Znów zdobywa górskie szczyty, ale w domu czeka na nią ktoś bliski. Kim jest mąż Elisabeth Revol?
„To on pobudził mnie do życia”
Nanga Parbat Elisabeth Revol zdobyła wraz z Tomkiem Mackiewiczem. Niestety on został w górach na zawsze, ona wróciła i musiała się uczyć żyć ze świadomością, że w górach zostawiła przyjaciela. Nie było lekko. By rozliczyć się z bolesną przeszłością i uwolnić się od tego cierpienia, które cały czas nie pozwalało jej iść naprzód napisała książkę, w której opowiedziała swoją historię. „Musicie zrozumieć, że tam, na górze nie ma właściwych decyzji. Jeżeli wspinamy się tylko z jednym partnerem, to dokonujemy pewnego wyboru i nigdy nie ma pewności, że w momencie zagrożenia coś da się zrobić”, mówi wprost w rozmowie z Krystyną Pytlakowską w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!. Dziś po przepracowaniu tragedii, znów zdobywa górskie szczyty. W spełnianiu kolejnych marzeń pomaga jej ogromne wsparcie, którego udziela jej ukochany mąż, Jean-Christophe.
Wspina się od dziewiętnastego roku życia. Zawsze wybierała najtrudniejsze szlaki. Jako pierwsza kobieta w ciągu 16 dni samotnie zdobyła Broad Peak, Gaszerbrum I i Gaszerbrum II. Miłość do sportu wyniosła z domu - zaszczepili w niej to rodzice. Jej miłość do gór przeżyła poważny kryzys w 2009 roku. Zdobywając Annapurni straciła partnera, Martina Minarika. Czech zginął podczas schodzenia ze szczytu. Wtedy również samotnie udało jej się zejść na niższą wysokość. Była skrajnie wyczerpana, miała liczne odmrożenia, na chwilę porzuciła górską wspinaczkę. Powróciła do niej cztery lata później, namówiona przez Tomasza Mackiewicza. Razem rozpoczęli tę wielką, ale niezwykle trudną wyprawę. Udało się. W 2017 roku całkowicie poświęciła się wspinaczkom po Himalajach. Znów postanowiła w towarzystwie Polaka udać się w góry. Tym razem ich celem było zdobycie Nanga Parbat.
Ta przygoda nie zakończyła się jednak pomyślnie. On został w górach na zawsze, ona wróciła i musiała się uczyć żyć ze świadomością, że w górach zostawiła przyjaciela. „Musicie zrozumieć, że tam, na górze nie ma właściwych decyzji. Jeżeli wspinamy się tylko z jednym partnerem, to dokonujemy pewnego wyboru i nigdy nie ma pewności, że w momencie zagrożenia coś da się zrobić”, mówi wprost w rozmowie z Krystyną Pytlakowską w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!. „Moja decyzja była dla Tomka jedyną szansą i dlatego ją podjęłam. Miałam nadzieję, że gdy zejdę niżej, spotkam się z ratownikami, oni podejdą na górę i pomogą sprowadzić Tomka. Wtedy nie wiedziałam, jaki będzie koniec naszej historii. I dlatego w pewnym sensie tej decyzji żałuję. Żałuję tego, że tam Tomka zostawiłam”, dodaje.
Wówczas jej miłość do gór nieco osłabła. Elisabeth Revol musiała zmierzyć się z ogromną krytyką, ale i poczuciem winy. „Cały czas miałam nadzieję, że się uratujemy, że Tomka uda się sprowadzić, mimo że wszystkie moje zmysły krzyczały: Tomek umiera, dla niego to koniec. Myślę, że on w momencie umierania zaakceptował to i nie chciał na siłę zatrzymywać duszy, która się uwalniała z jego ciała. Nie chciałam moimi myślami być dla niego przeszkodą, zatrzymywać go, skazywać na dalsze cierpienia. Ale ja trwałam w tej myśli, że moje przemyślenia to błąd. Kurczowo trzymałam się tego, że Tomka jednak uda się sprowadzić. Chyba taka wiara była mi wtedy potrzebna, bo pewnie zostałabym przy nim i nie wrócilibyśmy oboje. Dziś jednak zdaję sobie z tego sprawę, że on odchodził już w momencie, kiedy ja go zostawiałam. Że umarł tej nocy, którą ja spędziłam niżej. Jego dusza uwolniła się właśnie w tym momencie. Jego twarzy, oszronionych wąsów, oczu nigdy nie zapomnę. Te oczy już mnie nie widziały. Nie jest łatwo ubrać w słowa takie odczucia”, mówi w rozmowie z Krystyną Pytlakowską dla magazynu VIVA!.
Uświadomienie sobie tego i pogodzenie się z tym, co się stało zajęło jej parę miesięcy. Na szczęście miała u swego boku ogromne wsparcie. Mąż Elisabeth Revol, Jean-Christiane towarzyszył jej każdego dnia, dodając otuchy. „Oboje byliśmy przepełnieni emocjami. Płakaliśmy, a kiedy pierwszy raz usłyszałam jego głos, to on pobudził mnie do życia. Wtedy jeszcze nie docierało do mojej świadomości to, co się stało dwa dni wcześniej”, zdradza w rozmowie z Krystyną Pytlakowską dla magazynu VIVA!.
„Przede wszystkim moi bliscy nie zostawili mnie w mojej czarnej dziurze, w którą wpadłam po powrocie. Ale najlepszym lekarstwem był mój powrót w wysokie góry, no i pisanie tej książki. Dopiero wtedy zaczęłam powracać, odkrywać na nowo siebie i uwalniać się od Nanga. Krok po kroku. Przedtem jednak musiałam wpaść w rozpacz, dotknąć dna tej rozpaczy i dopiero tam zobaczyłam światło, które pomogło mi odbić się i wypłynąć na powierzchnię. Ten pierwszy okres był dla mnie trudny. Ciągle płakałam i cały czas przetwarzałam w głowie to, co się wydarzyło. Wyobrażałam sobie różne scenariusze, mówiłam sobie: „A gdyby to czy tamto, to może potoczyłoby się to wszystko inaczej”. I wtedy zdecydowałam się sięgnąć po pomoc terapeutów, którzy pozwolili mi spojrzeć na te wydarzenia z innej perspektywy. I zdystansować się od mojego poczucia winy. Pomogli mi też nabrać dystansu do opinii innych ludzi, którzy mnie krytykowali. To dzięki nim zdałam sobie sprawę z tego, że nie powinnam siebie obwiniać za to, że ja żyję, a Tomek nie”, dodaje.
Dziś jej miłość do gór jest jeszcze silniejsza. Pokonała swoje słabości i lęki i znów zdobywa kolejne szczyty, bo jak mówi: „Dla mnie góry to najpiękniejsza szkoła życia. One mnie ukształtowały. Dały mi taką jakość życia, której nie ma nigdzie na świecie”.