Reklama

11 lutego 2012 roku odeszła Whitney Houston. Jej wielbiciele na całym świecie gromadzą się, by razem uczcić jej pamięć i wspominać artystkę. A my przypominamy tekst wielkiego fana gwiazdy - Roberta Kozyry, który napisał zaraz po śmierci artystki specjalnie dla VIVY!

Reklama

Whitney Houston żyła w dwóch światach. Oficjalnym, stworzonym na potrzeby mediów i fanów, w którym pozowała na zwyczajną dziewczynę z sąsiedztwa, i prawdziwym, w którym była trudną do zniesienia, rozkapryszoną, staczającą się na dno gwiazdą. Uwielbiana, dostała Oscara za piosenkę do filmu, by rok później zostać wyrzuconą w ostatniej chwili z oscarowego występu, bo była tak naćpana, że nie wiedziała, co śpiewa. W wywiadach Houston twierdziła, że nie jest diwą, ale swoim zachowaniem i absurdalnymi żądaniami potrafiła zgotować współpracownikom piekło. Tak samo było z narkotykami – zaprzeczała, że jest uzależniona, a jednocześnie wielokrotnie przyjeżdżała do studia po takich dawkach kokainy, że nikt nie mógł nad nią zapanować.

Ostatnia impreza Whitney Houston

Whitney Houston przyleciała do Los Angeles, żeby wziąć udział w gali wręczenia muzycznych Oscarów – Grammy. Zawsze lubiła tę imprezę. Bez względu na to, czy była na szczycie, czy z niego spadała, przyjeżdżała, żeby spotkać się z ludźmi z branży i przez kilka dni pobalować.

Jedenastego lutego Whitney Houston miała zaśpiewać na imprezie swojego mentora Clive’a Davisa. Wcześniej miała próbę. Była trochę „wczorajsza”, bo kilka dni z rzędu bawiła się do rana, ale też zdeterminowana, żeby wieczorem zabłysnąć. Wróciła do pokoju. Wykonała kilka telefonów. Sprawiała wrażenie rozkojarzonej. Około trzeciej po południu do hotelowego pokoju weszła jej kuzynka, którą Whitney zatrudniała jako garderobianą. Miała przygotować sukienkę. Weszła do łazienki i zobaczyła nieprzytomną Whitney w wannie. Z trudem ją wyciągnęła, chaotycznie próbowała ratować. Wezwała karetkę. Reanimacja nie powiodła się. O 15.55 czasu kalifornijskiego stwierdzono zgon. Wezwano koronera, żeby zabrał ciało. W międzyczasie kuzynka zadzwoniła do córki Whitney, która od pewnego czasu nie odstępowała matki, bo wiedziała, że musi być jej nadzorcą. Policja nie wpuściła jej do pokoju, mimo że dziewczyna stoczyła z nimi bójkę, wyjąc z rozpaczy. Odwieziono ją do szpitala. Poproszono koronera, by nie wywoził ciała z hotelu, dopóki na dole nie skończy się impreza, na której Whitney Houston miała wystąpić. Gwiazda nie zniosłaby faktu, że kiedy inni goście podjeżdżają limuzynami, ona wyjeżdża wozem pogrzebowym.

Facebook

Whitney Houston zmarła 5 lat temu.

Skazana na sukces - kariera Whitney Houston

Whitney Houston była muzycznym ewenementem i, moim zdaniem, najlepszą artystką w historii popu. Była nie tylko utalentowana, ale też zjawiskowo piękna. Miała szlachetną urodę, fantastyczną figurę, a jej uśmiech rozbrajał. Kiedy śpiewała najtrudniejsze partie utworów, w charakterystyczny sposób ruszała dolną szczęką i rytmicznie kiwała głową na boki. I wtedy była jeszcze bardziej sexy. Ze swoim zachwycającym wyglądem i fenomenalnym głosem była skazana na sukces.

Whitney Houston dostała od losu wszystko, by być szczęśliwą. Ale, choć bardzo tego pragnęła, chyba nigdy szczęśliwa nie była. Panicznie bała się, że umrze. Przeraziła ją nagła śmierć Michaela Jacksona. Wiedziała, że szalał z psychotropami i silnymi lekami nasennymi. Ona robiła to samo, tylko bardziej ryzykownie, bo mieszała je z dużą ilością alkoholu i twardych narkotyków. Zobaczyła, że te eksperymenty mogą naprawdę źle się skończyć, ale nawet to nie powstrzymało jej od wciągania kokainy. Powtarzała w kółko, że ma anioły, które nad nią czuwają! Nawet najbardziej zaćpana tuliła do siebie Biblię, którą właściwie traktowała jak talizman mający uchronić ją przed śmiercią.

W przeciwieństwie do Jacksona Whitney Houston miała szczęśliwe dzieciństwo, mimo że jej rodzice wcześnie się rozwiedli. Była oczkiem w głowie tatusia. To on głównie zajmował się nią i jej rodzeństwem, bo matka, piosenkarka, często jeździła w trasy. Mała Whitney była rozpieszczona i kapryśna. Zawsze chciała postawić na swoim. Mimo że rodzina dawała jej poczucie bezpieczeństwa i otaczała miłością, czuła się wyobcowana. Dzieci, a pewnie i wielu dorosłych, odrzucały ją, bo nie była dość czarna. W szkole nie miała koleżanek, bo miała zbyt jasną karnację i… była śliczna.

Wolność dawała jej muzyka. Śpiewała od dziecka, ale nikogo to nie dziwiło, ponieważ pochodziła z rodziny, w której na życie zarabiało się śpiewaniem. Jej matka, Cissy, była znaną piosenkarką gospel, a Whitney Houston często śpiewała w jej chórkach. Po raz pierwszy propozycję kontraktu płytowego dostała, gdy miała 14 lat. Ale matka nie zgodziła się na jego podpisanie. Chciała, by córka skończyła szkołę i dopiero wówczas zdecydowała, co będzie robić.

Whitney Houston próbowała modelingu, śpiewała w chórkach, nagrywała piosenki z różnymi zespołami. Jej życie zmienił Clive Davis, legendarny producent i odkrywca gwiazd. To jemu świat zawdzięcza Janis Joplin, Bruce’a Springsteena czy Carlosa Santanę. Przekonany przez jednego z asystentów, Davis poszedł na koncert Cissy. Popijał whisky, rozmawiając z kimś z branży. W pewnym momencie odwrócił głowę, bo głos dziewczyny, która śpiewała chórki, wprawił go w osłupienie. To była Whitney, która jak co wieczór śpiewała z matką. Davis poszedł do garderoby. „Dziewczyno, nigdy nie będziesz biedna. Masz taki głos, że sprzedasz miliony płyt”. Od razu zaproponował jej kontrakt i sam zajął się jej karierą – wcześniej o jej interesy dbał ojciec.

Whitney Houston miała wówczas 20 lat. Davis wybierał piosenki, zmieniał producentów, szukał kompozytorów. Krążek okazał się olbrzymim hitem. Do dziś żadnej artystce nie udało się przebić sukcesu debiutu Whitney Houston. Po drugiej płycie, z której pochodzi „I Wanna Dance With Somebody”, na punkcie Whitney zwariował już nie tylko Davis, ale i cały świat. Była dumą Ameryki. Pierwszą Afroamerykanką, którą nie tylko zaakceptowali i podziwiali biali, ale – co było o wiele trudniejsze – również media. Zarabiała olbrzymie pieniądze – wytwórnia dawała jej ogromne zaliczki na poczet przyszłych płyt i podpisała z nią kontrakt na 100 milionów dolarów.

Jej głos był nie do podrobienia. Na zdjęciu artystka z Mariah Carrey.

Sex, drugs i Bobby Brown

Bobby’ego Browna, artystę nawet nie klasy C, Whitney Houston poznała w 1989 roku. Kiedy po trzech latach wzięli ślub, Whitney była u szczytu sławy. W tym samym roku zagrała z Kevinem Costnerem w „Bodyguardzie” – swoim pierwszym filmie, do którego nagrała też piosenkę „I Will Always Love You”. Pierwowzór sprzed 20 lat w wykonaniu Dolly Parton był zaledwie rzewną gitarową balladą do śpiewania przy ognisku. Wersja Houston to arcydzieło. Siła głosu i sposób zaśpiewania utworu były porażające. Singla kupiło 17 milionów ludzi na całym świecie. To był absolutny rekord!

Polecamy: Fani Whitney żegnają jej zmarłą córkę Bobbi Kristinę.

Dlaczego Whitney Houston popadła w nałóg?

Kariera Whitney Houston eksplodowała. Niestety, presja olbrzymiej sławy i pierwsze problemy z niezadowolonym ze swojej kariery mężem okazały się zbyt silne. Zaczęła pić i popalać trawkę. Zdarzało jej się przyjść na plan „Bodyguarda” tak upaloną, że trzeba było przesuwać zdjęcia. Zaraz po urodzeniu córki Bobbi Kristiny sięgnęła po kokainę. Życie stało się jedną wielką imprezą – alkohol i narkotyki w hurtowych ilościach i do tego silne antydepresanty. Houston wpadała w takie ciągi, że najbliżsi obawiali się o jej życie. Wielokrotnie była na odwyku – na jeden z nich matka zawiozła ją siłą, w eskorcie policji. Najdłuższy trwał trzy lata i kosztował blisko półtora miliona dolarów. Po jego zakończeniu wytrzymała zaledwie osiem miesięcy i znowu wciągnęła kokę. Dostała zapaści. Włosy wypadały jej garściami, zaczęła tracić zęby. Tygodniami się nie myła. Chodziła po domu tylko w piżamie. Sama się okaleczała. Nie jadła. Wodę do picia zwykle zastępowało jej piwo. Kiedy przyjechała na koncert z okazji 30-lecia kariery Michaela Jacksona w 2001 roku, była anorektycznie chuda. Zdawała się być na granicy życia. Nic więc dziwnego, że na drugi dzień pojawiła się pogłoska, że nie żyje. Nawet najpoważniejsze media były przekonane, że to prawda.

Jej szwagierka, przerażona tym, w jakim tempie stacza się Whitney, chcąc ją postawić do pionu przez publiczne obnażenie, zrobiła zdjęcia domu gwiazdy i skontaktowała się z prasą. Zdjęcia były do tego stopnia drastyczne, że zdecydował się je opublikować tylko najbardziej agresywny tabloid w Stanach. Kontrast pomiędzy wyobrażeniem ludzi o życiu Whitney Houston a rzeczywistością był tak duży, że większość Amerykanów uznała je za sfabrykowane. Bo pijacka melina w porównaniu z jej łazienką to hotel Ritz. Było tam wszystko – resztki jedzenia, butelki i puszki po alkoholach, opakowania leków, narkotyki… śmietnik! Whitney żyła w przerażającym syfie. Zresztą, pokój hotelowy, w którym zmarła, też do czystych nie należał.

Zabójcza miłość

Ale świat wciąż kochał Whitney Houston, za to Bobby coraz gorzej znosił swoje zawodowe porażki i… sukcesy żony. Kłócili się prawie codziennie. Mimo że Whitney publicznie temu zaprzeczała, Brown wielokrotnie ją pobił. Nikt nie rozumiał, dlaczego gwiazda ciągle z nim jest. Ona zaś twierdziła, że… to jest miłość. Bardzo chciała mieć więcej dzieci. Niestety, kolejne ciąże poroniła. Rozwiedli się dopiero w 2007 roku. Bobby Brown w autobiografii zasugerował, że ten związek nie mógł się udać, bo on szukał miłości i chciał mieć dzieci, natomiast dla Whitney był tylko przykrywką. Małżeństwo z nim miało rzekomo uciszyć plotki, że ona woli kobiety. Jak twierdził, Whitney płaciła ogromne sumy ludziom ze swego otoczenia, by nie wyszło na jaw, że jest w związku ze swoją byłą asystentką Robin Crawford. Bobby bez skrupułów zarówno żył na jej koszt, jak i ją zdradzał. Nie miał oporu, żeby sprowadzać do ich domu prostytutki. Ten związek bardzo zmienił Whitney. Z uroczej, miłej dziewczyny stała się pustą, wulgarną, skupioną na sobie diwą. Ameryka mogła zobaczyć prawdziwą twarz gwiazdy, gdy zgodziła się wystąpić w reality show. Wprawdzie pozornie miał on pokazać, jak to jest być Bobbym Brownem, ale był to tylko pretekst – w rzeczywistości i producentów, i widzów interesowała tylko Whitney.

Po rozwodzie artystka związała się z prawie 20 lat młodszym raperem Rayem J, znanym z głównej roli męskiej w domowym pornosie Kim Kardashian. Byli z sobą dwa lata, wielokrotnie rozstając się i znów schodząc. Chwilę przed śmiercią Whitney Houston zadzwoniła do Raya J, ale on nie słyszał telefonu. Kiedy próbował oddzwonić, już nie odebrała.

ONS

Whitney i Bobby Brown razem z córką, 1998 rok.

Zarobiła 100 milionów, umarła spłukana

Mimo że Whitney Houston zarobiła w ciągu swojej kariery grubo ponad 100 milionów dolarów, pod koniec życia była tak spłukana, że prosiła o pożyczenie 100 dolarów. Clive Davis, który obiecywał jej, że nigdy nie będzie biedna, nie nadążał ze spłacaniem jej długów. Gdyby nie on, komornik zabrałby jej dom. Jeden musiała sprzedać wcześniej. Kiedy szła imprezować do klubu – a tego nigdy sobie nie odmawiała – przysiadała się do stolików innych gości i prosiła, by postawili jej drinka. Pod byle pretekstem wdawała się w bójki. Narkotyki wywoływały w niej niepohamowaną agresję. Ale przede wszystkim zabrały jej głos. Straciła swoją charakterystyczną barwę i nie potrafiła wyciągnąć już najwyższych dźwięków. Brzmiała, jakby wychodziła z ostrego przeziębienia. Jej ostatnią udaną płytą był album z 1998 roku. Potem nic jej nie wychodziło. Ani płyty, ani koncerty. Davis, który miał do niej anielską wręcz cierpliwość, w chwilach słabości mówił: „Ona jest już nie do zniesienia”. Kiedy się rozwiodła, producent po raz kolejny zgodził się jej pomóc. Ale tak jak kiedyś był ojcem jej sukcesu, teraz stał się sprawcą jej klęski.

Whitney Houston nie potrafiła komponować. Nie miała też nosa do wybierania piosenek. Zawierzała temu, kto ją prowadził. Przez wiele lat był to Davis. Gdy pracowała z nim, odnosiła spektakularne sukcesy; bez niego – klęski. Niestety, come back się nie udał. Na płycie z 2009 roku, która miała być jej wielkim powrotem, były słabe piosenki. Trudno było też rozpoznać w nich Whitney. Brzmiała raczej jak jej 70-letnia ciotka Dionne Warwick. Davis dał ciała. Sukces mógł ją uskrzydlić. Porażka była natomiast dla niej świetną wymówką, by powrócić do stanu, w którym było jej dobrze – odlotu narkotykowo-alkoholowego. Gdy wyruszyła w trasę promującą płytę, doprowadzała się do takiego stanu, że – pod pretekstem infekcji gardła – musiano odwoływać koncerty. Z tych, które się odbywały, widzowie wychodzili, bo widowisko było żenujące… I przeraźliwie smutne. Byłem na jednym z nich w Anglii. Śpiewanie wyraźnie sprawiało jej problem. Widać było, że rozpaczliwie się stara, ale po latach wyniszczającego życia głos już się jej nie słuchał. Pot lał się z niej ciurkiem. Pomiędzy piosenkami mamrotała bez sensu. To był naprawdę przykry widok.

Trudno jest spisać historię jej życia. Niektóre jego momenty brzmią, jakby były wymyślone przez tandetnego scenarzystę, który specjalnie miesza wątki dobre i przerażające, żeby nigdy nie było nudno. Bo czy łatwo uwierzyć, że kochający ojciec pozywa do sądu swoją córkę o 100 milionów odszkodowania za pomoc w uporządkowaniu jej problemów prawnych? I że córka nie ma o to żalu? A Whitney nie miała. Wybaczyła ojcu i czuwała przy nim, gdy umierał.

Niespotykany głos Whitney

Whitney Houston zmieniła sposób śpiewania. Bez niej nie byłoby Mariah Carey, Christiny Aguilery i Céline Dion. Znakiem rozpoznawczym artystki było przeciąganie w ciągu kilku sekund dowolnej sylaby przez kilka dźwięków. Sposób śpiewania Whitney nie był łatwy, ale udała się jej rzecz z pozoru niemożliwa: nigdy nie przekroczyła granicy, kiedy jej głos stałby się irytująco manieryczny, jak bywa w przypadku Carey. Wykonania Whitney Houston były niczym wykręcanie najbardziej skomplikowanych piruetów, ale zawsze naturalne i przyjemne dla ucha. Nie popisywała się głosem, mimo że zawsze śpiewała bardziej niż spektakularnie.

Dlaczego była tak fascynująca? Bo miała rzadko spotykany głos, który siłą mógłby wybijać szyby w oknach, i niebywały wdzięk sceniczny. Od ponad 10 lat w różnych talent-show na świecie szuka się kogoś takiego jak ona. Bezskutecznie. By uczcić Whitney, finalistka „Idola” podczas gali Grammy zaśpiewała „I Will Always Love You”. Mimo że darła się wniebogłosy, jej występ był jak parodia Houston.

Mam nadzieję, że Polacy zapamiętają jej fantastyczne wykonania utworów, a nie to, że występując w Sopocie w 1999 roku, chuchała w powietrze, by pokazać, jak jest zimno. Ale zaśpiewała, choć nie musiała. Jej głos był ubezpieczony. W każdym kontrakcie znajdowało się zastrzeżenie, że jeśli temperatura spadnie poniżej 17 stopni, koncert można odwołać i artystka nie musi płacić kar. Organizatorzy mieli tego świadomość. W Sopocie było wtedy 13 stopni. Whitney mogła więc obrócić się na pięcie i odlecieć. Ale tego nie zrobiła. Była uśmiechnięta i bardzo miła. Obawiała się jedynie, by córka, która wystąpiła z nią, nie przeziębiła się.

ONS.pl

Whitney z córką Bobbi Kristiną, która zmarła w lipcu 2015 roku.

Whitney była prawdziwą gwiazdą. Jedną z tych, które podziwiam najbardziej. Wciąż trudno uwierzyć, że nie żyje.

Tekst: Robert Kozyra

Reklama

Polecamy: Fani Whitney żegnają jej zmarłą córkę Bobbi Kristinę.

Reklama
Reklama
Reklama