Alfabet Beaty Tyszkiewicz: o wielkiej aktorce opowiadają jej znani przyjaciele
Jaka jest, co jest dla niej ważne i co ją definiuje?
- Redakcja VIVA!
Obok Beaty Tyszkiewicz nie sposób przejść obojętnie. Niezapomniana Izabela Łęcka, Wielka Dama polskiego kina stała się ikoną i symbolem klasy, siły i elegancji. Nawet rola jurorki w "Tańcu z gwiazdami" nie zmieniła sposobu, w jaki jest postrzegana - wręcz przeciwnie, Beata Tyszkiewicz swoim udziałem w programie ponownie udowodniła, że jest wyjątkową kobietą i aktorką. O tym, jaka jest, co jest dla niej ważne i co ją definiuje, opowiedzieli ludzie, którzy z nią pracowali. Oto zaskakujący alfabet Beaty Tyszkiewicz:
[Ostatnia aktualizacja treści 08.03.2024 r.]
A jak astronomia - Tyszkiewicz wierzy w znaki zodiaku
Beata Tyszkiewicz interesuje się nią od dawna, szczególnie chińskim zodiakiem. Jak twierdzą przyjaciele, sama jest wzorcowym przykładem zodiakalnego Lwa (urodziła się 14 sierpnia). - Lew, wiadomo! - mówi Juliusz Machulski. - Beata nie mogłaby urodzić się w innym znaku. Dlaczego? Polecam przeczytać charakterystykę tego znaku.
Przypominamy więc: „Lew jest dostojny, to urodzony arystokrata. Lew nie wchodzi do pokoju - on do niego wkracza".
B jak Becia - jak zwracają się do Beaty Tyszkiewicz bliscy?
- Spotkałyśmy się na planie tylko raz, to była moja pierwsza praca w Polsce, świeżo po studiach w Pradze - mówi reżyserka Agnieszka Holland. - Był 1975 rok, Beata była już wtedy wielką gwiazdą, dziwne, że w ogóle zgodziła się wystąpić u debiutującej reżyserki w telewizyjnym filmie. To była adaptacja opowiadania Iwaszkiewicza „Wieczór u Abdona", gdzie grała aptekarzową Herminę. Na planie zawsze towarzyszyła jej Janeczka Tur, aktorka, która znana jest przede wszystkim z jednej sceny w „Ziemi obiecanej" - to ona buja się na huśtawce w scenie w teatrze. Janeczka była u nas na planie asystentką kostiumologa, ale też asystentką Beaty - trochę jej powiernicą, a trochę asystentką. I pewnego dnia usłyszeliśmy wszyscy, jak mówi do niej: „Beciu". To było dla nas szokujące i totalnie nieadekwatne. Nikt z nas nie śmiałby nawet pomyśleć o Beacie „Becia". A ona nie miała z tym żadnego problemu!
C jak córki Beaty Tyszkiewicz
Twierdzi, że są jej jedyną życiową ambicją, jedynym życiowym horyzontem, wszystkim. Wychowywała je samotnie, ale nie rozpieszczała. Obie uczyły się w szkole francuskiej i amerykańskiej, bo Beata Tyszkiewicz uważa, że wykształcenie i znajomość języków to podstawa, która ułatwia start w dorosłość. Nie chciała, aby córki podzieliły jej los i zostały aktorkami, bo uważa, że to zawód niewdzięczny, w którym kobieta nie jest w pełni samodzielna. Ale obie córki mają za sobą epizody filmowe, obie debiutowały zresztą u tego samego reżysera. - Kilkuletnia Wiktoria pojawiła się w scenie na bazarze w „Kingsajzie", zresztą jako córka Beaty - mówi Juliusz Machulski. - Beata mówi tam do niej jedno zdanie, ale tak, że przeszło już do historii kina: „Nie kop pana, bo się spocisz!". Mam też na koncie debiut Karoliny, która zagrała w moim teledysku dla zespołu Kombi „Black and White".
D jak dama
- Dama to moje pierwsze skojarzenie, kiedy myślę o Beacie - mówi Jerzy Skolimowski. - Znamy się od wieków, jeszcze z czasów STS-u, z początku lat 60. Agnieszka Osiecka, Wojtek Solarz, Andrzej Jarecki, Krystyna Sienkiewicz - to była nasza paczka. Przychodziły też studentki szkoły teatralnej, a wśród nich właśnie Beata. Nigdy nie była duszą towarzystwa, trzymała się raczej na dystans, ale była postacią, która niewątpliwie się wyróżniała na tle szarego PRL-owskiego tłumu, zupełnie innej kategorii. Ta jej posągowa uroda, dystyngowana postawa i elegancja - niesamowite, że nic się od tamtego czasu się nie zmieniła. Była i jest zjawiskowa.
Spotkaliśmy się na planie tylko dwa razy, ale za każdym razem pechowo. Po raz pierwszy na planie „Ferdydurke", zagrała ciotkę Józia, damę z dworku, w roli wuja partnerował jej Tadzio Łomnicki. Piękną parę stworzyli. Beata była po prostu fantastyczna, zawsze na czas, zawsze przygotowana, ale film się nie udał. Za drugim razem zagrała u mnie epizod w „11 minutach", który niestety wypadł w montażu. Konstrukcja tego filmu wymagała ogromnej precyzji, ponieważ cała akcja trwa dokładnie 11 minut, musieliśmy zrezygnować z części materiału, który nie mieścił się w tych żelaznych ramach czasowych. Musiałem poświęcić między innymi epizod z Beatą. Uczciwie od razu jej powiedziałem, że muszę to zrobić, przyjęła to z totalnym zrozumieniem.
E jak emerytura
W przypadku Beaty Tyszkiewicz emerytura wynosi 1300 złotych. Aktora zdecydowała się ujawnić jej wysokość po tym, jak odeszła z programu „Taniec z gwiazdami", w którym była jurorką. „Ale nie narzekam, nie biadolę, bo ludzie mają jeszcze niższe" - mówiła.
G jak gwiazda
W dorobku ma ponad sto ról filmowych i telewizyjnych. Grała w filmach wschodnioniemieckich i zachodnioniemieckich, węgierskich, rosyjskich, indyjskich i francuskich (mieszkała przez pewien czas we Francji). W serialach znakomitych i nieważnych („Noce i dnie", „Polskie drogi", „Komediantka"). Pracowała z Wajdą, Konwickim, Hasem, Delvaux, Mészáros, Lelouche'em, Gavrasem, Konczałowskim.
- Czym byłaby polska kinematografia bez Beaty Tyszkiewicz? - pyta Daniel Olbrychski. - Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Beata to jest osobowość, która otwiera serca ludzi, a jej sława sięga daleko poza Polskę - czczą ją miliony Rosjan. Na własne oczy widziałem, że traktują ją jak królową kina europejskiego. Miejsca, które w ciągu tych kilkudziesięciu lat osiągnęła Beata, nie da się porównać z niczym, co osiągnęły w całej historii kina polskie aktorki. I na pewno osiągnęła w kinie znacznie więcej niż Polska w piłce nożnej. Nawet Orłów Górskiego nie da się z Beatą porównać.
Z biegiem lat Beata Tyszkiewicz zyskiwała coraz to nowe tytuły i przydomki: „pierwszej damy polskiego kina", „anioła PRL-u", „Catherine Deneuve Wschodu", „gwiazdy stylowego kostiumu", „carycy kina słowiańskiego".
Jasne stało się, że ma dar będący udziałem tylko nielicznych wielkich gwiazd i zarazem wybitnych aktorek - jak Romy Schneider czy Faye Dunaway - dar nasycenia sobą ekranu, tworzenia atmosfery szczególnie intymnej, oddziaływania na widza wprost.
- Nigdy nie była aktorką, która buduje rolę techniką teatralną. U niej to kwestia spontaniczności i charyzmy. Zupełnie jak u młodej Catherine Deneuve - mówi Agnieszka Holland. - Beata miała podobny do Deneuve leniwy seksapil i urodę, przez którą wydawała się niedostępna i fascynująca jednocześnie. Kiedy spotkałyśmy się na planie „Kolacji u Abdona" według Jarosława Iwaszkiewicza, była akurat w nie najwyższej formie, trochę przy kości, ale absolutnie w niczym to nie przeszkadzało, nie psuło jej legendy. Nosiła się jak amerykańskie Murzynki, słynne jazzowe śpiewaczki, które chodziły tak, jakby płynął statek.
H jak hrabina Tyszkiewicz
Na świat przyszła 14 sierpnia 1938 roku w pałacu w Wilanowie, w pokoju, który obecnie turyści zwiedzają jako łazienkę marszałkowej Lubomirskiej. Jej matka Barbara Rechowicz i ojciec hrabia Krzysztof Tyszkiewicz poznali się na studiach rolniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po ślubie w 1935 roku ona pracowała w Polskim Instytucie Eksportowym, on prowadził antykwariat. Dziadek Beaty Tyszkiewicz, Józef, został rozstrzelany, gdy Niemcy zajęli jego pałacyk na Litewskiej. Babcia Irena Jezierska była blisko spokrewniona z Habsburgami.
Beata Tyszkiewicz ma klasyczną urodę, wdzięk i maniery wynikające z pochodzenia i wychowania. To właśnie dzięki tym cechom dostała pierwszą rolę filmową - zagrała Klarę w „Zemście" (1956) Antoniego Bohdziewicza. A potem właśnie tak ukształtował się jej filmowy image. - Właściwie od tego debiutu była aktorką z najwyższej półki - mówi Jerzy Skolimowski. - Ja przed wyjazdem z Polski zrobiłem cztery kameralne filmy, a ona była już wtedy gwiazdą. Dopiero przy „Ferdydurke" mogłem sobie na nią pozwolić.
Współczesnych sobie rówieśniczek właściwie nie grała. Była Marią Walewską z „Marysi i Napoleona", księżniczką Elżbietą z „Popiołów", Izabelą Łęcką z „Lalki", a nieco później także Eweliną Hańską z „Wielkiej miłości Balzaka". Andriej Konczałowski obsadził ją w roli Warwary Ławreckiej w „Szlacheckim gnieździe" według Turgieniewa.
- To jest rola, która pokazuje, jakiego rodzaju postacią była w latach 60. i 70. dla kultury całej Europy, a szczególnie dla Rosji - podkreśla Daniel Olbrychski.
- Beata była ikoną mojej młodości - mówi Juliusz Machulski. - Myślałem wtedy, że jest taką arystokratyczną femme fatale, jak bohaterki, które grała w kinie. Aż tu nagle, w liceum, obejrzałem w telewizji program z serii „Zgaduj zgadula", w którym wystąpiła gościnnie. Przede wszystkim odpowiadała na zadawane tam pytania z niezwykłą inteligencją, ale dla mnie najważniejsze było to, że w trakcie programu powiedziała, że uwielbia Beatlesów. Tak jak ja. Wtedy zawładnęła już moją wyobraźnią kompletnie. Kiedy studiowałem reżyserię, podobało mi się to, że gra u młodych reżyserów. Ale ja ośmieliłem się zaproponować jej rolę dopiero w „Seksmisji", już po pierwszym „Vabanku". Spotkaliśmy się w Bristolu, byłem bardzo zdenerwowany, ale z miejsca powiedziała mi, że „Vabank" jej się bardzo podobał, a jeszcze bardziej jej mamie. Lody zostały przełamane.
K jak kumpel
- Beata to kumpel, co nie znaczy, że nie jest przy tym damą - mówi Juliusz Machulski. - Łączy mnie z nią ten typ przyjaźni, który niczego nie wymaga. Możemy się nie widzieć miesiącami, ale jak już się spotykamy, to nie wypominamy sobie tego, kto nie oddzwonił. Po prostu cieszymy się ze spotkania.
Jej dystans do siebie nie zna granic. W „Kingsajzie" miała początkowo zagrać Bombalinę, redaktorkę czasopisma dla dzieci o krasnoludkach. Ale tam była scena, w której Bombalina traci przytomność, zakrywa się nogami i widać jej bieliznę. Pomyślałem, że chyba bardziej elegancko będzie, jeśli zagra to Witold Pyrkosz. Zadzwoniłem do niej i mówię: „Słuchaj, Beata, strasznie cię przepraszam, ale tę twoją rolę zagra jednak Witek Pyrkosz". A ona na to: „No wiesz, jestem przyzwyczajona, że młodsze koleżanki mnie wygryzają, ale Witold...". I to właśnie świadczy o jej klasie i poczuciu humoru. Pamiętam, jak kiedyś szła ulicą i podszedł kloszard, który poprosił ją o pieniądze. A ona na to: „Ja panu? To chyba raczej pan mnie, przecież jestem kobietą!".
Beata jest kompendium wszystkiego. Dużo przeżyła, mnóstwo widziała, rozmowy z nią nigdy nie rozczarowują. Beata nie pęka. Można z nią dyskutować o życiu bez żadnych tabu. Miałem kiedyś trudny okres, spotkałem się z nią w Paryżu i wszystko jej opowiedziałem. A potem przeszliśmy całe Saint-Germain, ona mówiła, ja słuchałem i tą rozmową mnie trochę uratowała. Strasznie dużo jej zawdzięczam. Nie tylko zawodowo.
L jak „Lalka" - największa rola Beaty Tyszkiewicz
- Izabela Łęcka w filmie Hasa to najbardziej znacząca rola Beaty - mówi Jerzy Skolimowski. - Dopiero w tej roli mogła pokazać, jak wielowymiarowy ma talent. Ale najbardziej sexy była w „Popiołach" Andrzeja Wajdy.
P jak „Popioły"
- Poznaliśmy się z Beatą właśnie na planie „Popiołów" w 1964 roku, miałem wówczas 19 lat - mówi Daniel Olbrychski. - To rektor szkoły teatralnej, Jan Kreczmar, kazał Wajdzie mnie wtedy zatrudnić. Wajda coś już o mnie słyszał, ale w niczym mnie jeszcze nie widział. Odbyliśmy więc próbne zdjęcia, a potem, już na planie, spotkałem dwie fantastyczne aktorki, w których się oczywiście natychmiast zakochałem - Polę Raksę i właśnie Beatę Tyszkiewicz. U żadnej nie miałem zresztą szans. Pola Raksa była świeżo po ślubie z operatorem Andrzejem Kostenką, natomiast co do Beaty... Od razu było widać, że między nią a Wajdą coś się dzieje. Pamiętam, że chodziłem za nimi po Łodzi, gdzie kręciliśmy „Popioły", licząc na to, że może pojawi się gdzieś tam jakiś łobuz, który ich zaczepi, a wówczas pojawię się ja i pokażę, co jestem wart. Bo byłem już wówczas mistrzem sportów walki!
R jak „Ryś"
Tylko raz w życiu zagrała kobietę z niższych sfer, sprzątaczkę Rękę w filmie Stanisława Tyma „Ryś". Partnerowała jej tam Grażyna Szapołowska w roli sprzątaczki Nogi. Był to oczywiście żart z filmowego wizerunku obu aktorek - największych gwiazd polskiego kina.
S jak siostra
- Spotkanie z Beatą i przyjaźń z nią przez ponad pół wieku jest jednym z najwspanialszych prezentów, jaki dostałem od losu. Zagrałem z nią zresztą jedną z najpiękniejszych scen w mojej karierze - mówi Daniel Olbrychski. - Ćwiczyliśmy do tej sceny kilka tygodni, to była bardzo ważna z perspektywy fabuły scena rozmowy i uwodzenia podczas tańca, lansjera. Układ taneczny ułożyła nam Janina Jarzynówna, słynna choreografka, która prowadziła wówczas balet w Operze Bałtyckiej. Tańczyliśmy i jednocześnie mieliśmy dialog, który brzmiał jak muzyka. Do dziś, gdy oglądam tę scenę, ciarki przechodzą mi po plecach. A poza tym zawsze będę wspaniale wspominał „Popioły", bo - nie ma co kryć - zagraliśmy w tym filmie z Beatą skonsumowany romans!
Podczas zdjęć do „Popiołów" Beata Tyszkiewicz udzieliła wywiadu magazynowi „Film", w którym zachwycała się talentem Olbrychskiego, ale podkreślała, że traktuje go jak syna.
- Oczywiście, przeczytałem ten wywiad natychmiast. Dodał mi wiary w siebie. Nie potrafię dziś ocenić, jak ten wywiad przyczynił się do tego, jak myślałem później o sobie i jak dzięki temu potoczyła się moja kariera - mówi Olbrychski. - Ale co do tego syna, to jednak lekka przesada - mówi Olbrychski. - Zawsze uważałem, że jesteśmy rodzeństwem, traktuję ją jako swoją mądrą, nieco tylko starszą siostrę. Kiedy urodziła się Karolina, jedyna córka Andrzeja Wajdy i pierworodna córka Beaty, ta wówczas kosmiczna para zwróciła się do mnie, żebym został ojcem chrzestnym. Duma!
T jak Taniec z Gwiazdami
- Niesamowita sytuacja, w której gwiazda tego pokroju, po siedemdziesiątce, wkracza do popkultury, i to z takim przytupem, że z miejsca zdobywa tę popkulturę - mówi Daniel Olbrychski. - Rolę jurorki zagrała fenomenalnie, a to wcale niełatwe. Trudno znaleźć tu granicę, gdzie jest osobowość, charyzma, inteligencja, a gdzie jest już kunszt aktorski. W „Tańcu z gwiazdami" Beata Tyszkiewicz stworzyła postać, która na stałe wpisała się w popkulturę.
W jak „Wszystko na sprzedaż"
- Ten film wywindował nasze relacje na kompletnie nowy poziom - mówi Olbrychski. - To był film z różnych powodów wyjątkowy, oboje graliśmy tam siebie: ona Beatę, a ja Daniela. Jest tam taka scena, w której gram na skrzypcach „Chanson triste" Czajkowskiego, a Beata patrzy na mnie z czułością. Potem, w dogranym już w studiu improwizowanym monologu, który Andrzej podłożył do tej sceny, Beata potraktowała mnie z taką sympatią, podziwem, wręcz miłością, że to połączyło nas już na zawsze.
Czytaj też: Synowa Marty Lipińskiej to znana i ceniona aktorka. Nie każdy wiedział, że są rodziną
Z jak „Za rzekę w cień drzew"
Jedyny spektakl teatralny, w którym zagrała. Było to 60 lat temu w Teatrze Ateneum. Partnerował jej Jacek Woszczerowicz. „Nie wyobrażam sobie, jak można, mając dzieci, wychodzić codziennie z domu o szóstej wieczór i wracać o jedenastej. I pomyśleć, że Daniel [Olbrychski] zagrał Hamleta 450 razy! Na myśl o tym chce mi się zemdleć!" - mówiła. I zrezygnowała z roli po 25 wieczorach.