Złota medalistka z Sydney Kamila Skolimowska marzyła o dzieciach
Planowała nawet przerwę w karierze sportowej. Nie zdążyła...
- Katarzyna Piątkowska
Był 18 lutego 2009 roku. Najgorszy dzień w życiu rodziny Skolimowskich. Kamila Skolimowska, mistrzyni olimpijska w rzucie młotem, policjantka, była na zgrupowaniu w Portugalii. W Warszawie na sportsmenkę czekali rodzice, partner, brat, chrześnica. Za kilka dni miała wrócić i położyć się do szpitala na kompleksowe badania. W książce Beaty Żurek i Tomasza Czoika „Kama. Historia Kamili Skolimowskiej” mama sportsmenki Teresa opowiadała: „Na pewno nam nie mówiła wszystkiego, żeby nas nie martwić, ale rodzice zawsze się zamartwiają. Chcieliśmy, żeby spokojnie wróciła do domu i położyła się do szpitala”.
Od dłuższego czasu Kamila nie czuła się najlepiej. Chodziła po lekarzach, bo chciała dowiedzieć się dlaczego ma gorsze samopoczucie, ale żaden nie znalazł przyczyny.
W Portugalii
Jej partner Marcin Rosengarten opowiadał: „Mówiła, że jest zmęczona, ale musi się zaaklimatyzować. Dużo śpi, ale przecież ona zawsze była śpiochem. Na walentynki przysłała mi prezentację pełną naszych zdjęć, zapewniała o miłości. Dużo pracy włożyła, żeby to przygotować. Znając ją, pewnie już miała to opracowane przed wylotem na obóz. Kama nie zapominała o takich świętach”.
Zawodnicy, z którymi poleciała do Portugalii, trener Krzysztof Kaliszewski wspominają, że w trakcie obozu to tak jakby nie ta sama Kamila była z nimi. Jej koleżanka wspominała, że była zaskoczona jej kiepską formą. I że to nie była zwykła sytuacja.
Kama, jak mówili o niej bliscy, pożaliła się trenerowi, że boli ją mięsień dwugłowy prawego uda i ból promieniuje aż do łydki. Trener zastanawiał się co to może być, bo Kamila nie robiła nic co mogłoby spowodować taki dyskomfort.
„We wtorek wieczorem Kama dzwoni do Marcina. Ma wyrzuty sumienia, że nie ćwiczy jak inni. Opowiada, że w ciągu dnia spała dziewięć godzin, a później poszła na masaż bolącej nogi. - Trochę poluzowało, już tak nie dokucza - uspokaja narzeczonego”, piszą autorzy „Kamy”.
Kamila Skolimowska zdobyła złoty medal na olimpiadzie w Sydney. Pobiła też wtedy rekord świata juniorów w rzucie młotem.
Co się wydarzyło w dniu śmierci Kamili?
„Środa 18 lutego. Kama schodzi na śniadanie. - Siedzieliśmy przy stole z Szymonem Ziółkowskim, kiedy dołączył do nas fizjoterapeuta. Na przywitanie rzuciłem „Coś ty zrobił Kamie?”. Chłopak był zaskoczony moim pytaniem, a ja mu na to: „Taki żart. Kama czuje się lepiej, dzisiaj jedzie z nami na trening”. Zdecydowała wcześniej, że dołączy do nas na popołudniowych ćwiczeniach - wspomina Kaliszewski.
Kamila śpi do obiadu. Przed godziną 17. schodzi z całą ekipą do busa. Po rozgrzewce na bieżni chwyta sztangę, zakłada 50 kg. - Kilka razy zarzuca, robi to sprawnie, z werwą - przyznaje Kaliszewski. W pobliżu stoją Andrzej Krawczyk i Malwina Sobierajska.
Szymon Ziółkowski: - Nie wiem, ile razy zarzuciła, kiedy nagle nią zachwiało. Wyglądało, jakby chciała usiąść na ławce, ale osunęła się i straciła przytomność”, czytamy w książce „Kama”.
Gdy się ocknęła, zażartowała jeszcze: „Ale mnie odcięło”. Gdy przyjechała karetka Kamila poszła do niej o własnych siłach. Zawieźli ją do maleńkiego szpitala w Villa Real.
Zator tętnicy płucnej
Tata Kamili już wtedy wiedział, że z córką nie jest dobrze. Konsultował się z lekarzem, który za parę dni miał przyjąć ją do szpitala. To on postawił prawidłową diagnozę, którą później potwierdziła sekcja zwłok. Na odległość. Po rozmowie z nim Robert Skolimowski zadzwonił do trenera i prosił, żeby lekarze podali jego córce aspirynę. Nikt go jednak nie słuchał. Po Kamilę przyjechała specjalistyczna karetka i zabrała ją do szpitala w Faro.
Kolejny telefon do Roberta Skolimowskiego. Tata pyta, czy podano jej aspirynę. I słyszy, że jego córka nie żyje.
Beata Żurek i Tomasz Czoik piszą: „Robert, brat Kamili spędza wieczór w domu z żoną i znajomymi. - Rozmawialiśmy, w tle włączony telewizor. Zadzwonił tata. Powiedział, że Kama odeszła. Zgłupiałem. Dodał tylko, że najprawdopodobniej to był zawał - wspomina Robert junior. - Odłożyłem telefon i nie potrafiłem wypowiedzieć słowa. Żona przerażona pyta: „Co się stało?” Siedzieliśmy ogłupiali, a w telewizji na pasku przewijała się informacja: „Kamila Skolimowska, mistrzyni olimpijska, nie żyje”.
Kamila Skolimowska zmarła 18 lutego 2009 roku. Miała 26 lat.
Dziecko
Była bardzo spokojnym dzieckiem. Ale od samego początku była większa niż jej rówieśnicy. Jej koledzy ze szkoły wspominają, że to ona rządziła w ich klasie:
„Agnieszka Ryszawa, koleżanka z I d ma inną opowieść. - Do klasy chodziła z nami Ania, była z biednej rodziny. Jej ojciec pił, dzieci od niej stroniły, nie chciały się z nią bawić. Ale gdy Kama usiadła z Anią w ławce, już nie odważył się jej dokuczać. Kama mówiła, że to jej koleżanka. Wystarczyło. Sama jej obecność przy Ani rozwiązała problem.
Przed wyjściem do szkoły Kama upomina się też o więcej kanapek. - Byłam zaskoczona, że potrzebuje tyle jedzenia. Potem okazało się, że dzieliła się z koleżanką - wspomina Teresa.
Kanapki są dla Róży. - Zauważyłyśmy z Kamą, że Róża na przerwach nic nie je, więc zaczęłyśmy ją dokarmiać. Częstowałyśmy ją naszymi śniadaniami. A może było i tak, że bardziej smakowały jej nasze kanapki, więc nie zabierała z domu swoich - śmieje się Agnieszka.
Izabela Lenkiewicz, koleżanka z podstawówki: - Nie tylko była wyższa niż reszta dzieci w klasie.
Wyglądała też na starszą, choć miała warkocze i nosiła dziewczęce bluzeczki z bufkami. Dziwnie w tym wyglądała.
Po lekcjach dzieci spotykają się na podwórku. Miejscem spotkań był murek, na którym wszyscy przesiadują. Obok Kamy zawsze siedzi Lorbas. Mimo to Robert, jako starszy brat, chce mieć pewność, że Kamie nikt nie dokucza, nie robi przykrości. Pyta chłopaka z klasy Kamili: - A kto rządzi u was w klasie?
Chłopak wzrusza ramionami: - Jak to, kto? Ta cała Skolimowska.
Najgorszy dzień w życiu
Robert Skolimowski wspomina to co działo się po śmierci jego córki. W "Kamie" opowiadał: "Działaliśmy po omacku, ale wydawało mi się, że trzeba przypilnować spraw w Portugalii. My z Tereską nie mieliśmy na to sił. Nasz świat się zawalił. Nikt, kto tego nie doświadczył, nie zrozumie rodziców, którym umiera dziecko. Nieważne czy ma kilka, czy ponad dwadzieścia lat. Czuliśmy się bezsilni, jakby ktoś zakręcił nam dopływ tlenu. Musieliśmy się zmuszać do oddychania".
A mama dodawała: "Kamilka była tam sama. Dookoła obcy ludzie, nikogo bliskiego, kto by uspokoił, pocieszył, potrzymał za rękę. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że mnie przy niej nie było, że nie mogłam się z nią pożegnać".
Gdy Kamila zmarła odezwały się oskarżenia o doping. Ale wszyscy, którzy znali Kamilę i z nią pracowali, wiedzieli, że to niemożliwe. By skończyć z pomówieniami rodzina zdecydowała się upublicznić wyniki sekcji zwłok. Jeszcze przed tym Robert Skolimowski mówił dziennikarzom PAP: "Po konsultacji z lekarzami specjalistami twierdzę, że do zgonu Kamili mogły się przyczynić uwarunkowania genetyczne, które spowodowały śmierć brata żony (była dyskobolką) - Edwarda Wenty. Zmarł niemalże w taki sam sposób jak Kamila, we wrześniu 2008 roku. Te uwarunkowania przeszły na jego syna, Sebastiana, strongmana, wicemistrza świata, który w porę podjął stosowne leczenie. Do zgonu Kamili mogła się również przyczynić kwestia odwodnienia, zagęszczenia krwi, przyjmowania środków antykoncepcyjnych, a także wysiłek, który towarzyszył jej na treningach".
Prof. Artur Mamcarz z Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, współautor "Kardiologii sportowej" tłumaczył w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" i dla Sport.pl: "Po pierwsze, Kamila leciała do Portugalii samolotem. A długie unieruchomienie sprzyja powstawaniu zakrzepów. Po drugie, jej kolega Szymon Ziółkowski wspominał, że poprzedniego dnia bolała ją łydka. A taki ból mógł być oznaką zakrzepu. Po trzecie, Kamila zasłabła, było jej duszno. Potem jakoby o własnych siłach doszła do karetki i dopiero tam zaczęła umierać. I znów - zasłabnięcie wskazuje raczej na zator niż zawał. Dla zawału bardziej charakterystyczne jest nie zasłabnięcie, lecz ból".
Złote dziecko
Kamila Skolimowska od początku była skazana na sport. Cała jej rodzina to lekkoatleci. Tata Robert Skolimowski jest sztangistą, medalistą mistrzostw świata, olimpijczykiem. Mama była dyskobolką, ale zrezygnowała z zawodowego uprawiania sportu. Jej brat Robert trenował rzut młotem, a wujek brat mamy Edward Wenta pchał kulą. Kamila od najmłodszych lat bywała na halach sportowych. Chodząc z tatą na treningi sama próbowała podnosić ciężary, a także grać w siatkówkę, wiosłować. Przypadkowo podczas treningu brata zobaczył ją Zbigniew Pałyszka i zaproponował treningi. Rzut młotem kobiet? Jeszcze wcześniej dziewczęta nawet nie marzyły o tej dyscyplinie. Nie marzyły też o olimpiadzie, bo tej dyscypliny nie było wśród dyscyplin olimpijskich kobiet.
Mistrzynią i rekordzistką Polski Kamila została, gdy miała 13 lat. Nie skończyła 15 lat a już miała na koncie zwycięstwo w mistrzostwach świata juniorek. Trzy lata później zdobyła olimpijskie złoto i pobiła rekord świata juniorek.
Do Sydney wcale nie jechała po medal. „Jechała tam, żeby się dalej szkolić. Była dopiero na początku swojej sportowej drogi”, opowiada Teresa Skolimowska.
„Mam złoty medal, który spadł na mnie tak niespodziewanie jak manna z nieba. Gdy przed konkursem usłyszałam mazurka Dąbrowskiego, którego zagrano Robertowi Korzeniowskiemu, od razu poczułam się mocniej. Przyszło mi do głowy, że przecież ja też mogę stanąć na najwyższym stopniu podium. Ale ta myśl naszła mnie dopiero w trakcie konkursu, no bo gdzież bym śmiała wcześniej przymierzać się do takiego zaszczytu. Nerwy zżerały mnie do ostatniej próby, jaką wykonywała Olga Kuzienkowa, oczekiwałam bowiem, że w końcu rzuci dalej ode mnie, bo to bądź co bądź była rekordzistka świata! Na szczęście drugi rzut był już wystarczająco dobry. Za trzecim razem pomyślałam: Boże, rozdają medale w finale, a ja mam nie wziąć? Zakręciłam więc ile sił, no i wyszedł rekord. Byłam tak rozemocjonowana, że do tej pory nie potrafię podać szczegółów tego rekordowego rzutu, bo wykonywałam go jak w transie. Gdy wynik pojawił się na tablicy, nie wierzyłam własnym oczom. Rzucałam w pewnej desperacji, żeby tylko jak najszybciej mieć to za sobą. Ważne, że młot daleko poleciał”. Cieszyła się najmłodsza polska złota medalistka.
A po przylocie do Warszawy mówiła dziennikarzom: „Wchodziłam do wielkiego sportu i naraz stanęłam na szczycie. Ludzie dążą do tego latami i tylko niektórym się udaje”.
Z sercem na dłoni
Kamila kochała ludzi. Jeśli tylko mogła komuś pomóc - pomagała. I zawsze była uśmiechnięta. „Szukałem kiedyś zdjęcia Kamili, takiego smutniejszego. I wiesz, że nie znalazłem?” - opowiada redaktor serwisu viva.pl Konrad Szczęsny. Potwierdza to mama Kamili. „To prawda. Ona była zawsze uśmiechnięta”, mówi i z czułością patrzy na zdjęcia córki. Oczywiście uśmiechnięte.
Choć Kamila zdobyła największe sportowe trofeum - złoty olimpijski medal to miała plany nie tylko sportowe. Oczywiście próbowała powtórzyć sukces z Sydney, niestety na kolejnej olimpiadzie w Pekinie zajęła piąte miejsce. I choć miała nadzieje, że w sporcie jeszcze dużo przed nią, to marzyła też, żeby mieć rodzinę. Podobno przerwę na macierzyństwo planowała po olimpiadzie w Londynie. Teresa Skolimowska mówi, że Kamila marzyła o tym, żeby zostać mamą. I dodaje jeszcze, że stara się bardzo często być na cmentarzu u córki. „Nie tam powinnam ją odwiedzać. Powinnam jeździć do niej i pomagać jej wychowywać dzieci”, mówi.
A medal? „Ile on medal dla niej znaczył!”, mówi mi Teresa Skolimowska. Po śmierci córki razem z mężem podjęli decyzję o jego sprzedaży. Kupił go Polski Komitet Olimpijski, a pieniądze przekazano na Fundację, którą rodzice Kamili założyli prawie dwa lata po śmierci córki. Pomogli już ponad dwustu sportowcom.
Korzystałam między innymi z książki Beaty Żurek i Tomasza Czoika "Kama. Historia Kamili Skolimowskiej", która ukaże się w sierpniu, wyd. Agora.