Reklama

Władysław Kozakiewicz – wybitny sportowiec, mistrz, lekkoatleta i autor słynnego gestu zaprezentowanego radzieckiej publiczności na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie w 1980 roku, który stał się ikoniczny. Mistrz olimpijski w skoku o tyczce z 1980 roku za życia stał się legendą. Mimo licznych sukcesów sportowych, jego dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Jak po trudnych doświadczeniach udało mu się podnieść?

Reklama

Władysław Kozakiewicz: trudne dzieciństwo, relacje z ojcem

Sportowiec przyszedł na świat 8 grudnia 1953 roku na terytorium ZSRR (obecnie Litwa). Gdy miał cztery latka, wraz z całą rodziną przeprowadzili się do Gdyni. Niestety, mimo że w późniejszym czasie w jego życiu nie brakowało dni pełnych glorii chwały, w dzieciństwie mierzył się z traumą. Opowiedział o tym m.in. w wywiadzie w 2017 roku.

„Z Solecznik pamiętam tylko przebłyski: jak dostałem kopniaka i fruwałem po chałupie, czy w twarz, czy pasem. Ojciec nauczył się szyć trochę i pracował jako krawiec. Ale jełop był, trzy klasy podstawówki. Nie chciał pracować, wściekły był na wszystko. Chorobliwie. Krowa się zerwała ze sznurka, to tak ją walił kłodą, że rogi połamał’’, wyznał w rozmowie z Danutą Subbotko dla „Gazety Wyborczej’’.

Niestety, okres młodości to dla przyszłego olimpijczyka walka o samego siebie. „Najnormalniejszy sadysta. Jak wytłumaczyć sadystę? Widział krew, to mocniej bił. Nie kończył na paru pasach przez tyłek - jakbym tak dostał, tobym się oblizał i cicho siedział. Ale nie, bił, abyś poczuł. Brał pas i sprzączką uderzał. Żeby krew poleciała. Jak bił, krew była na ścianach, wszędzie. Pokój, w którym mieszkaliśmy w piątkę w Gdyni, miał 18 metrów, to gdzie można było uciec?’’, wspomina po latach.

Dziennikarka „Wyborczej’’, Danuta Subbotko, zapytała sportowca, dlaczego jego matka nie chciała się rozwieźć. „Pytaliśmy ją potem z siostrą i bratem, dlaczego się nie rozwiodła. Ona: »Nie wiem«. Ze strachu oczywiście. Że mógłby ją zamordować. Był zdolny do tego. Wszystkie zęby jej wybił. Pięścią, doniczką, deską, co było pod ręką. Jak miałem sześć lat, poszedłem za jakąś orkiestrą na ulicy. Kiedy mnie znaleźli, mama wyrwała ojcu pas i sama mnie okładała, ale już nie sprzączką, tylko drugą stroną. Żeby tylko on nie bił, bo by mnie chyba zabił wtedy’’, powiedział Kozakiewicz.

Czytaj także: Michał Waszyński udawał katolickiego księcia, by ukryć żydowskie pochodzenie. To on odkrył Audrey Hepburn i Sophię Loren

Władysław Kozakiewicz, Warszawa 1977 r.

PAP/Jan Morek

Historia małżeństwa rodziców Władysława Kozakiewicza

Historia małżeństwa jego rodziców była dosyć smutna, ale – jak na tamte czasy – typowa. „Wyszła za niego, mając 16 lat. Cała jej rodzina cieszyła się z tego, że jedna gęba do wykarmienia mniej, tak to wtedy wyglądało. Wydali ją za mąż, bo to krawiec, dobrze będziesz miała. A to był największy skurkowaniec. Najgorszy facet, jakiego można sobie wyobrazić. Bił, obojętnie za co [...] No i co, w domu zachowywał się tak samo. Po ślubie... Jest zdjęcie, mama taka młodziutka, nie wiem, z 18 lat może, widać, że już nie ma zębów. Powybijał jej”, wspominał w rozmowie z Rafałem Kazimierczakiem dla Eurosportu w kwietniu 2021 roku.

Dlaczego za drzwiami ich domu przez tyle lat rozgrywał się dramat i nikt nic z tym nie zrobił? „Trudno to wyjaśnić, jakaś psychologiczna sprawa. To były czasy, w których ojciec w domu był najważniejszy, w każdej rodzinie. Na ojca nie można było krzywo spojrzeć, a podnieść rękę...”, podkreślał lekkoatleta.

Dodał, że wśród znajomych jego ojciec miał dobrą opinię, cieszył się uznaniem. „Sąsiedzi wszyscy go lubili. Uwielbiali, bo z nimi pił. A w domu robił, co chciał. W piątkę mieszkaliśmy na 36 metrach kwadratowych, to gdzie tam uciec? Co mogłem zrobić, skoro miałem dziesięć czy dwanaście lat? Mój brat Edek był o pięć starszy, dostawał mocniej ode mnie. A był sportowcem, to z nim i dzięki niemu poszedłem na pierwszy trening. Stawaliśmy w obronie mamy, pewnie, ale zawsze kończyło się tym, że bił i ją, i nas. W furię wpadał”, wspominał gorzko Władysław Kozakiewicz.

W końcu, gdy był już pełnoletni, postawił się ojcu. Zaczęło się jednak od jego brata, który został przez rodzica surowo ukarany za jedno spóźnienie... „Ze 20 lat miałem, mniej więcej od dwóch nie mieszkałem już z rodzicami. Edek też nie. Kiedy był już pełnoletni, ojciec nie wpuścił go do mieszkania, bo nie przyszedł na 19, spóźnił się o ileś tam minut. Taki panował rygor. Edek przespał się wtedy na schodach i tyle go widzieliśmy, do domu już nie wrócił, przeniósł się do hotelu stoczniowego”.

Jak udało mu się zakończyć tę toksyczną relację? Był to proces stopniowy. „Ojca nie pchnąłem, nie uderzyłem. Oświadczyłem, że więcej na mamę ręki nie podniesie. Zdziwił się, że coś takiego mogę powiedzieć. Pomogło, trochę zaczął jednak myśleć. Do mnie napisał kilka zdań, a on cztery klasy skończył - że nie jestem jego synem, tylko bękartem, że nie chce mnie więcej widzieć. Do mamy oczywiście przychodziłem. Już był ostrożniejszy, ale wciąż potrafił uderzyć. W jednej z takich sytuacji zapowiedziałem, że jeszcze raz, a z podłogi już nie wstanie”, dodał w rozmowie z Rafałem Kazimierczakiem.

Czytaj również: Wielkie szczęście i rodzinny dramat. Oto historia miłości Wojciecha Młynarskiego i Adrianny Godlewskiej

Warszawa 07.1980 r. Tyczkarz Władysław Kozakiewicz z żoną Anną i córką Katarzyną

PAP/Tomasz Listopadzki

W wywiadzie padło pytanie wprost: czy Władysław Kozakiewicz kochał swojego ojca? „Gdzie tam. Ja się go bałem”, uciął. I podkreślił, że nigdy swojemu oprawcy nie wybaczył. „Nigdy nie byłem na jego grobie. Istnieje jakaś granica. Moja mama, najwspanialsza, najukochańsza kobieta, była tu u mnie w Niemczech, kiedy nadeszła wiadomość, zresztą 8 grudnia, w moje urodziny, że ojciec nie żyje. Powiedziała jedno słowo - nareszcie. To proszę sobie wyobrazić ten ból i cierpienie. Prawdopodobnie nigdy go nie kochała, może w dniu ślubu. Bała się go, jak my potem. W tamtych czasach, w stronach, z których pochodziliśmy, mąż i ojciec był najważniejszy. Rodzina co tydzień do kościoła, a potem gorzała”, stwierdził gorzko w wywiadzie dla Eurosportu mistrz olimpijski.

Dziś jest szczęśliwy. Mieszka w Niemczech, ma podwójne obywatelstwo. W rodzinne strony, do Solecznik, powrócił m.in. dwa lata temu. Była to niezwykła podróż sentymentalna. „Zaproszony zostałem. Zrobiono mnie honorowym obywatelem miasta, hala sportowa nosi moje imię. Aż się wzruszyłem. Proszę sobie wyobrazić, że wybudowano ją 20, no, może 30 metrów od miejsca, w którym stał mój dom rodzinny. Może trzeba zapytać o własność, postawiłbym sobie domek i czasami tam wpadał”, śmiał się.

Czytaj także: Od przyjaciół do kochanków. Oto historia płomiennego romansu Piotra Fronczewskiego i Joanny Pacuły

CZESLAW CZAPLINSKI/FOTONOVA
Reklama

Władysław Kozakiewicz, Warszawa, 04.09.2011 rok

East News
Reklama
Reklama
Reklama