TYLKO U NAS! Maciej Zakościelny szczerze o tym, czego nauczyli go rodzice: „Mama jest od ciepła i miłości, a ojciec od ustawiania charakteru”
Maciej Zakościelny wyrósł z domu z tradycjami. Rodzice są dla niego bardzo ważni - są dla niego wzorem szczególnie teraz, gdy sam ma sprawdzić się w roli ojca. „Moi rodzice stworzyli książkowy, klasyczny model rodziny, gdzie mama jest od ciepła i miłości, a tato od ustawiania charakteru i pokazywania, jak pokonywać życiowe trudności”, mówi i opowiada Beacie Nowickiej o najważniejszych doświadczeniach swojego życia.
Polecamy: „Narodziny mojego syna to był chyba najbardziej szczery dzień w moim życiu”. TYLKO U NAS Maciej Zakościelny opowiada o najważniejszej roli życia, ojcostwie
Maciej Zakościelny o dzieciństwie i czasach młodości
- W Stalowej Woli definiowało nas to, co potrafimy. Kiedy przyjechałem do Warszawy, nagle odkryłem, że ludzie oceniają innych po tym, jak wyglądają, a nie kim są. Oczywiście w niektórych środowiskach dalej jest ważne to, co robisz, co potrafisz, ten „fach” w ręku – jak mówiła moja babcia. Ale w 1999 roku, kiedy tutaj przyjechałem, było dla mnie wielkim szokiem, że ludzie zwracają uwagę na to, jak się wygląda. W Stalowej Woli byłem cool, miałem długie włosy i grałem w zespole między innymi z Łukaszem Moskalem, długoletnim perkusistą Zakopower, Modestem Rucińskim, z którym dostaliśmy się razem do szkoły teatralnej, czy z Piotrkiem Chołody, który gra na różnych instrumentach w Voo Voo. To była silna grupa. Zawsze myślałem, że ten nasz lokalny fame, te piszczące dziewczyny pod sceną, był wywołany tym, co my potrafimy zrobić na tej scenie, co sobą reprezentowaliśmy. - mówi Maciej Zakościelny.
– Kiedy wyprowadzał się Pan z tego bloku w Stalowej Woli do Warszawy, o czym Pan myślał?
- Zastanawiałem się, co mam robić w życiu, bo najgorzej, jak człowiek ma wiele możliwości. Na premierze „Diagnozy” w kinie Iluzjon zapytany, jak przygotowywałem się do roli chirurga, odpowiedziałem, że od dziecka miałem sprawne paluszki. Manualnie byłem bardzo zdolny. I rzeczywiście mogłem wiele zrobić w muzyce, w sporcie, w architekturze. Zresztą potem na Festiwalu Szkół Teatralnych dostałem nagrodę za ruch sceniczny w spektaklu dyplomowym „Iwona, księżniczka Burgunda” Gombrowicza, który wyreżyserował nasz profesor Zbigniew Zapasiewicz. Ale pamiętałem słowa taty: „Synu, w życiu musisz robić to, co kochasz. Jak będziesz to kochał, będziesz najlepszy. Z najlepszymi każdy chce pracować. Z wyrobnikami niekoniecznie”. Mój tato śpiewał w chórze politechniki, gdzie studiował elektronikę, grał na klarnecie, na gitarze.
– A mama?
- Moja mama, żeby mi wykształcić słuch, ćwiczyła ze mną na fortepianie. Ona grała, ja powtarzałem za nią albo równo graliśmy i ona mówiła: „Nieczysto, wyżej, niżej…”. Albo na lodówce przyklejałem magnesem nuty, ja grałem, mama coś gotowała i mnie kontrolowała. Czasami mnie wkurzało, kiedy mówiła: „Nieczysto”. Pomimo że nie byłem najgorszym skrzypkiem, to nigdy nie miałem problemów z decyzją, żeby pójść do szkoły aktorskiej, rodzice od początku mnie wspierali.
– Kto w Pana rodzinie ma silniejszą osobowość – mama czy ojciec?
-Ojciec. Moi rodzice stworzyli książkowy, klasyczny model rodziny, gdzie mama jest od ciepła i miłości, a tato od ustawiania charakteru i pokazywania, jak pokonywać życiowe trudności. Ostatnio rozmawiałem z córką kolegi o wakacjach i ona mówi, że już była na Malcie. „O, to super, miałaś wyjątkowe wakacje”, powiedziałem, a ona na to: „Ale to nie koniec, teraz się przepakowuję, jadę na obóz nad morze, a potem z mamą do Tajlandii”. No nieźle, myślę sobie, bo ja musiałem na taki high life sam sobie zarobić i wszystko zorganizować.
– Też tak bym pomyślała. Mamy po prostu inne doświadczenia.
- Pierwszy raz bez rodziców pojechałem za granicę do Francji jako 17-letni chłopak zarabiać pieniądze, grając na skrzypcach w paryskim metrze. Najpierw z kuzynem, potem z kumplem – obaj grali na gitarze. Spaliśmy na kempingu w Joinville le Pont, w trzeciej strefie, w 15 minut podjeżdżaliśmy autobusem 101, do tej pory pamiętam (śmiech), do stacji RER A i wysiadaliśmy w sercu Paryża na Nation albo Chatelet les Halles. Pamiętam, jak zazdrościliśmy ludziom, którzy wylegiwali się na tarasach knajpek, z krzesłami charakterystycznie zwróconymi w stronę ulicy. W Stalowej Woli nie chodziło się do restauracji, mama zawsze mówiła, że w restauracjach dania przyrządzają na starych tłuszczach, a dobre jedzenie jest tylko w domu. Więc ja nie przywykłem. Poza tym w Paryżu restauracje były strasznie drogie, poza naszym zasięgiem, dlatego obiecałem sobie, że kiedyś wrócę i zjem na tarasie.
– I zrobił Pan to?
- Oczywiście!
– A na co Pan wydał te pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze?
- To było moje kieszonkowe na cały rok. Kupiłem porządny plecak, żeby móc wyjeżdżać, namiot. Miałem poczucie, że w moim rodzinnym domu nigdy niczego nie brakowało, zawsze jednak na tak zwane dobra luksusowe musieliśmy sami zarobić, nie było takiej opcji, że rodzice nam kupią. Uważam, że to był dobry wzorzec wychowawczy. Teraz sam się zastanawiam, jak wychować mojego syna przy możliwościach, które mam.
– Paradoksalnie Pana rodzice mieli łatwiej.
Poniekąd tak. Oni nie pławili się w luksusie, bo to generalnie były inne czasy, ludzi nie było stać na luksus. My teraz musimy się nagimnastykować, żeby wychować dzieci w poczuciu szacunku do wartości materialnych. Zawsze jednak byłem dobry w sporcie, więc mam nadzieję, że mi to wyjdzie (śmiech). Chciałbym, żeby mój syn znalazł swoje miejsce w życiu, żeby miał pasję i robił to, co kocha. Robiłem ostatnio kurs na motocykl, jechaliśmy z moim instruktorem przez Ursynów i on mówi: „Popatrz, wakacje, nikogo nie ma na podwórkach”. Nas trzeba było siłą ściągać do domu. Jak moja mama powiedziała, że o godzinie 20 zamyka drzwi, to zamykała drzwi i jeśli się spóźniłem, wchodziłem do domu przez balkon. Raz mama wieszała tam pranie i jak jej wyskoczyłem znienacka, o mało nie dostała zawału. Od tej pory już nie zamykała drzwi (śmiech). Byliśmy ze sobą zżyci, paczka kumpli była ważna. Życie było ważne. Gdyby jeden z nas nie zdał z klasy do klasy, koledzy powiedzieliby „tuman”. Spaliłbym się ze wstydu. Teraz młodzi mają we wszystkim luz, czerpią z życia. Dla mnie najważniejsza była odpowiedzialność. Być kimś – kiedyś to było ważne.
Cały wywiad wywiad w najnowszej VIVIE!, od czwartku w kioskach.
Zobacz także: Na naszych oczach Maciej Zakościelny stał się dojrzałym mężczyzną i czułym ojcem. Sami zobaczcie!