Bez niego nie ma świąt. Poznaj prawdziwą historię Świętego Mikołaja!
Skąd się wziął? Gdzie mieszka? I kto go ubrał w ten śmieszny czerwony kubraczek?
- Redakcja VIVA!
Grubawy starszy pan z długą brodą. Kochają go wszyscy, nie tylko dzieci, które co roku przysyłają mu 700 tysięcy listów. Bez niego nie ma świąt, bo nawet ci, którzy nie wierzą w jego istnienie, chętnie przyjmują prezenty. Święty Mikołaj. Skąd się wziął? Gdzie mieszka? I kto go ubrał w ten śmieszny czerwony kubraczek? Sprawdzała Katarzyna Sielicka.
CZYTAJ TEŻ: Wigilia 2022: tak obchodzą ją gwiazdy! Państwo Lewandowscy, Natalia Kukulska, Dominika Gwit...
Prawdziwa twarz Świętego Mikołaja
Nieprzyjaciel ludzkości doznaje porażki podczas każdej uroczystości ku czci świętych, ale w największy gniew wprawia go święto Świętego Mikołaja, ponieważ jest ono obchodzone na całym świecie”, stwierdził cesarz Leon VI, który władał w Konstantynopolu w IX wieku. Ludność miasta po raz kolejny hucznie obchodziła 6 grudnia – dzień upamiętniający śmierć biskupa Mikołaja z Myry, świętego i cudotwórcy. Jego zasług przecenić nie sposób. Co prawda nie wiadomo, czy istniał naprawdę, ale nawet gdyby nie istniał, niczego by to nie zmieniło, bo wszelkie próby przerwania kultu Mikołaja na przestrzeni wieków kończyły się fiaskiem. Czym się zasłużył?
Był biskupem Myry, miasta leżącego na terenie dzisiejszej Turcji, jedynym synem bogatych i pobożnych rodziców. Po ich śmierci rozdał majątek biednym, wyrzekł się używek, kobiet, a i całe swoje życie poświęcił Bogu. Od czasu do czasu dokonywał cudów. Kiedyś zdarzyło mu się mieszkać obok bogacza, ojca trzech córek, który wyśmiewał jego pobożność i skromność. Do czasu. Gdy bogacz popadł w finansowe tarapaty, postanowił oddać córki do domu publicznego. Mikołaj stanął w obronie cnoty dziewcząt. Nocą przez komin wrzucił do domu trzy sakiewki z pieniędzmi, które wpadając, rozsypały się i wpadły do suszących się przy kominku butów i skarpet. Kominek, skarpety, zimowa noc, niespodziewane dary… Brzmi znajomo? No właśnie.
Podróż przez ocean
Mikołaj w szkarłatnym stroju biskupa z mitrą i pastorałem pojawił się później w Holandii jako Sinterklaas. Przybywał w pierwszą sobotę po Dniu Świętego Marcina z Hiszpanii parowym lub żaglowym statkiem, a towarzyszył mu czarnoskóry wesołek w stroju pazia – Zwarte Piet, który taszczył wór prezentów. Tak jest do dziś. Holenderskie dzieci dostają drobne prezenty aż do 6 grudnia, kiedy to Sinterklaas przynosi im największy prezent. Ponad 200 lat temu tradycja wraz z osadnikami przekroczyła ocean i rozpowszechniła się w Nowym Amsterdamie – późniejszym Nowym Jorku. Nie obyło się bez kontrowersji. Pobożni protestanci burzyli się, nazywając bożnonarodzeniowe zwyczaje „katolickim oszustwem”. Mimo to święta z ich rodzinną atmosferą i brodatym Mikołajem zyskiwały coraz większą popularność.
Wizja poety
Sam święty również zaczął obrastać w piórka. Dorobił się całego orszaku – sań z ośmioma reniferami i gromadki elfów. Zawdzięcza to amerykańskiemu profesorowi Clementowi Clarke’owi Moore’owi, który w śnieżny zimowy dzień w 1823 roku udał się saniami na zakupy. Przedświąteczna atmosfera zainspirowała go do napisania wiersza „Noc wigilijna”. Mikołaj przylatuje w nim nad dom, w którym śpią grzeczne dzieci. Przez komin wchodzi do wnętrza, umieszcza prezenty w skarpetach, spotyka gospodarza, z którym żegna się słowami: „Wszystkim wesołych świąt życzę i dobrej nocy”. Przyjaciel profesora przesłał wiersz do gazety, która go opublikowała, jednak autor, poważny naukowiec, nie chciał się początkowo przyznać do napisania utworu. Kilka lat później przekonały go do tego właśnie dzieci, dla których stworzył „Noc wigilijną”.
Wizja Mikołaja, starego przyjaznego elfa, rozpowszechniła się tymczasem tak bardzo, że do autorstwa wiersza przyznał się też inny poeta Henry Livingston Jr. Dziś istnieją cztery rękopisy „Nocy wigilijnej”, trzy z nich znajdują się w muzeach, czwarty z autografem Moore’a, pochodzący z 1860 roku, został kupiony na aukcji w Nowym Jorku w grudniu 2006 przez pewnego prezesa z branży medialnej. Zapłacił 280 tysięcy dolarów.
Czerwony kubraczek
Sanie, elfy i renifery przylgnęły do Mikołaja na dobre. „Stylizację”, którą znamy dziś, zawdzięcza grafikowi Fredowi Mizenowi, który w 1930 roku przygotowywał reklamę dla pewnego bardzo popularnego napoju gazowanego. Mikołaj pozbył się wszelkich biskupich atrybutów, stracił pastorał na rzecz pasiastej laski i zamiast życzyć wesołych świąt, pokrzykuje „Ho, ho, ho!”. Kandydat na Świętego Mikołaja może nauczyć się nim być w specjalnej szkole w Denver, którą ukończył między innymi Issa Kassissieh z Jerozolimy. Od kilku lat przez dwa lub trzy dni jeździ po Starym Mieście i Betlejem na pożyczonym od kolegi wielbłądzie. „W Ziemi Świętej, niestety, nie ma reniferów”, tłumaczy z żalem. Issa jest chrześcijaninem i w Jerozolimie urządził Mikołajowi dom, który otwarty jest aż do połowy stycznia, kiedy świętować kończą Ormianie i wyznawcy kościoła greckokatolickiego.
Sprzedać świętego
Burmistrz tureckiego Demre, Süleyman Topçu nie spodziewał się chyba, że narobi takiego zamieszania swoją decyzją. Na centralnym placu w mieście, gdzie zawsze stał pomnik Świętego Mikołaja, w 2005 roku stanął inny święty. Zamiast figury biskupa na cokole tkwi teraz gruby starszy pan z brodą ubrany w znany czerwony kubraczek. Mikołaj. Najbardziej oburzeni byli rosyjscy wyznawcy prawosławia, dla których Mikołaj, biskup Myry jest bardzo ważną postacią. Burmistrz tłumaczył, że nowy Mikołaj jest bardziej atrakcyjny, przyciągnie więcej turystów. Nikogo nie przekonał i musiał się ugiąć. Ale tylko do pewnego stopnia. Figura świętego powróciła do Demre, miasta zbudowanego na miejscu dawnej Myry. Pomnik stanął w ruinach kościoła Świętego Mikołaja. Prestiżowe miejsce na placu nadal zajmuje kolorowy święty z plastiku.