Reklama

Reklama

Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz rozliczyła się z przeszłością. Była żona byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza odnalazła swoich biologicznych rodziców. O swojej najnowszej książce „Nieznana’’, walce z przeszłością oraz relacjach z matką Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz opowiada Krystynie Pytlakowskiej.

Zobacz też: Każde zdanie z książki Isabel Marcinkiewicz może być cytatem. My wybraliśmy 10 najlepszych

Wywiad z Izabelą Olchowicz-Marcinkiewicz

- Napisałaś niezwykłą, wzruszającą książkę „Nieznana”. Myślałam, że to o tobie, bo ludzie nie wiedzą, jaka jesteś naprawdę. A to opowiadanie o poszukiwaniu biologicznej matki. Kiedy rozmawiałyśmy o tym półtora roku temu, powiedziałaś, że nie będziesz jej szukać, było ci to niepotrzebne. Bałaś się odkrycia prawdy, nie byłaś ciekawa, jaka kobieta cię urodziła?

Wtedy miałam inne sprawy na głowie. Rozwód, który zresztą dotąd się nie uprawomocnił, praca nad poprzednią książką i nie miałam też wówczas w sobie ciekawości dociekać, kim byli moi biologiczni rodzice. A może tę ciekawość stłumili we mnie rodzice adopcyjni, z którymi nigdy na ten temat nie rozmawiałam, bo czułabym się niezręcznie, skoro oni milczeli. Zawsze jednak gdzieś we mnie ta myśl tkwiła, żeby wiedzieć. Ale masz rację, z drugiej strony bałam się, gdy matka zostawia swoje dziecko, to może pochodzić z nizin społecznych, być alkoholiczką, narkomanką. Tylko że ja nigdy tak o niej nie myślałam. Kiedy teraz zadała mi pytanie, jak sobie ją wyobrażałam, powiedziałam, że oczywiście mogła być każdym, ale intuicja mi podpowiadała, że nie tkwiła w jakimś nałogu, że zostawiła mnie, bo przeżyła jakiś dramat. Z góry zakładałam też, że była mieszkanką miasta, bo urodziłam się przecież w Warszawie, chociaż to nie było takie oczywiste. Ania, moja koleżanka z dzieciństwa, powiedziała niedawno: „Przecież ja też jestem adoptowana, nie wiedziałaś?”. I ona jako pierwsze nieślubne dziecko urodziła się w Białymstoku, a potem mieszkała w Warszawie. Ze mną mogło być podobnie.

- To ona ci pomagała odszukać biologiczną matkę. Przekonała cię, że powinnaś to zrobić.

Nie musiała mnie przekonywać. Gdy wydałam pierwszą książkę i miałam więcej czasu, Ania spytała mnie, czy chciałabym się dowiedzieć, kim była moja mama, bo ona przez to przeszła i może mi pomóc. Nie wiedziałam, że to jest takie proste, że trzeba się zgłosić do Urzędu Stanu Cywilnego i że istnieje jeszcze forum adopcyjne, gdzie pomaga się adoptowanym odnaleźć rodziców. Poszłyśmy do USC po akt mojego urodzenia tylko, że on po adopcji został zmieniony. Ale można zadać pytanie o prawdziwy akt mojego urodzenia. Poszłyśmy tam z Anią, ja z nerwów dostałam ataku śmiechu. Z tej pierwszej wizyty prawie nic nie zapamiętałam, tylko tyle, że imię Izabela nadała mi moja biologiczna mama. Teraz wiem, że nazwała mnie ze względu na popularną wówczas piosenkarkę Izabelę Trojanowską. A potem odebrałam swój prawdziwy akt urodzenia z nazwiskiem rodziców biologicznych. Dowiedziałam się, że pochodzili z Warszawy i że byłam ślubnym dzieckiem, teraz wiem, że podobno chcianym. Kiedy się urodziłam, mieli po dwadzieścia parę lat i byli małżeństwem. I wyobraź sobie — mieszkali niedaleko miejsca, gdzie ja teraz mieszkam. Pomyślałam, że może dotąd tam mieszkają i dlatego trzeba zacząć od wizyty w domu moich prawdziwych rodziców.

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz w sesji dla VIVY!

- Mówisz, że byłaś chciana, dlaczego więc matka cię oddała?
Tak jak dzisiaj mi to tłumaczy, była emocjonalnie zależna od swojego męża, wiernopoddańcza wręcz, a on najpierw chciał mieć dziecko, a potem zmienił zdanie.

- Może był zazdrosny. Gdy kobieta rodzi dziecko, mężczyznę odsuwa na dalszy plan.
Może. Ale on już nie żyje, umarł w 2005 roku. I ja nie mam ochoty analizować jego uczuć, wiem tylko, że chorował na serce i może bał się, czy zdoła mnie wychować. Tylko że potem mama urodziła jeszcze moją siostrę i ją też nakazał jej oddać. To zabawne, bo ja zawsze myślałam, że moja siostra Ola jest tylko siostrą adopcyjną, że nie łączą nas więzy krwi. A tymczasem to moja prawdziwa młodsza siostrzyczka. Okazało się, że mam jeszcze starszą siostrę urodzoną przed ślubem moich rodziców. Dopiero potem babcia zażądała, żeby się pobrali. Podobno ojciec najstarszej córki też do końca nie akceptował.

- Dla kobiety to niewyobrażalnie trudna decyzja, by zostawić własne dziecko.
Wiem, ja bym tak nie zrobiła, chociaż nie mam pojęcia, jak naprawdę bym postąpiła, gdyby mój mężczyzna nie chciał ze mną wychowywać naszego potomstwa. To był zamożny dom, nie oddał nas z powodu biedy, tu chodziło głównie o chorobę i o to, że moja matka była za słaba, by się mu przeciwstawić. Później zresztą i tak się z nim rozwiodła, ale ciągle do siebie wracali, pomagała mu, opiekowała się nim. Litowała się nad jego chorobą. Nie chciała go zostawić samemu sobie.

- A może tak się teraz tłumaczy przed tobą?
Nie posądzam jej o to. Podobno bardzo często o mnie myślała, na ulicy wpatrywała się w małe blondyneczki, ale przecież nie miała pojęcia, jak ja teraz się nazywam i kto mnie adoptował. Natomiast kiedy jeszcze przebywałam w domu dziecka, podobno przynosiła mi po kryjomu zabawki, ale przecież nie mogę tego pamiętać.

- Nigdy nie pomyślała, że ta Izabela Olchowicz, która wyszła za byłego premiera, jest jej córką?
Nie, chociaż znała tę historię, ale nie przyszło jej do głowy, że ja to ja. Nawet kiedy już się spotkałyśmy, też jej tego nie powiedziałam. To nie było potrzebne.

- Dziwi mnie, że rodzina twojej matki nie odwiodła jej od decyzji o oddaniu dzieci.
No widzisz, była za słaba, żeby się przeciwstawić. Rodzina chyba też nie chciała wywoływać konfliktów w jej związku. A mój ojciec przyjechał do szpitala w dniu jej wypisu i dopilnował, żeby wyszła sama, bez dziecka. Potem przez kilka tygodni siedziała sama, nikomu się nie pokazywała, umierała ze wstydu. Bała się pytań. No i miała depresję. Teraz mi opowiada, że kiedy się urodziłam, całowała mnie i tuliła, a kiedy obserwowała mnie w domu dziecka, miała ochotę zabrać mnie stamtąd. Podobno byłam bardzo ruchliwa, biegałam, gadałam. Rodzice adopcyjni też to potwierdzali, że było mnie pełno wszędzie. Natomiast moja siostra była bardzo spokojna. Może dlatego myślałam, że jest obca. Chociaż pokochałam ją jak siostrę.

- Przeżyłaś niesamowitą historię, którą opisałaś, niezwykle emocjonalną. Co czułaś, gdy odkryłaś, jak nazywa się twoje biologiczna matka?
Która w dodatku mieszka tak niedaleko mnie. Trudno opisać to uczucie. Zresztą w książce jest o wiele więcej szczegółów. Bicie serca, zacisk w gardle, śmiech i płacz. Wszystko razem. Chyba miałam intuicję. Bo zawsze ciągnęło mnie do dzielnicy Ochota, a tu przecież mieszkali moi rodzice. I mama pracowała też na Ochocie. Mieszka tam do dziś.

- Kim jest z zawodu?
Urzędniczką w biurze, ale nie zdradzę w którym. Nie chcę, żeby ludzie przychodzili ją oglądać i wytykali palcami: to ta, co zostawiła swoje dziecko. Dla mnie najważniejsze, że odnalazłam swoją tożsamość, poczułam się jakoś uspokojona, odżyłam. Miałam w sobie puste miejsca, a teraz ta pustka się zapełniła. Teraz wiem, ile ważyłam, o której godzinie się urodziłam, ile miałam punktów w skali Apgar. Do tej pory ściemniałam i opowiadałem znajomym, że urodziłam się w samolocie o godzinie dwunastej. Chciałam mieć jakąś historię. A urodziłam się o piątej rano i ważyłam trzy i pół kilo.

Mateusz Stankiewicz/AF PHOTO

Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz i Kazimierz Marcinkiewicz w sesji dla VIVY!

- A potem napisałaś list.
Nie, postanowiłam, że pojadę pod ten adres z dokumentów, zapukam do drzwi, powiem „dzień dobry”. Ale ogarnął mnie strach, czy moja matka jeszcze żyje i co ja powiem, jeśli otworzy mi drzwi: „Dzień dobry, jestem pani córką?’’. Wtedy postanowiłam zostawić jej list, podpisałam się Izabela i podałam telefon. Wrzuciłam go do skrzynki. Tydzień potem w dniu matki zadzwonił telefon, który wydał mi się dziwny, to dzwoniła jej bratowa, która postanowiła najpierw wszystko sprawdzić. Brat mojej mamy jest bardzo sceptyczny, myślał, że to jakaś ściema. Ale po rozmowie ze mną upewnili się, że to się dzieje naprawdę i że ja jestem właśnie tą Izabelą. A potem spotkałam się z mamą, która od razu zaczęła mnie przepraszać, obejmować, całować.

- Nie masz do niej żalu?
Nie, zupełnie nie. Czuję tylko radość, że ona jest, że słyszę jej głos, że widzę jej twarz, że jesteśmy do siebie podobne. Spotkałyśmy się u mnie, przyjechała po pracy i długo patrzyłyśmy na siebie badawczo. Pomyślałam, że jest ładna, ale zdjęć ojca nie chciałam oglądać, po tym, co o nim usłyszałam. Rozmawiałyśmy prawie dwie godziny, to ona miała potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkich nagromadzonych emocji i wyrzutów sumienia. A ja tylko słuchałam.

- To nie tak, że oddanie dziecka mija bez śladu. Poczucie winy musiało tkwić w twojej matce nieustannie.
Teraz wiem, że tak i że śniłam jej się prawie każdej nocy. Ale we mnie też to tkwiło, ja chciałam wiedzieć. Każde adoptowane dziecko po jakimś czasie będzie chciało znać swoje korzenie. Odrzucałam jednak myśl o poszukiwaniach, chyba ze strachu. Gdy się zdecydowałam, wiedziałam, że nie mam nic do stracenia, bo jestem sama, nic mnie nie wiąże i po prostu chcę wiedzieć.

- No właśnie, trzydzieści pięć lat żyłaś bez tej wiedzy.
Czułam się niekompletna. Najpierw więc przyglądałam się, czy jesteśmy podobne do siebie wizualnie, a potem psychicznie. Moja mama bardzo ładnie mówi, używa pięknych przymiotników, pięknie umie opisać uczucia. Jedyne, co mogę jej zarzucić, to że była zbyt uległa.

Marcin Kempski/I LIKE PHOTO

Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz i Kazimierz Marcinkiewicz w sesji dla VIVY!, 2014 r.

- Mówisz o niej z miłością, a przecież chyba nie nauczyłaś się jeszcze ją kochać. A może to jest tak, że taka miłość rodzi się od razu, automatycznie?
Ja tak właśnie się poczułam. Od razu przeciągnęło mnie do niej coś niewidzialnego, poczułam, że to jest ta kobieta, a ona to samo poczuła w stosunku do mnie. Między nami powstały fluidy, zapanowało wzruszenie, obie się popłakałyśmy. Minęło już trochę czasu, więc się już trochę z tym wszystkim oswoiłam. Odzyskałam matkę. To naprawdę wielka sprawa. Teraz mówi, że gdy chwyciłam ją za rękę, poczuła, że jej wybaczam, że dostała rozgrzeszenie.

- A jak teraz po kilku miesiącach wam się układa? Pomaga ci? Masz przecież chory bark, nosisz ortezę.
Każdą wolą chwilę spędzamy razem, poznając siebie coraz lepiej. Potrafi przyjechać do mnie w nocy, gdy się gorzej czuję. Opiekuje się mną, chociaż sama ma trochę problemów zdrowotnych. Nie jest przecież już młodziutka. Ale i nie stara, ma sześćdziesiąt jeden lat. Między nami od razu zrodziła się bliskość. Czuję, że mnie kocha i że o mnie nie zapomniała. Jest bardzo szczera, prawdomówna. Potrafi przyznać się do błędu i to w niej jest piękne. Mamy też podobne poczucie humoru.

- Twoja mama pisze wiersze jak ty?
Nie, ale przy niej, ja teraz bardzo dużo pisze wierszy. Ona jest dla mnie inspiracją. Czuję się wreszcie spełniona.

- I żaden mężczyzna nie jest ci potrzebny?
Teraz nie. Potrzebna mi matka, przyjaciółka.

- Masz jeszcze bardzo trudne zadanie przed sobą — ułożyć relację z twoimi rodzicami adopcyjnymi. Czy poznali już twoją mamę, czy pogodzili się z tą sytuacją?
Jeszcze nie, to tak jak było z Kazem, musiało potrwać, zanim się poznali. Moja mama jednak mówi, że bardzo chętnie by się z nimi zobaczyła, podziękowała za mnie, za to, że mnie tak dobrze wychowali. Ja rodzicom adopcyjnym nie opowiadam szczegółowo, co się teraz u mnie dzieje, żeby nie było im przykro. Przecież fakt odnalezienia mamy absolutnie nie wpływa na moje uczucia do nich. Jestem im bardzo wdzięczna za to, że dali mi dom. Szkoda tylko, że nie było między nami prawdziwej bliskości.

Robert Wolański

Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz i Kazimierz Marcinkiewicz w sesji dla VIVY!, październik 2009 r.

- Muszą się czuć teraz bardzo samotni.
Z pewnością tak, ale ja przecież utrzymuję z nimi kontakty. Moim marzeniem jest spędzić święta z dwiema matkami — adopcyjną i biologiczną.

- Do mamy mówisz: „mamo”. Czy to tak przyszło naturalnie?
Tak, ona bardzo się ucieszyła, gdy pierwszy raz powiedziałam do niej mamo, niedługo po tym, jak się spotkałyśmy. Nie wymagała tego ode mnie, nie chciała się narzucać. Zostawiła mi wolność. I tylko czekała.

- Uśmiechasz się. Widać, że jesteś szczęśliwa.
Bo jestem szczęściarą. Kto nie przeżył adopcji, nie odnalazł swoich korzeni, tego nie zrozumie. I dobrze się stało, że spotkałyśmy się jako już dorosłe kobiety, dzięki temu możemy być nie tylko matką i córką, możemy się przyjaźnić.

Cała historia Izabeli Olchowicz-Marcinkiewicz do przeczytania w najnowszej książce „Nieznana’’.

Materiały prasowe

Zobacz też: - Nigdy mnie nie kochał - Isabel napisała książkę o związku z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Zdradza pikantne szczegóły

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama