Był ikoną gejowskiego artystycznego światka Kalifornii i... samotnym ojcem. Poruszająca historia Alysii i Steve'a Abbott
Jak samotny, homoseksualny ojciec radził sobie z wychowaniem dziewczynki?
- Redakcja VIVA!
Kiedy była dzieckiem, wstydziła się taty, potem uważała, że jest „cool”. A jaki był? Jak samotny, homoseksualny ojciec radził sobie z wychowaniem dziewczynki? Na jaką wyrosła kobietę? Przypominamy wywiad z Alysią Abbott, autorką głośnej książki „Tęczowe San Francisco”, który ukazał w magazynie "Uroda Życia" w lutym 2016 roku.
Alysia Abbott o swoim homoseksualnym ojcu
Czasów, kiedy mama i tata byli, przynajmniej pozornie, zupełnie zwyczajnym związkiem, nie pamięta. Skończyły się, gdy miała dwa lata, a mama zginęła w wypadku samochodowym. Pamięta za to Eda, chłopaka taty. Wyjątkowego, bo z nim jedynym udało się jej nawiązać głębszą relację, choć, jak wspomina: „Rankiem w łóżku taty widziałam różnych facetów – przystojnych, śmiesznie wyglądających, niemal zawsze wysokich, szczupłych i młodych”. Pamięta też, że gdy już była starsza i razem z ojcem chodzili do Café Flore na Castro Street – centrum gejowskiego San Francisco lat 70. i 80. – ojciec nie chciał, żeby mówiła do niego „tato”. – Mów Steve – prosił w obawie, że „daddy” odstraszy wszelkich potencjalnych kochanków. – Dobrze, tato – odpowiadała, ale nigdy nie spełniała jego prośby. Inni mogli go nazywać Steve, ona chciała w nim widzieć tylko ojca.
Alysia, córka Stevena Abbotta, poety, literata, osobowości gejowskiego artystycznego światka Kalifornii, 20 lat po jego śmierci opublikowała książkę „Tęczowe San Francisco. Wspomnienia o moim ojcu”. Rodzaj podwójnego pamiętnika, w którym posiłkuje się własną pamięcią, zapiskami z dziennika ojca, wspólną korespondencją z czasów, gdy jako młoda kobieta studiowała w Paryżu.
Czytaj też: Hanna Konarowska o swojej mamie Joannie Szczepkowskiej: „Mama z mojego dzieciństwa była po prostu królową”
Alysia Abbott ze swoimi rodzicami: Stevem i Barbarą
Wywiad z Alysią Abbott
- Latami ukrywałaś przed światem, że ojciec jest homoseksualny, unikałaś tematu. Kiedy to się zmieniło? Kiedy wyszłaś z szafy jako „córka geja”?
Chyba w college’u. W liceum jest się tak skupionym na tym, żeby przynależeć do grupy, że wszystko, co mogłoby to zaburzyć, należy ukryć. Moi ówcześni przyjaciele i tak wiedzieli, że tata był gejem, ale mi o tym wtedy nie mówili, bo i po co? To nie było dla nas ważne. Potem, na studiach, zrobiłam się dużo pewniejsza. Nagle się okazało, że kiedy otrzymywałam od ojca listy, to właściwie mogłam się snobować na bycie jego córką. Bo był taki cool, dobrze pisał, miał zawsze coś ciekawego do powiedzenia, był poetą, prawdziwym intelektualistą. Koledzy, którzy go poznali, byli zachwyceni, imponował. Wtedy mi ulżyło.
Oceniając z dzisiejszej perspektywy, ktoś mógłby się wzburzyć, że jak to? Jak mogłam się wstydzić własnego ojca!? Ale to jest dzisiejsze patrzenie. W tamtych latach nie było czegoś takiego jak homoseksualni rodzice. Żyliśmy w samotności. Bez poczucia bezpieczeństwa, bo gdy się włączyło telewizję i posłuchało tego, co w czasach wczesnego AIDS mówiono o gejach, to faktycznie, można się było wystraszyć.
- AIDS i umieranie ojca na tę chorobę jest jednym z głównych tematów książki. Polskiemu czytelnikowi to się może wydawać straceńczo wprost odważne. Miałaś poczucie, że piszesz odważną książkę?
Myślałam raczej, że piszę potrzebną książkę, bo nikt o tamtych czasach nie pamiętał. Bo co tutaj ma być takie odważne? To, że piszę o emocjach, czy to, że piszę, jak tata żył i jak umarł?
- Chyba twoja szczerość. Choćby ten dialog, który odbyliście parę miesięcy przed jego śmiercią. Oboje wiedzieliście, że nie ma ratunku, a ty powiedziałaś, że chcesz go zostawić, wrócić do Nowego Jorku. „Po śmierci twojej matki nie byłem gotowy, by się tobą opiekować. Ale to zrobiłem” – odpowiada twój ojciec.
Pisząc, starałam się zachować profesjonalny dystans. Ale emocje ciągle wracały. Czytałam nasze listy z czasów, kiedy byłam na stypendium w Paryżu. Skarżyłam się tacie na różne sprawy, narzekałam, a on odpisywał: „Zrób listę rzeczy, za które jesteś wdzięczna”. Nie rozumiałam, o co mu chodzi, pomysł wydawał się dziwaczny. A ojciec wtedy już wiedział, że ma AIDS, które wówczas oznaczało pewną śmierć. Przygotowywał się. Sporządzał swoją listę wdzięczności. Ta lista jest w jego pamiętniku. „Za przyjaciół, za to, że mogę się napić kawy każdego ranka, za to, że mogę iść do kina”. Proste rzeczy. Dzisiaj, jako dorosła osoba, widzę, co to znaczyło. Umierał i przygotowywał mnie na swoją śmierć. W listach. A miał dopiero 42 lata, był taki młody! Wraz z dorosłością – gdy już sam zarabiasz, chodzisz do pracy, masz dzieci, zmagasz się z życiem – widzisz swoich rodziców inaczej. Rozumiesz więcej, możesz więcej wybaczyć. Ja nie miałam na to szans, byłam 22-latką, kiedy ojciec zmarł. Nie docierało do mnie, że walczy o siebie, swoją poezję, o pieniądze dla nas, o to, żeby mnie jakoś wychować. Pisał do mnie, do Paryża tylko to, co było do udźwignięcia dla młodej dziewczyny. Ta druga, czarna wersja trafiła wyłącznie do jego dziennika. Strasznie mnie bolało, że nie mogę wrócić do przeszłości, pocieszyć go, bo wreszcie widziałam go jak drugiego dorosłego, partnera, a nie z dziecięcej perspektywy.
Alysia i jej ojciec Steve w kuchni ich domu w San Francisco, 1976
- Ale ta szczerość jest bolesna nawet dla niezaangażowanego czytelnika. Jak ty to w ogóle wytrzymałaś?
Ta szczerość nie była świadomą strategią pisarską. Postanowiłam, że pokażę ojca takim, jakim zapamiętałam go, posiłkując się tym, co napisał w swoich dziennikach. Gdy się urodziłam, był młodym mężczyzną, który przeżył całe dzieciństwo w głębokim zawstydzeniu, ukrywając przed światem swój homoseksualizm. Poznał moją matkę i oboje robili to, do czego skłaniała ich tamta epoka – eksperymentowali. Ojciec odkrył swoje nowe życie i jego możliwości, ale matka zginęła tragicznie. Tata został sam ze mną i ze swoją nowo odkrytą seksualnością. Dziś myślę, że przychodziło mu pewnie do głowy, że wychowa mnie inaczej, niż sam był wychowywany – lepiej, mniej represyjnie, bez całej ten konserwatywnej otoczki, która dała mu tak popalić, kiedy był dzieckiem.
- No i rzeczywiście próbował. Na przykład zostawił cię samą w domu, gdy miałaś pięć lat, i poszedł na spotkanie poetyckie. Dość wstrząsający obrazek.
Gdyby dzisiaj ktoś tak chował dziecko, jak mój ojciec mnie, to koniec końców trafiłby do więzienia – mówię to jako matka. Do szkoły jeździłam sama, autobusem przez pół miasta, zostawałam sama na noc w domu, ojciec brał narkotyki – to wszystko jest nie do pomyślenia ze współczesnej perspektywy. Część mnie wzbraniała się przed opisaniem wszystkiego: a może lepiej nie ujawniać tego czy tamtego, bo tata wyjdzie na nieodpowiedzialnego, krótkowzrocznego samoluba. A część mówiła: ale on przecież naprawdę taki był. I w tym wszystkim szalenie mnie kochał, podejmował decyzje z miłości, chciał dla mnie lepszego dzieciństwa niż to, którego sam doświadczył.
Zresztą, nasza historia zatoczyła koło. Ojciec był kiepskim opiekunem, gdy byłam mała. Ale potem ja musiałam zajmować się nim, kiedy był już chory, i też okazałam się beznadziejna, byłam po prostu na to za młoda. Każde z nas mogło powiedzieć: „Ja w to nie wchodzę, nie podejmuję się tego”.
Ojciec mógł poprosić ciotkę, żeby mnie adoptowała, i miałabym spokojne mieszczańskie dzieciństwo. Ja mogłam komuś zapłacić za opiekę nad nim. Zamiast tego zostaliśmy przy sobie i robiliśmy wszystko, co się dało, jak umieliśmy najlepiej. Pewnie koniec końców niezbyt dobrze, nie wybielam nas. Ale bardzo się kochaliśmy. To chciałam przekazać.
Zobacz również: Jan Peszek szczerze o małżeństwie, alkoholizmie i ojcostwie, które go ocaliło
Alysia Abbott ze swoim ojcem w Meksyku, 1977
- Myślisz, że doświadczenie opisania swojego dzieciństwa jakoś cię zmieniło?
Widziałam siebie panoramicznie, w 360 stopniach. To trudne. Z dzisiejszej perspektywy żałuję, że nie byłam lepszą, bardziej kochającą córką. Czułam, że jest miłością mojego życia, a ja jestem miłością jego życia, ale nie rozumiałam, ile dla mnie poświęcił. Nie miał partnera, był i został sam. Jestem przekonana, że właśnie po to, by nie tworzyć sytuacji, w której będę się czuła przez kogokolwiek zagrożona, pisał o tym w swoich dziennikach. Eddie, jeden z jego pierwszych chłopaków i chyba najpoważniejsza miłość taty, był jedynym, który z nami mieszkał. Przywiązałam się do niego i nie mogłam zrozumieć, dlaczego zniknął. Ojciec to czuł i wolał już mi nie mieszać w głowie. Rozumiem to, a jednocześnie dziś bardzo mnie boli, że był tak samotny. Zarazem wiem, że z tego wyrzeczenia skorzystałam. Nie musiałam się z nikim liczyć, z nikim budować więzi. Miałam go całego dla siebie. I równocześnie nigdy nie było go dosyć. Ciągle mi go brakowało, zwłaszcza kiedy byłam zupełnie mała.
- A jaką ty jesteś matką? Widzisz jakieś podobieństwa między sobą a ojcem?
Gdy byłam mała, chciałam, żeby ktoś się mną bardzo mocno interesował, tak po matczynemu. I koniec końców kimś takim się stałam. Jestem innym rodzicem niż on. Bardziej aktywnym, bardziej zaangażowanym, mniej zaznaczającym różnicę, niepodkreślającym tak mocno, kto tu rządzi. Tylko że mojej 10-letniej córce wcale się to aż tak bardzo nie podoba, jestem pewna, że za parę lat będziemy przechodziły przez cały ten żmudny proces separacji, w którym będę musiała się nauczyć niewtrącania w jej sprawy.
- Powiedziałaś kiedyś, że bycie matką uczyniło cię bardziej wyrozumiałą wobec ojca i wobec jego poczynań. A co postrzegasz jako największy kłopot, z czym pozostajesz w niezgodzie?
Chyba najbardziej boli mnie to, że nawet nie umiem ustalić momentu, w którym uległ zakażeniu HIV. Próbuję to sobie przypomnieć i nie wiem, kiedy nastąpił ten moment, kiedy mój tata z minusa stał się plusem. Szukałam tego w jego pamiętnikach. Przypuszczalnie gdzieś około 1986 roku. Odtwarzałam potem w pamięci, kim wtedy byliśmy, jak żyliśmy. Odstawił narkotyki i alkohol, zaczął pływać, medytować. Zgadzałoby się – próbował trzymać się życia, ludzie dowiadujący się o śmiertelnej chorobie często tak reagują. A potem przychodzi refleksja, że bardzo musiał się męczyć – powiedzieć mi, nie mówić? A jeśli mówić, to w jaki sposób? I ostatecznie ta rozmowa się nie odbyła. Nie mogę się z tym pogodzić. Byłam wtedy nieznośna, jak każdy nastolatek. Może gdybym wiedziała, mogłabym zachowywać się choć trochę inaczej?
Alysia Abbott i Steve Abbott, San Francisco, 1983
- Jak? Nie jak nastolatka, tylko jak dorosła?
Mieliśmy kiedyś awanturę, ojciec chciał, żebym przyjechała na święta i je z nim spędziła. A ja nie chciałam. Pewnie właśnie dlatego, że na święta byliśmy zawsze tylko we dwójkę, sami. Wolałam więc spędzać ten czas z przyjaciółmi, w ich domach, gdzie było więcej ludzi, weselej. Może bym jednak przyjechała, wiedząc, że czas nam się kończy? Nie mieliśmy pieniędzy, w domu ciągle bałagan, a jednak to był dom. Z arytmetyki wynika, że żyję już dłużej bez ojca, niż żyłam z nim. A jednak ciągle myślę o tym, jak komfortowo się z nim czułam, jakie to było przyjazne i oczywiste być obok niego.
- „Wszystko, czego doświadczyłam w dzieciństwie, uczyniło mnie jedynie bardziej purytańską” – jak to rozumieć?
Jedna z moich najbliższych przyjaciółek była wychowywana w restrykcyjnej, katolickiej rodzinie. Nie mogła doczekać się momentu, kiedy się wyrwie i spróbuje wszystkiego, czego jej do tej pory odmawiano. I tak się też stało. Tymczasem ja to wszystko widziałam zawczasu i jedyne, o czym marzyłam, to więcej kontroli i więcej stabilności. Na studiach nie ciekawiło mnie zupełnie, jak to jest brać narkotyki albo pić do upadłego. Jako córka poety, samotnego ojca miałam dzikości pod dostatkiem. Nie sądzę, by jego orientacja seksualna była tu kluczowa. Może tylko o tyle, że bardzo łaknęłam bycia osobą normalną, bo czułam się z wszelkiej normy wypchnięta. Co znowu łączy się z tym, jak żyliśmy, w jakich czasach. Nie z tym, kim ojciec był.
- Pomyślałem w trakcie lektury, że seksualność ojca była chyba najmniejszym z twoich problemów. Gorsze było chyba to, że był dziecinny.
Ojciec był dziecinny, ale w tym samym stopniu, w jakim dziecinni byli także heteroseksualni rodzice moich przyjaciół. Takie czasy, taka generacja. Wychowywali dzieci, pozostawiając je samym sobie. Współcześnie rzecz nie do wyobrażenia. Nigdy też nie myślałam, że miałam fatalne dzieciństwo. Myślę raczej, że było po prostu trudne, czułam się dziwna i odstająca od reszty. A byłam taka, bo tata był gejem, bo nie miałam mamy, bo nie miałam rodzeństwa, bo mieszkałam w norze, a uczyłam się w prywatnej szkole. Ale równocześnie znam ludzi, których dzieciństwo upływało w otoczeniu bardziej poukładanym, tak finansowo, jak społecznie. Rodzice byli heteroseksualni, dobrze zarabiali, mieli dom na przedmieściach, tylko co z tego, skoro w ogóle nie byli w stanie pokazać uczuć? Ojcu można było mnóstwo zarzucić, ale nie to, że mnie nie kochał. Szukał sposobów na to, jak nam pomóc. Widząc, że potrzebuję matki, próbował tworzyć białe związki z samotnymi matkami lesbijkami. Po paru miesiącach takie eksperymenty kończyły się fatalnie, musieliśmy się wyprowadzać. Niektórzy mogliby zapytać: „Jak ty to wszystko przetrwałaś?”. Ale dlaczego miałabym nie przetrwać? Mój ojciec nigdy mnie nie nadużył emocjonalnie, nie skrzywdził.
Alysia i jej ojciec w 1992 roku, krótko przed jego śmiercią
- Jak się zostawi pięciolatkę samą w domu na noc, to różne rzeczy mogą się wydarzyć. Więc z tym przetrwaniem to nie jest tak całkiem od rzeczy.
Tak, ale równocześnie myślał, że nauczy mnie w ten sposób samodzielności. Emocjonalnie to nie bardzo się udało, po dziś dzień nie lubię, gdy się mnie zostawia samą, ale gdyby mnie ktoś zapytał, czy wolałabym się wychowywać w innym otoczeniu, to odpowiedziałabym, że w innym otoczeniu nie byłabym sobą. Popełniał błędy, ale naiwne. Mógłby być bardziej odpowiedzialny. Z pewnością. Ale ja też mu nie ułatwiałam.
- Ktoś mógłby powiedzieć po lekturze twojej książki: „No proszę, jednak geje nie powinni mieć dzieci!”. I znajdzie argumenty: nie wiedziała, kiedy sobie wyprać ubranie, koleżanki jej mówiły, że powinna zacząć używać dezodorantu, jak nic, trzeba tu było kobiecej ręki!
Ależ skąd! To w ogóle nie tak. Mój ojciec też był ofiarnym rodzicem, ale był równocześnie poetą, wydawcą kontrkulturowych magazynów, osobowością artystyczną. Nie zwracał uwagi na te wszystkie kwestie natury porządkowej. To ma się nijak do współczesnych rodzin gejowskich. Jeśli para mężczyzn będzie chciała zapewnić dobry dom małej dziewczynce, to poprosi o pomoc babcię, ciocię czy przyjaciółkę. Albo zwyczajnie pójdzie do księgarni, obłoży się książkami i się douczy. W czasach mojego ojca tego wszystkiego nie było, ojciec zwyczajnie wielu rzeczy nie wiedział. Można powiedzieć, że dziecko powinno być wychowywane przez kobietę i mężczyznę, to wtedy nie będzie za żadną z tych postaci tęskniło, ale co wtedy powiemy o samotnych rodzicach, o samotnych matkach i ojcach? Że nie są dobrzy?
- Może i są, ale dziecko i tak przeżywa brak.
Przeżywa, i co z tego? Dzieci ciągle przeżywają jakiś brak. Jak mają czwórkę rodzeństwa, to chcą być jedynakami, jak są jedynakami, to chcą mieć mnóstwo rodzeństwa. Najważniejsze, żeby się czuły kochane, z całą resztą sobie jakoś poradzą, jestem tego pewna.
Alysia Abbott (po prawej) i jej książki o ojcu: "Tęczowe San Francisco" i "Fairyland"
- Czujesz się czasem jeszcze jakoś inna?
Czasem widzę na ulicy ludzi, którzy tysiącem piercingów lub dziwnymi fryzurami chcą zaznaczyć swój nonkonformizm. Patrzą na mnie z góry, jak na tego nic nierozumiejącego normalsa, a mnie chce się śmiać. Poza tym dziś wychowuję syna, który jest autystyczny. Nie mówi, za to kopie, gryzie, krzyczy i tłucze przedmioty. To jest dopiero punk rock! To jest hardcore! Kto tego nie przeżył, nie wie, czym jest alternatywa. Więc tak, byłam i pozostałam inna, jestem queer, moi bliscy mają szczególne potrzeby. I dalej czuję się blisko ruchu gejowskiego, choć już nie tak, jak wtedy, gdy tata żył. Ale pisząc tę książkę, chciałam zaznaczyć, że ich historia jest także moją. Jestem częścią tamtego świata, rodziny, klanu.
Rozmawiał Jakub Janiszewski
Wywiad pochodzi z magazynu "Uroda Życia", luty 2016.