Trudne emocje i próby samobójcze... Jak Michał Czernecki pokonał demony przeszłości?
„Rozbiłem namiot, tam wszystkie tabletki popiłem alkoholem i zasnąłem”
- KRYSTYNA PYTLAKOWSKA
Samotność, brak kontaktu ze swoimi emocjami. Śmierć ojca i dojmujące poczucie winy… To wszystko sprawiło, że chciał popełnić samobójstwo. Odratowano go. Potem była następna próba. Jak to się stało, że nie chciał już umierać, opisał w książce Wybrałem życie. Michał Czernecki w przejmującej rozmowie o dzieciństwie, małżeńskich i ojcowskich relacjach i aktorskiej karierze.
– Jako 16-latek chciałeś rozstać się z życiem. Dlaczego?
Opowiedziałem o tym obszernie i ze szczegółami w książce Wybrałem życie. Czułem się bardzo samotny, nie miałem kontaktu ze swoimi emocjami, których wtedy było we mnie akurat mnóstwo. Zmarł mój ojciec, obwiniałem za to siebie. Za wszystko zresztą, co złe, się obwiniałem. Postanowiłem więc odejść i dać sobie i innym święty spokój. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszałem w szpitalu niedługo po tym, jak ostatecznie się ocknąłem, było zdanie jednej z moich ciotek. Brzmiało: „Coś ty nam zrobił?”.
– Dalej mówisz o tym w książce: „W tamtym momencie postanowiłem, że na pewno spróbuję to zrobić jeszcze raz”. I zrobiłeś.
Poczekałem, aż znów zbiorę się na odwagę. Niedługo potem, jeszcze w tym samym roku, poczułem, że jestem w sytuacji bez wyjścia. W technikum elektronicznym, do którego chodziłem, żeby jeszcze za jego życia zaimponować ojcu, nie potrafiłem się odnaleźć. Z przedmiotów technicznych byłem słaby, że groziło mi repetowanie klasy, terapia, na którą przez jakiś czas chodziłem, nie dawała rezultatów. Mój wewnętrzny głos mówił mi nie bez satysfakcji: „Wszystko znowu spie*doliłeś!”. Kolegowałem się wtedy z chłopakiem, który postanowił uciec z Polski na Zachód i grać tam na ulicach na gitarze. Przyłączyłem się do Janka, wiedząc jednocześnie, że nigdzie z nim nie wyjadę. Potrzebowałem go, żeby zdobyć się na odwagę i uciec z domu.
Po ucieczce miałem już jednak swoje plany. To było w Węgierskiej Górce, rozstałem się tam z kumplem i postanowiłem, że pójdę w góry. Kupiłem kilka opakowań dość w sumie niegroźnych i dostępnych bez recepty środków przeciwbólowych i dwa piwa. Po czym w połowie szlaku, na uboczu, rozbiłem namiot, tam wszystkie tabletki popiłem alkoholem i zasnąłem. Nad ranem obudziłem się w bardzo złym stanie, złożyłem namiot i resztkami sił zacząłem schodzić w dół, do ludzi, po pomoc. Na dole, przy małym sklepiku wychowawca szkolnej wycieczki wezwał pogotowie i tak znalazłem się w szpitalu w Żywcu. Myślę, że podświadomie już nie chciałem umierać, chciałem żyć.
– Lubisz już życie?
Myślę, że zawsze lubiłem, tylko zawsze stało na przeszkodzie temu lubieniu coś, co kładło mi kłody pod nogi. W każdym razie w pewnym momencie nie wiedziałem, po której stronie się opowiedzieć.
– Po stronie życia czy śmierci? Twoje próby samobójcze były takim testem?
Może trochę tak, choć wydaje mi się, że stanowiły raczej rozpaczliwe wołanie o pomoc, o uwagę. Dziś mój starszy syn ma 14 lat… Nie może mi się w głowie pomieścić, że za dwa lata mógłby zrobić coś takiego jak ja kiedyś.
– Ale co on zrobi, nie zależy od Ciebie.
Chyba jednak trochę zależy. Wydaje mi się, że dziecko samo z siebie nie wyhoduje autodestrukcyjnych myśli. Zawsze ma to związek z tym, czego doświadcza w rodzinie, ponieważ jego obraz siebie do pewnego wieku jest kształtowany przez to, jak postrzegają i traktują go właśnie najbliżsi. Decyzja o samobójstwie to krzyk rozpaczy, desperacja, prośba o pomoc, demonstracja. Ja po latach wiem, że nie chciałem się zabić, chociaż za pierwszym razem byłem bardzo tego blisko. Po prostu nazbierały się we mnie emocje, o których nikt ze mną nie rozmawiał. Jest taka kreskówka dla dzieci „W głowie się nie mieści” o tym, że dziewczynka przeprowadza się do nowego miejsca, gdzie nic jej się nie podoba, nie może się odnaleźć. Nie chce jednak martwić rodziców i chowa w środku wszystkie emocje. W końcu nie odczuwa już niczego, oczywiście na pozór, bo wewnątrz wszystko kipi od splątanych, gwałtownych uczuć.
– To wzięło się stąd, że nie umiemy nazwać emocji? Powiedzieć o nich na głos?
Tak sądzę. Szczególnie, gdy jesteśmy dziećmi, a nikt nigdy nam nie powiedział: „Widzę, że ci smutno”, „Widzę, że się złościsz” i nie zapytał: „Jak się czujesz?”. W moim domu o emocjach się nie rozmawiało.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszej VIVIE! od czwartku w kioskach.