

Jak wspominał Bogusław Mec, to był jego „meine, kleine welt” - własny, mały świat. W szkole rówieśnicy wymyślali mu „Ty Szwabie!”, dorysowywali hitlerowskie wąsiki. Polscy rodzice zabraniali swoim dzieciom bawić się z nim i jego siostrą. Plotkowano, że w ogrodzie są wilki, a przed wejściem do kościoła leży zakopana Matka Boska i że kościół jest niemiecki… W liceum do jego siostry przychodziły koleżanki i pytały: „to gdzie te wilki?”. Ale wtedy już się z tego śmiali.

Zobacz także

Zobacz też: Leczył złamane serce, kiedy jeden konkurs odmienił jego życie. Zygmunt Chajzer odnalazł wtedy miłość

Wokalista z żoną Jolantą i wnuczkiem Franciszkiem. Fot. ANDRZEJ ZABRANIECKI/EAST NEWS

Oczywiście nie było tylko źle. W licealnych czasach na parafii młodzież urządzała odlotowe prywatki, pastor dostawał z Zachodu płyty, jakich nie było wtedy w Polsce, akcje rodzeństwa poszły w górę. Ojciec wokalisty zmienił dla spokoju imię i nazwisko na Adam Mec, Bogusław je przejął. Kiedyś reżyser Kazimierz Kutz zagadnął go: „A dlaczego ty piszesz się przez c?!". Powinienem pisać się przez „tz", tak mam w pożółkłych papierach”, wspominał Bogusław Mec. Parafii był wierny przez całe życie. Wspierał ją, dawał w niej koncerty.

Bogusław Mec: kariera muzyczna

Bogusław Mec był bardzo związany z Łodzią. Tam studiował w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych (dzisiaj to Akademia Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego). Uczył się tam na wydziale projektowania ubiorów. Jednocześnie próbował swoich sił w śpiewaniu. Z powodzeniem! W 1970 roku wygrał koncert Debiuty na festiwalu w Opolu. Pojechał za pieniądze z nagrody do Hiszpanii. Taka kariera robiła wrażenie, nawet na profesorach z uczelni.

W 1972 roku zaśpiewał w Opolu melancholijną balladę o rozstaniu „Jej portret”. I zdobył ogromną popularność. Piosenkę miał początkowo śpiewać Jerzy Połomski, ale odmówił. Szukano nowego wokalisty. Bogusława Meca odkryła Renata Rumel, ówczesna szefowa redakcji muzycznej radiowej Trójki. Powiedziała: „Jest taki student z Łodzi, ma niski ciepły głos. Jest malarzem. Będzie pasował”. I okazało się, że trafiła w dziesiątkę.

Zobacz też: Przerażająca diagnoza sprawiła, że odważyła się na rozstanie. Beata Kawka nie miała łatwego życia

Bogusław Mec jeszcze jako student, początek lat 70. Fot. ANDRZEJ WIERNICKI/FORUM

Po występie w Opolu stał się bardzo popularny, jeździł w długie trasy koncertowe, które nazywał ironicznie „Czyż nie dobija się koni?”. Występowali m.in. dla zakładów pracy, czasem już od 10:00 rano, dla pierwszej zmiany. Potrafili grać po 5-6 koncertów dziennie. Ludzie chcieli się zabawić, chcieli piosenek „pod nogę”, takie utwory jak „Jej portret” były trudne, i Bogusław Mec nieraz się irytował, widząc, jak jego ulubiona piosenka jest odbierana. Jeździł też w trasy z Czesławem Niemenem albo sam, organizował śpiewane wernisaże, na których pokazywał swoje obrazy. Telewizja polska zrobiła do piosenki „Jej portret” teledysk, co było wtedy ewenementem. Bogusławowi Mecowi towarzyszy w nim Dorota Trafankowska, mistrzyni polski w gimnastyce artystycznej.

Jolanta i Bogusław Metz: historia miłości

Z żoną było razem 38 lat. Poznali się w 1972 roku w klubie 77, w Łodzi, Bogusław tam akurat śpiewał. Razem zatańczyli, rozstali się nad ranem. Jolanta Mec pracowała jako pielęgniarka na oddziale dziecięcej onkologii. Gdy urodziła się ich córka Luiza, zwana Lulu, Bogusław Mec jęknął w budce telefonicznej: „O Boże baba” (cytuję za onet.pl). Nie potrafił się wtedy cieszyć z córki, chciał mieć syna, potem sam się tym emocjom dziwił.

Jolanta Mec była trochę zła na męża, że została sama z maleńkim dzieckiem, a on stale był w trasie. Ale szybko jej ta złość minęła. „Było mi bardzo trudno, ale wiedziałam, że śpiewanie to wielka pasja męża i jego sposób na życie. Lulu mówi, że w domu był kult ojca. Jak przyjeżdżał, prosiłam córkę o spokój, bo tato jest zmęczony. Nie czułam się jednak wykorzystywana, byłam po prostu odpowiedzialna za to, co dzieje się w domu. Boguś darzył mnie ogromnym zaufaniem, radził się mnie prawie we wszystkim. Szyłam mu ubrania na scenę, a jak Lulu podrosła, jeździłyśmy z nim na koncerty, sprzedawałyśmy plakaty, płyty. To była miłość. Imponował mi swoją wewnętrzną siłą”, wspominała (cytuję za pomponik. pl).

Bogusław Mec w swoim domu , 2003 rok. Fot. TRICOLOR/EAST NEWS

Bogusław Mec: tu było jego miejsce na ziemi

Bogusław Mec nie był idealnym partnerem. Jak wynika z jego biografii „Bim bam bom. Mogę wszystko. Historia Bogusława Meca” napisanej przez Macieja Wasilewskiego. Potrafił być człowiekiem bezwzględnym, skłonnym do czarno-białego widzenia świata, lubiącym błyszczeć za wszelką cenę. Nie był specjalnie uważnym ojcem dla swojej córki Luizy, chociaż po latach był dumny, że skończyła tak jak on łódzką Akademię Sztuk Pięknych, pracowała jako graficzka w Nowym Jorku.

Dopiero jako dorosła, niezależna już kobieta poczuła, że ojciec ją kocha. Ale musieli mieć silne więzi jako rodzina, skoro córka wróciła do Polski, gdy ojciec zachorował, by być bliżej rodziców, pomóc. Bogusław Mec dużo pił, czemu zresztą sprzyjały długie trasy koncertowe. Potrafił pojechać po córkę i wrócić pijany, Jolanta była na niego wściekła, często wyciągała go z różnych opresji.

Zbudowali dom pod Łodzią, w brzozowym lasku. Bogusław Mec sam go wyrysował, mówił, że to był dom z marzeń. Cieszyli się, że w ogrodzie bawi się wnuk. Ale spokój trwał tylko rok. W 2001 piosenkarz rozchorował się na ostrą białaczkę szpikową. Lekarze i żona przez pewien czas ukrywali to. Żona go pocieszała w szpitalu, a potem sama wracała do domu i jak wspominała „wyła z bólu”.

Bogusław Metz: choroba

Okazało się, że konieczny jest przeszczep szpiku. Dawcą była siostra Bogusława - Danuta. Spokój po zabiegu trwał jednak tylko przez osiem miesięcy. Okazało się, że są komplikacje, Bogusław Mec miał ogromne bóle, z którymi zmagał się do końca życia. Jednak przez cały czas występował, nagrywał, praca ratowała go, dawała siły do życia. Była, jak mówił, łaską od Boga. Po dziesięciu latach choroba wróciła na dobre. Trudno powiedzieć, jak by sobie poradził, gdyby nie Jola. Przeżywała wraz z nim huśtawkę emocji – od rozpaczy po nadzieję. A jednocześnie musiała być silniejsza, żeby mogła mu pomóc.

Była przy nim dzień i noc, prowadziła go, by mógł dojść na scenę. „Prowadziła go pod rękę. Żeby nie upadł. Nogi miał słabe, zanikające mięśnie. Korytarz był wąski, przypominał tunel. „Jeszcze piętnaście kroków" - powiedziała. Szli tak dwie minuty. W pokoju stała kanapa. „Muszę odpocząć". Usiadł i złapał się za brzuch. Nie mógł opanować kaszlu (…) Przytuliła jego głowę, instynktownie, z miłości. „Wkładam ci tabletkę do kieszeni. Weź, jak będzie bolało". „Nie chcę morfiny, Jolu. Ludzie czekają”.

To poruszający fragment z książki Macieja Wasilewskiego „Bim bam bom. Mogę wszystko". Ten ostatni koncert zaśpiewał na Dzień Kobiet 8 marca, kilka dni przed śmiercią pojechali jeszcze razem na nagrania „Szansy na sukces”. Kiedyś był człowiekiem, którego „trudno było upilnować". W miarę postępowania choroby coraz bardziej potrzebował opieki. To też musiało być dla niego trudne. Zdawał sobie sprawę, że słabnie. Któregoś dnia powiedział do żony: "Ja już z tego nie wyjdę". Ale kiedy po raz ostatni – jak się okazało – zabierało go pogotowie, oboje mieli nadzieję, że jeszcze się uda. Umierając, ściskał ją za rękę.

Bogusław Mec i Ewa Dębicka na Festiwalu w Opolu 1977 rok, w przeboju „Mały biały pes". Fot. PAP/Ryszard Okoński
Reklama

„Ostatnie jedenaście lat to była ciągła walka o zdrowie taty, ale też podtrzymywanie w nim optymizmu, że wszystko będzie dobrze”, mówiła w jednej z rozmów Luiza Mec. Dla Jolanty Mec żałoba trwała ponad trzy lata. Cały czas żyła sprawami męża, jego chorobą, nie miała swojego azylu, w którym mogłaby się schować. Z czasem nauczyła się żyć sama. Z miłością do męża w sercu. Ma córkę i dwójkę wnuków. Bogusław Mec zmarł 11 marca 2012 roku. Miał 65 lat. Nigdy nie zapomnimy o jego wielkim talencie.

PIOTR KAMIONKA/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama