To będą kolejne święta bez wspaniałego ojca i męża. „Teraz, za kilka dni podczas Wigilii, też będziemy przeżywać jego nieobecność. I fakt, że nie pośpiewamy kolęd, nie przełamiemy się opłatkiem”, mówi Magdalena Adamowi. Rodzinie Pawła Adamowicza wciąż trudno jest się pogodzić z tamtymi wydarzeniami. ,,Chociaż w styczniu minie już 3 lata, ja ciągle to przeżywam. A dla znajomych kobiet, których mężowie też niedawno odeszli, stałam się pomocą w przejściu żałoby", zwierza się Magdalena Adamowicz w rozmowie z Krystyną Pytlakowską. Wdowa po prezydencie Gdańska zdradziła, że człowiek, który pozbawił jej męża życia napisał do niej list. Co w nim napisał? Jak dziś wygląda życie Magdaleny Adamowicz i jej córek?

Reklama

Magdalena Adamowicz w wywiadzie dla VIVA.PL

- Człowiek, który pozbawił Pani męża życia, po prawie trzech latach będzie miał proces. Co Pani teraz czuje?

Na pewno mam poczucie ulgi, że w końcu sprawa trafiła do sądu. Po bardzo długim czasie, chociaż nie było tu żadnych wątpliwości. Wszystko stało się na oczach ludzi i kamer i było dokładnie wiadomo, kto tego dokonał i w jakich okolicznościach. Zastanawiam się więc, dlaczego tak długo to trwało.

- Myśli Pani, że było to zabójstwo na tle politycznym?

Nie potrafię tego jednoznacznie ocenić. To na pewno będzie musiał rozstrzygnąć sąd, ale ja wierzę w sprawiedliwość Wiem, że sędziom jest bardzo trudno dzisiaj pracować przy tak dużej nagonce politycznej, ale starają się wykazywać prawdę, kiedy na przykład łamana jest Konstytucja..

- I to właśnie przyniosłoby Pani ulgę?

Tak, poznanie prawdy jest dla mnie ważne. Nie chodzi mi o zemstę czy karę.

- Wybaczyła Pani temu człowiekowi?

Nie. Ale nie czuję do niego nienawiści, a to dwie różne sprawy.

Zobacz także

- Podobno wysłał do Pani list z przeprosinami.

Rzeczywiście, był list. Ja go przeczytałam, a potem schowałam gdzieś głęboko, nie pokazując nawet nikomu z mojej rodziny. Nie chciałam, żeby to jeszcze raz przeżywali. Teraz jednak do niego sięgnęłam, bo starsza córka mnie o to poprosiła. I wie Pani? Nie ma tam słowa przepraszam, nie był to list z przeprosinami. To bardzo dziwny list.

Zobacz też: „Gdy przyjechałyśmy, Paweł już nie żył. Nawet nie pamiętam, jak dojechałam do szpitala

- Skoro nie przeprasza, to o czym pisze?

Że mąż był dobrym człowiekiem..

- Kiedy to było?

Napisał ten list i wysłał go już ponad rok temu. Nie rozszyfrowałam, w co ten człowiek gra. Zwłaszcza, że matka Stefana W. wypowiadała się rok temu, że to oni są ofiarami i że na nich trwa nagonka. Zresztą można te wyznania znaleźć w prawicowych mediach, a zwłaszcza w lokalnych portalach trójmiejskich.

- Będzie Pani obecna na tym procesie?

Będę, jako oskarżyciel posiłkowy, chociaż jeszcze nie dostaliśmy aktu oskarżenia. Tylko takie bezpośrednie zaangażowanie pozwoli mi na to, żeby zrozumieć, co się stało, dotrzeć do sedna tej sprawy. To na pewno nie będzie łatwe, bo ja do tej pory jeszcze nie byłam w stanie przeczytać wszystkich tomów akt. Najbardziej wstrząsnął mną opis, jak Stefan W. przygotowywał się do tej zbrodni.

- Kiedy tak naprawdę do Pani dotarło, że męża już nie ma?

Gdy przyleciałam z Ameryki i zobaczyłam go w szpitalu. On już wtedy nie żył. To dla mnie był szok. A drugi, trochę później, już po kremacji. Wtedy doszło do mnie, że był, ale go już nie ma. Cudowny mąż, cudowny ojciec... Teraz, za kilka dni podczas Wigilii, też będziemy przeżywać jego nieobecność. I fakt, że nie pośpiewamy kolęd, nie przełamiemy się opłatkiem i Paweł nie zatańczy z Antoniną Poloneza, bo zawsze otwierał studniówkę w jej szkole. Marzył, żeby zaprowadzić córki do ołtarza. Tego już nie będzie.

- Mówiła Pani o tym w telewizji, nie mogąc opanować łez. Nie można się przyzwyczaić do nieobecności bliskiego człowieka?

Nie można, to cały czas tkwi we mnie. Nawet takie domowe sprawy, którymi zajmowaliśmy się razem, albo przy zakupach, gdy kupowałam jedzenie, jakie Paweł lubił. A teraz biorę w sklepie do ręki coś, co by sprawiło mu przyjemność i myślę: Przecież jego już nie ma. To głównie ja zajmowałam się zakupami, bo mąż nie miał przecież na to czasu. To ja kupowałam mu garnitury, uwielbiałam odwiedzać męskie sklepy z odzieżą, mając nadzieję, że znajdę coś dla wysokiego mężczyzny. Bo Paweł miał 196 centymetrów wzrostu i trudno było kupić coś na jego rozmiar. Nawet po jego śmierci łapałam się na tym, że widząc fajny garnitur, myślałam: Kupię, bo Pawłowi będzie w tym do twarzy. Już nie będzie, już niczego nie potrzebuje. Nie będzie też niedzielnych śniadań, które on przyrządzał. A córki mówiły, że tata robi najpyszniejszą jajecznicę na świecie. Tylko w niedziele miał czas, żeby z nami usiąść do stołu, i to też nie zawsze.

Chociaż w styczniu minie już 3 lata, ja ciągle to przeżywam. A dla znajomych kobiet, których mężowie też niedawno odeszli, stałam się pomocą w przejściu żałoby. One wiedzą, że ja je rozumiem. Każda strata jest bolesna, ale strata ukochanego partnera... Tego się nie da opisać. I to jeszcze strata poniesiona w takich okolicznościach. Przecież Paweł był na służbie, był w pracy, dookoła znajdowali się ludzie. Tłumaczę jednak moim dziewczynom, że z losem trudno dyskutować, trzeba się z nim pogodzić i iść dalej. Po jakimś czasie wyczytałam w Internecie, że Paweł żyje i ukrywa się za granicą. Kiedy to zobaczyłam, myślałam, że zemdleję. Długo nie mogłam dojść do siebie. I ciągle jest to dla mnie bardzo trudne. Teraz mogę już o tym mówić, ale był czas, kiedy miałam wielkie opory przed tym i nie mogłam się przełamać.

- To, co się stało, wszystkich wprawiło w szok i niedowierzanie. Nie wierzyliśmy w to, co się dzieje, a przecież widzieliśmy to na własne oczy.

Ja również nie mogłam uwierzyć. Nawet nie zdążyłam się z Pawłem pożegnać, ani niczego omówić. Mieliśmy wspólne plany i marzenia, których niestety, nie spełnimy. Teraz wiem, że nic nie jest dane raz na zawsze.

- Córki na pewno bardzo ciężko to wszystko przechodzą.

Bardzo. Antonina w tym roku szkolnym będzie zdawać maturę, więc jest zajęta nauką. Niedługo będzie miała studniówkę, na której miała zatańczyć z Pawłem. Tereska ma dopiero 11 lat i ona także bardzo potrzebuje ojca, rozmów z nim, przytulania, jego ciepła i wsparcia. Ojciec w życiu każdej młodej kobiety jest bardzo ważną osobą, buduje jej poczucie wartości, daje siłę i szacunek.

- Próbują to wszystko zrozumieć?

Starsza tak, ale Teresa podchodzi do straty ojca jakoś inaczej. Jest z nas wszystkich najdzielniejsza. Miała 8 lat, gdy Paweł został zamordowany. Myślałam, że się z tym pogodziła, ale nawet niedawno trochę płakała i powiedziała, że płacze za tatą. "Jak za tatą, to płacz kochanie, płacz" - odparłam. A ona na to: A wiesz mamo, dlaczego ja tak rzadko płaczę za tatą? Bo zawsze gdy płaczę i go wspominam, to ty się wzruszasz i teżpłaczesz, , i kto ma wtedy mnie pocieszyć? Jest bardzo dojrzała jak na swój wiek.

Sprawdź też: Co robią dziś córki Pawła Adamowicza? Dla Antoniny i Teresy to nie były łatwe 2 lata

Zdjęcia Bartek Wieczorek/LAF AM

- Dobrze, że ma Pani blisko swoje córki.

Są takie kochane i dają mi dużo wsparcia. Wiem, że muszę dla nich żyć. Nie mogę się poddawać, muszę być silna. Bardzo się wzajemnie wspieramy.

- Jakie były te trzy lata dla Pani?

Jak mgnienie oka. Dziwię się, że tak szybko minęły. Zresztą to był chyba najbardziej intensywny okres w moim życiu. Po pierwsze musiałam być nie tylko matką, ale i ojcem, wszystkie decyzje spadły na mnie, a wcześniej omawialiśmy je razem z Pawłem i decydowaliśmy razem. W tym osamotnieniu cały czas się zastanawiałam i zastanawiam, czego on by chciał, jak on by zareagował, jaką on by podjął decyzję i co by mi powiedział. Bo Paweł był moim wielkim przyjacielem. Bardzo się kochaliśmy, ale też obdarzaliśmy siebie ogromną przyjaźnią i zaufaniem. Doradzaliśmy sobie wzajemnie. Nie mieliśmy nawet czasu, żeby się pokłócić, bo mąż tak dużo pracował, a gdy wracał do domu, starałam się dać mu spokój i nie męczyć go drobiazgami. Zresztą ja też miałam zawodowo dużo na głowie. Dwie uczelnie, organizacja całego domu. A po śmierci Pawła doszły mi jeszcze inne obowiązki - zaangażowanie w politykę, Parlament.

- Pani działalność w Parlamencie Europejskim to też forma terapii, oderwania myśli od tego, co się stało?

Na pewno duże zaangażowanie w pracę pozwala mi mniej na rozmyślanie o tych tragicznych wydarzeniach. Ale myśmy po pogrzebie jeszcze wyjechały do Stanów, żeby się odciąć od całej nagonki. Najpierw wszyscy mówili: Stop z hejtem, stop z nienawiścią, Polacy muszą coś zmienić i się zjednoczyć, a po kilku dniach okazało się, że ta lekcja nic nie dała i że jest jeszcze gorzej. Jedni zaczęli obwiniać drugich. A ja chciałam podejść do tego z dystansem i dlatego musiałam przemyśleć to, będąc daleko stąd. Kiedy pojawiła się propozycja mojej działalności w Parlamencie Europejskim i związany z tym bardzo intensywny okres, spotkania z ludźmi, sprawiły, że w dzień tak mocno angażowałam się w tę pracę, że wieczorem byłam już bardzo zmęczona. Wie pani, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Teraz wydaje mi się, że już mało co może mnie w życiu zaskoczyć.

- Kto teraz jest przy Pani? Kto pomaga Pani psychicznie oprócz córek?

Na pewno moi rodzice. Mam też dobry kontakt z teściami. Właściwie miałam, bo teść niedawno odszedł. Ale teściową oboje z jej synem Piotrem staramy się opiekować, codziennie do niej dzwonię, jest dla mnie jak druga matka. Nigdy nie myślałam, że obcych ludzi można tak pokochać, jak swoich dziadków czy rodziców. Teściowa jest coraz słabsza, ale czuwa i modli się za nas, wysyłając nam dobre myśli. Podobnie zresztą jak moi rodzice. Moja mama to silna kobieta. Babcia też taka była, przeżyła Oświęcim. Nasz dom był domem silnych kobiet, które wiele w życiu przeszły, ale to je tylko zahartowało. Mam też grono kilku bliskich przyjaciół. No i trafiłam na dobrych współpracowników - w biurze tutaj i w Parlamencie. Tworzymy zgraną grupę. Staramy się, żeby śmierć Pawła nie poszła na marne. Obnażamy mechanizmy nakręcające mowę nienawiści i manipulacji, wskazujemy na fake newsy, pokazując, jak łatwo jest człowieka zdyskredytować. I to główny nurt mojej działalności w Parlamencie Europejskim. Ale instytucje spoza Parlamentu też zapraszają mnie jako eksperta od wzmacniania niezależnych mediów, dziennikarzy śledczych i aktywistów, którzy patrzą władzy na ręce. Nie tylko w Polsce jest z tym ciężko, mamy różne sytuacje z Malty, ze Słowenii, gdzie dochodziło do morderstw dziennikarzy. A przecież tylko rzetelna i prawdziwa wiedza o świecie, w jakim żyjemy, pozwoli utrzymać demokrację.

Zdjęcia Bartek Wieczorek/LAF AM

- Pani Magdaleno, proszę powiedzieć mi, ile czasu trwa żałoba. Niektórzy twierdzą, że całe życie.

O stracie na pewno nie można zapomnieć, ale teraz, po trzech latach, jest już mi łatwiej o niej mówić. To nie tak, że można zapomnieć, albo można przestać kochać - nawet tu mam portret Pawła przed oczami - ale pamięć podpowiada mi dobre wspomnienia. A gdy kładę się spać, rozmawiam z Pawłem, prosząc: Zajmij się tym, czy tamtym, i dziękując mu za jego wsparcie. Czasem mój mąż mi się śni i mówię sobie: Przecież jest, przecież wrócił. A jednocześnie wiem, że go nie ma.

- Czuje Pani, że mąż Panią chroni?

Wierzę, że on nad nami czuwa i mnie wzmacnia. Myślę, że gdy zacznie się proces, ruszy znowu fala hejtu i będę musiała być jeszcze silniejsza.

- Jaki wyrok by Panią usatysfakcjonował?

Nie myślę o wyroku. Dla mnie jest on nieistotny. Chcę się tylko dowiedzieć, kto za tym wszystkim stoi i dlaczego akurat Paweł został wybrany na ofiarę. A żadna kara niczego nie zmieni, naprawdę.

- Widzi Pani dla siebie jakąś szansę na normalne życie?

Uczę się żyć na nowo, inaczej. Już nigdy nic nie będzie tak samo jak przedtem. Tłumaczę córkom, że nie zostałyśmy skazane na wieczny smutek. Mamy prawo do radości i uśmiechu. Po tym co przeszłyśmy i doświadczyłyśmy, jak kruche jest życie, nawet najdrobniejsze rzeczy dają nam radość. Mamy w sobie wiele optymizmu i wiarę, że po burzy przychodzi słońce.

Rozmawiała:

KRYSTYNA PYTLAKOWSKA

Przeczytaj: Magdalena Adamowicz wspomina zmarłego męża w dniu jego urodzin. Wzruszające słowa...

Reklama

Bartek Wieczorek/LAF AM
Reklama
Reklama
Reklama